Toller prawie nie zdawał sobie sprawy z jej obecności, gdy spoglądał w przerażającą pustkę niebios. Z początku sądził, że ciemne sklepienie pozbawione jest jakichkolwiek cech. Jednak w miarę, jak oczy zaczynały oswajać się z nowym oświetleniem, dostrzegał zimne, odległe punkciki, które można było wziąć za gwiazdy. Ledwo widoczne i rzadko rozrzucone w porównaniu z tym, do czego przywykł w ciągu całego swego dotychczasowego życia, a siła ich światła była tak Ucha, że minęło trochę czasu, nim dotarła do Tollera rzecz ze wszystkich najdziwniejsza i najtragiczniejsza.
Bliźniaczy świat Landu zniknął ze swego miejsca w zenicie.
Zamiast niego na niebie nie było nic ponad garstkę lodowatych punkcików świetlnych ułożonych w nieznane konfiguracje.
Przezwyciężając paraliż Steenameert podniósł się na nogi tuż za plecami Tollera i odezwał głosem pogrążonego w zadumie dziecka:
— To wszystko było bezcelowe, Tollerze. Zostaliśmy wygnańcami. To miejsce nie jest naszym domem.
Toller pokiwał głową, nie próbując nawet odpowiedzieć, gdyż jego umysł i dusza wciąż oddawały się kontemplacji czarnej pustki rozciągającej się przed ich oczyma. „Rzeczywiście jesteśmy na wygnaniu” mówił do siebie w duchu. „Tak właśnie będzie wyglądał wszechświat, gdy się zestarzeje”.
— Panuje taka ciemność — szepnęła Yantara przytulając się mocniej do Tollera. — Wcale mi się nie podoba i jest mi zimno.
— W takim razie — odparł Toller, zdecydowanym ruchem uwalniając ramię z jej uścisku — proponuję, byś zaczęła zbierać drewno na ognisko. Do świtu może być jeszcze daleko, jeśli on w ogóle kiedyś nastąpi.
— Oczywiście, że nastąpi! — Rozgniewana odtrąceniem Yantara od razu przeszła do ofensywy. — Niemożliwe, by tak się nie stało. Dlaczego opowiadasz takie głupstwa?
Z żalem Toller odkrył, że nie ma ona najmniejszego pojęcia, nie przyświeca jej żaden błysk zrozumienia dla serii przełomowych wydarzeń. Jego wizja, ukształtowana w telepatycznych rozmowach z Divivvidivim i Greturkiem, była mglista i urywkowa, lecz czuł w kościach, że Overland nie został unicestwiony, tylko wyrzucony w niepojęcie odległą część wszechświata.
I wszechświat, o którym myślał, nie był już tym ograniczonym i zdefiniowanym bytem, nasuwającym się na myśl, kiedy uczeni kolcorroniańscy używali tego słowa. Stanowił teraz skłębioną, nierozwiązywalną i szalenie zwiewną koncepcję filozoficzną, którą Diviwidiv nazywał continuum czasoprzestrzeni. Toller poznał to pojecie podczas telepatycznych lekcji, lecz mimo wysiłków rozumienie go zacierało się mu w pamięci jak marzenie senne.
Teraz zniknęło już niemal w całości, a jedynym śladem jego obecności był wpływ, jaki wywarło na jego sposób myślenia. Nie będąc w stanie udowodnić tego w formie słownej, skłaniał się wierzyć, że niewyobrażalne siły uwolnione przez Xa podczas agonii przeniosły Overland tak w przestrzeni, jak i w czasie, być może w przyszłość jakiegoś równolegle istniejącego kosmosu.
Z trudem mógł teraz przypomnieć sobie, dlaczego pałał taką miłością do Yantary. Patrząc na jej piękną, lecz bezmyślną i wyniosłą twarz, wyczuwał niepokonaną przepaść rozwierającą się miedzy nimi. Zamknęła swój umysł, a w rezultacie nie była w stanie dzielić z Tollerem drążącego go niepokoju.
Kiedyś, podczas długich godzin lotu na Dussarrę, spytał Divivvidiego, skąd wie, że przenośnik nie ulokuje planety gdzieś w głębinach międzygwiezdnej przestrzeni, zbyt daleko od słońca, by można było wprowadzić w jej położenie drobne poprawki. Najprawdopodobniej nie znając zadowalającej odpowiedzi, Diviwidiv wymigał się od tego pytanią, rzucając kilka uwag na temat „twierdzenia o praw-dopodobieństwe całkowitym” i „zawiłych samopowstają-cych cechach konstrukcji Xa”, które w ostatecznym rozrachunku miały poradzić sobie ze „strefami biologicznej żywotności i dynamiką orbitalną”.
Tak więc Toller musiał zadać sobie pytanie, czy za horyzontem kryje się słońce. Albo za kilka godzin nastąpi wschód, albo Overland będzie się oziębiał, a wszyscy jego mieszkańcy przepadną w nie kończących się ciemnościach. W końcu zrozumiał, że odpowiedź otrzymać można tylko w jeden sposób — czekając. Czekanie w ciemnościach nie miało zaś żadnego sensu.
— Dlaczego nikt nie zbiera chrustu?! — zawołał odwracając się od Yantary. — Znajdźmy jakieś przyjemne miejsce z daleka od trupów tych dziwolągów i rozpalmy ogień, by się ogrzać przez noc.
Pokrzepieni na duchu tym swojskim zadaniem, Steena-meert, Mistekka i Arvand popędzili w stronę kępy krzaków cierpnika, którego obłe kształty majaczyły w świetle gwiazd. Yantara posłała Tollerowi przeciągłe spojrzenie. Jak się domyślił, miało ono wyrażać pogardę. Po czym obróciła się i wolno podążyła za resztą, pozostawiając go w towarzystwie Jerene.
— Trzeba założyć jeszcze kilka szwów na twojej nodze, ale teraz jest zbyt ciemno. — Jerene zerknęła na przenośnik, który zdążył się przemienić w plamę szarości. — Opatrzę teraz ranę, a skończę o świcie.
— Dziękuję — odparł Toller, czując nagle, że nie jest w stanie postawić kroku bez czyjejś pomocy. Rana, choć poważna, wydawała się nic nie znaczącym draśnięciem w porównaniu z rozmiarami jego ciała, i zdziwił się, gdy poczuł, że jest mu zimno, że jest chory i słaby. Stał cierpliwie, podczas gdy Jerene opatrywała go.
— Wychowanie na farmie przydaje się w takich wypadkach — powiedziała, kończąc opatrunek wzorowym węzłem.
— Jeszcze raz dziękuję — odpowiedział Toller z udanym oburzeniem, wdzięczny, że może oderwać się od dręczącego go niepokoju o słońce. — Jutro z rana zaopatrzysz mnie w nowe podkowy, a tymczasem czy mogłabyś pomóc mi dołączyć do reszty przy ognisku?
Jerene wstała, zarzuciła jego rękę wokół swojej szyi i pomogła dojść do źródła pomarańczowego światła, które właśnie zaczynało migotać w ciemnościach. Chodzenie wśród wysokiej trawy okazało się znacznie trudniejsze, niż przypuszczał, toteż ulżyło mu, gdy Jerene przystanęła, by odpocząć.
— Teraz należy mi się podwójny awans — powiedziała oddychając ciężko. — Ważysz prawie tyle, co mój ulubieniec, szarorożec.
— Zajmę się sprawą twojego awansu, gdy tylko… — Toller urwał wahając się, czy składać obietnice na przyszłość, która może wcale nie nadejdzie. — Postąpiłaś bardzo odważnie, kiedy pobiegłaś do tej maszyny. Krew mi się ścięła ze strachu, że nie zdążysz na czas.
— Po co się tak niepokoiłeś? — mruknęła Jerene. — Przecież zrobiłam to, czego się podjęłam.
— Może dlatego, że… — Toller uśmiechnął się uświadamiając sobie, że Jerene bawi się z nim w pradawną grę i gdy tak stali w ciemnościach, nagle ta gra stała się dla niego ważniejsza niż cały niepokój o przyszłość planety. Przyciągnął ją do siebie i pocałował z gorącą namiętnością.
— Księżna dobrze widzi, co robimy — rzekła Jerene prowokującym tonem, kiedy skończyli się całować, a jej oddech musnął ciepło jego usta. — Księżna nie będzie zadowolona.
— Jaka księżna? — spytał Toller i wraz z Jerene zaczęli się śmiać, przywierając do siebie w ciemnej nocy.
Toller nie spodziewał się, że zaśnie. Rana w nodze zaczęła pulsować jak pracowita maszyna i nie wyobrażał sobie, by mógł zrzucić z siebie ciężar świadomości i przestać zastanawiać się, czy jego świat nie spoczywa zagubiony w bezgwiezdnej, pustej przestrzeni. Jednak z ogniska płynęło przyjemne ciepło i czuł się bardzo dobrze, gdy tak leżał z Jerene u boku, z jej ramieniem na swojej piersi, wyczerpany i senny.