Cassyll! — Bartan uśmiechnął się podchodząc, by uścisnąć mu dłoń.
Wiek niewiele zmienił jego okrągłą, chłopięcą twarz. (Jościł na niej nieustannie niefrasobliwy uśmieszek, który ii ludzi spotykających go po raz pierwszy wywoływał mylne wrażenie, iż mają do czynienia z ignorantem. Jednak l›i/ez te wszystkie lata Cassyll nauczył się cenić Bartana za giętki, tęgi umysł.
Czekasz na mnie? — spytał.
Bardzo dobrze! — odparł Bartan unosząc brwi. — Skąd wiesz?
Czaiłeś się jak mały łobuziak kręcący się koło piekarni. Co się stało, Bartanie?
Przespacerujmy się trochę, zostało jeszcze kilka minut do rozpoczęcia zebrania. — Bartan poprowadził go w ustronną część dziedzińca, gdzie zasłonił ich klomb kwitnących włóczników.
Czy będziemy spiskować przeciw Królowej? — zachi-diotał Cassyll.
W pewnym sensie sprawa jest równie poważna — odparł Bartan zatrzymując się. — Cassylłu, jak wiesz, moje Nliinowisko to naukowy doradca dyrektora Służb Podniebnych. Ale wiesz także, że tylko dlatego, iż przeżyłem wyprawę na Farland, oczekuje się po mnie jakiejś magicznej wiedzy o wszystkim, co dzieje się na niebie, i będę służył radą Jej Wysokości w sprawach specjalnej wagi, a zwłaszcza w tych, które mogą stanowić zagrożenie dla królestwa.
— Niepokoisz mnie, Bartanie — powiedział Cassyll. — Czy to ma jakiś związek z Landem?
— Nie, z inną planetą.
— Z Farlandem! Mów szybko, człowieku! — Cassylla zmroził nagły dreszcz niepokoju, kiedy w głowie zakiełkowała mu ta straszliwa myśl. Farland był trzecią planetą lokalnego układu, poruszającą się wokół słońca po orbicie dwa razy większej niż orbita pary Land-Overland i przez większą część kolcorroniańskiej historii nie był niczym więcej niż nieszkodliwą, zieloną plamką zdobiącą nocne niebo. Aż nagle, dwadzieścia sześć lat temu, szereg dziwacznych wydarzeń zaowocował wysłaniem tam jednego statku. Po wystartowaniu z Overlandu „Kolcorron” przebył miliony mil niebezpiecznej próżni, by dotrzeć do ostatniej planety układu. Wyprawa zakończyła się fiaskiem, ojciec Cassylla nie był jedynym, który zginął na tej wilgotnej, deszczowej planecie, i tylko troje uczestników powróciło niosąc ze sobą niepokojące wieści.
Na Farlandzie mieszkała rasa o tak wysokim stopniu rozwoju, że za jednym zamachem byliby w stanie unicestwić całą cywilizację overlandzką. Szczęśliwie dla Kolcor-ronian Farlandczycy byli zajęci swoimi sprawami, a rządząca planetą grupa symbonitow, istot hiperinteligentnych ukrytych w mózgach niczego nie podejrzewających Far-łandczyków, nie interesowała się Overlandem. Taka mentalność stanowiła nierozwiązywalną zagadkę dla zaborczych z natury Kolcorronian i choć lata zlewały się w dekady upływające bez żadnych oznak agresji ze strony tajemniczej trzeciej planety, to strach przed nagłym, miażdżącym atakiem wciąż kołatał się w sercu niejednego Overland-czyka. Strach ten, jak Cassyll Maraąuine miał okazję się przekonać, nigdy nie przestawał drążyć ich umysłów.
— Z Farlandem? — Bartan posłał mu dziwny uśmiech. — Nie, ja mówię o jeszcze innej planecie, o czwartej planecie.
W ciszy, jaka zapadła po tych słowach, Cassyll badawczo przyglądał się twarzy przyjaciela, tak jakby stanowiła ona zagadkę, którą trzeba było rozwiązać.
— To chyba żart? Twierdzisz, że odkryłeś następną planetę?
— To nie ja dokonałem tego odkrycia. — Bartan pokręcił smutno głową. — A nawet żaden z moich techników. Zrobiła to kobieta, kopistka z archiwum w Grain Quay. Ona mi ją pokazała.
— A co to ma za znaczenie, kto ją pierwszy zobaczył? — odparł Cassyll. — Rzecz w tym, że masz niezwykle ciekawe, naukowe odkrycie do… — urwał uprzytomniwszy sobie, że przecież nie wysłuchał jeszcze do końca tej historii. — Dlaczego chmurzysz czoło, stary przyjacielu?
— Kiedy Divare opowiadała mi o tej planecie, nadmieniła, że jest ona koloru niebieskiego. Z początku pomyślałem, że musiała się pomylić. Sam wiesz, jak dużo niebieskich gwiazd mieni się na niebie. Setki. Spytałem więc, jakiego teleskopu potrzeba, by ją dostrzec wyraźnie, a ona mi na to, że może być bardzo słaby. W rzeczywistości, powiedziała, można ją nawet oglądać gołym okiem. I miała rację, Cassyllu. Pokazała mi ją ostatniej nocy, niebieską planetę, wyraźnie widoczną bez pomocy przyrządów optycznych, nisko nad zachodnim horyzontem tuż po zachodzie słońca.
Cassyll zmarszczył brwi. ft — Sprawdziłeś ją przez teleskop?
— Tak. Nawet przy użyciu zwyczajnych wojskowych przyrządów można dostrzec jej pokaźną tarczę. To jest j planeta, nie ma co do tego żadnych wątpliwości.
— Lecz… — Cassyll nawet nie krył zakłopotania malującego się mu na twarzy. — Dlaczego nie zauważono jej wcześniej?
Na ustach Bartana pojawił się znów ten sam dziwny uśmiech.
— Jedyna odpowiedź, jakiej ci mogę udzielić, to ta, że wcześniej nie można jej było zaobserwować, gdyż jej tam nie było.
— Przecież to przeczy całej naszej wiedzy na temat astronomii. Słyszałem, że niekiedy nowe gwiazdy pojawiają się tu i tam, nawet jeśli ich żywot nie jest długi, ale w jaki sposób nowy świat mógł tak po prostu zmaterializować się na naszym niebie?
— Królowa Daseene nie omieszka zadać mi identycznego pytania — odparł Bartan. — Będzie też chciała wiedzieć, od jak dawna jest on na niebie, i odpowiem jej, że nie wiem. A potem spyta, co trzeba w związku z tym zrobić, i znów nie będę wiedział, i wtedy zacznie się zastanawiać, jaki też to pożytek z doradcy, który nic nie wie…
— Sądzę, że niepotrzebnie się zamartwiasz — pocieszył go Cassyll. — Królowa najprawdopodobniej potraktuje to wydarzenie jako dość ciekawe zjawisko astronomiczne. Co każe ci myśleć, że ta niebieska planeta stanowi jakiekolwiek zagrożenie?
Bartan zamrugał oczami.
— Moje przeczucie. Instynkt. Nie powiesz chyba, że ona cię nie niepokoi.
— Jestem nią żywo zainteresowany. Chciałbym, żebyś mi ją pokazał dziś wieczorem, lecz dlaczego miałbym się niepokoić?
— Bo… — Bartan zerknął w niebo, jakby tam szukał natchnienia. — Cassyllu, to nie jest normalne! To jest nienaturalne, jakiś omen, zapowiedź czegoś, co ma się wydarzyć.
Cassyll wybuchnął śmiechem.
— Bartanie, przecież jesteś najmniej przesądnym człowiekiem, jakiego znam! A mówisz tak, jakby ten wędrowny świat ukazał się na firmamencie tylko po to, by prześladować właśnie ciebie.
— Cóż… — Bartan uśmiechnął się z przymusem przybierając ponownie wygląd młodzieńca. — Pewnie masz racje… Powinienem był od razu przyjść z tym do ciebie. Dopiero kiedy Berise umarła, zrozumiałem, że w dużej mierze dzięki niej udawało mi się uniknąć huśtawki nastrojów.
Cassyll przytaknął współczująco, jak zwykle z trudem uświadamiając sobie, że Berise Drumme nie żyje juiż od czterech lat. Ciemnowłosa, tryskająca energią, nieugięta Berise sprawiała wrażenie, jakby miała żyć wiecznie, ale w ciągu kilku godzin zabrała ją jedna z tych tajemniczych chorób bez przyczyny, które wciąż na nowo uświadamiajią medykom, jak znikoma jest ich wiedza.