Robert J. Szmidt
Pola Dawno Zapomnianych Bitew Tom 2
Ucieczka z Raju
Wydanie 2016 rok
PROLOG
System Valis 11, Sektor Zebra, 18.09.2354
– Ile jest gwiazd w naszej Galaktyce? – zapytał niespodziewanie komandor Garyan Zachs.
Szóstka rekrutów nie wyglądała już tak radośnie jak jeszcze przed chwilą, gdy nowy
przełożony opowiadał im o bazie Korpusu Zwiadowczego i misjach, w których – zapewne już
wkrótce – będą mogli wziąć udział.
– Czterysta siedemdziesiąt sześć miliardów – odpowiedział po krótkiej chwili wahania
Danthony Reyes, najmłodszy z zaciągu, szczupły, niski blondyn o bardzo wydłużonej twarzy, siedzący w drugim rzędzie po prawej.
Poirytowany Zachs przymknął skośne oczy. To były podstawy wiedzy; coś, co każdy średnio rozgarnięty człowiek, a w szczególności adept Orbitalnej Akademii Floty powinien
wyrecytować z pamięci w środku nocy, nawet gdy zostanie brutalnie wyrwany z najgłębszego
snu. Niestety w niewielkiej sali odpraw nie było w tym momencie ani jednego kadeta.
Komandor miał przed sobą najzwyklejszych w świecie rekrutów: zwabionych obietnicami
wielkiej przygody cywilów z najbardziej zapadłych dziur znanej przestrzeni. Sześcioro, mimo
że wielokrotnie zgłaszał dowództwu zapotrzebowanie na dziewięciu nowych operatorów.
Za moich czasów… – pomyślał.
Za jego czasów na Rubieże leżące za Terytoriami Wewnętrznymi trafiała wyłącznie elita.
Tylko najlepsi z najlepszych mogli nadzorować bezzałogowe sondy wysyłane poza granice zdobytej przez ludzkość przestrzeni. Dzisiaj, gdy daleki zwiad przestał być pełnym nadziei kontaktem z nieznanym, odkrywanie i katalogowanie nowych systemów gwiezdnych składano na barki nie asów, ale zwykłych przeciętniaków, takich jak ci chłopcy…
– i dziewczyna, poprawił się w myślach, zerkając w kierunku nazbyt szczupłej jak na jego gust mieszkanki jednej z peryferyjnych stacji orbitalnych – których wiózł teraz na Valis 11, najdalej wysunięty posterunek Federacji od strony centrum Galaktyki. I nie dziwota; po trzystu trzydziestu dwóch latach eksploracji Ramienia Oriona wciąż nie natrafiono na żaden ślad zaawansowanej obcejcywilizacji, który sugerowałby, że gdzieś tam, w mrowiu setek miliardów gwiazd, ludzkośćodnajdzie kiedyś braci w rozumie.
Na twarzy komandora pojawił się blady uśmiech. Nie do końca prawdziwe były
twierdzenia o braku życia w kosmosie. Znał jeden, choć niezbyt reprezentatywny wyjątek. Xan 4 z jego dwiema zwalczającymi się rasami. Wspomnienie uniesienia, z jakim oglądał pierwsze przekazy z Bety, było w nim wciąż żywe. Wtedy wierzył, że jest świadkiem narodzin nowej epoki, że współtworzy historię, nie bazy, nie korpusu, lecz całej cywilizacji… Dzisiaj czuł jedynie gorycz porażki, której nie osłodził mu nawet zasłużony awans na komandora.
Obcy po bliższej obserwacji okazali się bardzo prymitywnymi stworzeniami, jego zdaniem niegodnymi miana istot cywilizowanych, a admiralicja… Cóż, admiralicja postąpiła jak
zwykle w takich przypadkach. Odkrycie zostało natychmiast utajnione, nikt więc, prócz garstki
przydzielonych do projektu Dwa Słońca naukowców i żołnierzy, nie mógł się dowiedzieć
o pierwszym przełomie, który nie był aż tak wielkim sukcesem, jak początkowo sądzono, choć
w ogólnym rozrachunku przysłużył się korpusowi, i to bardzo.
Zwielokrotnienie budżetu, budowa niemal setki nowych sond, rozmieszczenie czterech
dodatkowych baz dalekiego zwiadu na obu Rubieżach – wszystko to miało przyśpieszyć tempo
eksploracji. I rzeczywiście, w ciągu zaledwie sześciu lat udało się przesunąć granice
Federacji o rekordowe osiemset parseków, aczkolwiek – pomimo wytężonej pracy setek ekip i wysłania sond do ponad dwunastu tysięcy kolejnych systemów gwiezdnych – Beta Xana 4
pozostała wyjątkiem i co gorsza, nic nie wskazywało, by w najbliższym czasie miało się to
zmienić.
– Czterysta siedemdziesiąt sześć miliardów – powtórzył Zachs, ponownie skupiając uwagę na przysłanych mu rekrutach. – W drugiej połowie dwudziestego wieku sądzono, że Droga
Mleczna składa się z około stu miliardów gwiazd, potem jednak, w miarę rozwoju dostępnych technologii, szacunki te zaczęły szybko rosnąć. W początkach dwudziestego pierwszego stulecia przyjmowano, że liczba ta może być dwukrotnie wyższa, pięćdziesiąt lat później podwojono ją raz jeszcze. Dzisiaj wiemy z całkowitą pewnością, że wokół masywnych
czarnych dziur tworzących serce naszej Galaktyki krąży nie mniej niż czterysta siedemdziesiąt
sześć miliardów gwiazd…
– Zamilkł na moment, by aktywować holo. – Przyjmijmy jednak na
chwilę, oczywiście dla ułatwienia, że jest ich pół biliona. – Światła w sali odpraw przygasły,
a nad głową komandora pojawił się hipnotyzujący migotliwym blaskiem wir.
– Droga Mleczna. Gdybyśmy poświęcali tylko sekundę na zbadanie każdego istniejącego w niej systemu, potrzebowalibyśmy niemal szesnastu tysięcy lat na pełną eksplorację wszystkich
ramion. Gdybyśmy poświęcali na to godzinę… dotarlibyśmy do ostatniej gwiazdy po pięćdziesięciu siedmiu milionach lat. Szmat czasu, nieprawdaż? – zażartował, ale spięci
rekruci nie zauważyli tego momentu rozluźnienia. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że dla
większości tych młodych ludzi jest to prawdopodobnie pierwsza tak daleka wyprawa
w przestrzeń.
– Niestety prawda jest znacznie bardziej skomplikowana od szacunków. Chociaż
korpus dysponuje dzisiaj ponad trzystoma nowoczesnymi sondami dalekiego zasięgu, każda
z naszych misji trwa nie sekundy, nie godziny, lecz całe dni, a czasami nawet tygodnie. W tym tempie, o ile nie zmienimy drastycznie metodologii poszukiwań polegającej na
systematycznym przeczesywaniu systemu po systemie, sektora po sektorze, przed końcem
tysiąclecia nie skolonizujemy nawet miejsca, w którym Ramię Oriona łączy się z Ramieniem
Perseusza. Kto mi powie, dlaczego tamtejsze skupiska gwiazd mają tak ogromne znaczenie?
Zgłosili się wszyscy – w końcu pytał o kolejną oczywistą oczywistość. Tym razem
komandor wybrał jedyną w tym gronie dziewczynę.
– Danaomi?
– Nie wiem dlaczego, ale tunele czasoprzestrzenne łączą gwiazdy znajdujące się w obrębie konkretnego ramienia Galaktyki.
– Zgadza się. Jedyna znana nam droga do sąsiedniego Ramienia Perseusza biegnie przez ten łącznik.
– A co z podróżami podprzestrzennymi? – zapytała po chwili wahania dziewczyna.
Zachs westchnął. Kolejna sprawa, o której nie musiałby wspominać, gdyby miał do
czynienia z zawodowcami.
– Napędy podprzestrzenne mają trzy podstawowe ograniczenia. Pierwsze to technologia:
nasze najpotężniejsze reaktory pozwalają na wykonanie skoków o maksymalnym zasięgu
półtora parseka. Drugie to czas: tego typu jednostki są o wiele wolniejsze. Tunele
czasoprzestrzenne pozwalają pokonać rok świetlny w niespełna kwadrans, a podróż na tę
samą odległość przy korzystaniu z podprzestrzeni zajmuje dwie doby standardowe. Trzecie to
precyzja. Z nieznanych nam jeszcze powodów nie jesteśmy w stanie wyliczyć dokładnie
punktu wyjścia. W dodatku im dalej skaczemy, tym rozrzut jest większy. Dlatego też
wykorzystujemy napęd podprzestrzenny wyłącznie w ruchu lokalnym, między systemami
leżącymi bardzo blisko siebie. Nie chcielibyście chyba się pojawić kilkanaście miliardów
kilometrów od celu podróży, zwłaszcza gdy reaktor jest przeciążony. Albo trafić w dysk
rozproszony systemu, nie mówiąc już o jego gwieździe centralnej, a takie przypadki
odnotowujemy kilka razy do roku… – Pokiwał głową ze smutkiem, wspominając los FSS
Magellan, jednej z pierwszych ofiar nowej technologii. Skok na maksymalny dystans
zakończył się wyjściem z podprzestrzeni niemal na granicy fotosfery lokalnej gwiazdy. Wielki
okręt badawczy wyparował w ułamku sekundy, a o jego zagładzie dowództwo dowiedziało się
z późniejszych analiz drgań pola grawitacyjnego. – Nie czarujmy się. Dopóki nie dotrzemy do
gromad gwiazd w rejonie łącznika, nie mamy co marzyć o podróżach po innych ramionach