Zanim cokolwiek zdołała odpowiedzieć, Travis wziął ją w ramiona. Próbowała się wyrwać.
– Zostaw mnie – protestowała słabym szeptem, ale chociaż go odpychała, trzymał ją mocno, dopóki nie ukryła twarzy na jego piersi. Szloch wstrząsał całym jej ciałem.
Travis natychmiast podniósł ją z podłogi, usiadł na fotelu i usadził ją sobie na kolanach jak małe dziecko.
– Wypłacz się, kotku – powiedział łagodnie. – Kto, jak kto, ale ty z pewnością tego potrzebujesz.
W mocnym uścisku nieznajomego, który pokazał jej, jak wygląda miłość, dbał o nią i ochraniał, podczas gdy ludzie, którzy mieli obowiązek się nią opiekować, wyparli się jej, Regan wybuchnęła jeszcze żałośniejszym płaczem. Najbardziej bolała ją utrata nadziei na to, że zostanie oswobodzona przez Farrella, że jeszcze raz ujrzy ukochanego. Teraz nie będzie już miała możliwości udowodnić mu, że potrafi być dobrą żoną. Zostanie wywieziona do Ameryki, a najbliżsi nie będą nawet wiedzieli, że wyjechała.
Szlochanie wreszcie ucichło i Travis pogłaskał dziewczynę po wilgotnych włosach.
– Chcesz mi wyjawić, dlaczego jesteś taka nieszczęśliwa?
Nie mogła mu opowiedzieć o Farrellu.
– Jestem nieszczęśliwa, bo zostałam uwięziona! – oświadczyła tak stanowczo, jak tylko potrafiła i wyprostowała się.
Travis nadal głaskał jej włosy, a po chwili odezwał się cierpliwym i pełnym zrozumienia tonem:
– Wydaje mi się, że byłaś więźniarką jeszcze zanim cię poznałem. Jeśli nie, to dlaczego ktoś pozbył się ciebie jak nic nie wartego śmiecia?
– Śmiecia! – krzyknęła oburzona. – Jak śmiesz tak mnie nazywać!
Zaskoczony Travis uśmiechnął się do niej.
– Wcale nie powiedziałem, że jesteś śmieciem tylko, że ktoś cię potraktował tak, jakbyś nim była. Nie rozumiem, jak możesz pragnąć wrócić do takiego człowieka.
– Ja… ja… Nikt… – wykrztusiła Regan a jej oczy znowu zaszkliły się łzami. Amerykanin wyrażał się w taki dosadny sposób.
– Życie sieroty nie jest takie złe – mówił dalej. – Wiem coś o tym, bo sam od dawna nie mam rodziców. Być może do siebie pasujemy.
Regan spojrzała na niego ze zdziwieniem. Nie wyobrażała sobie, żeby ten człowiek pasował do kogokolwiek. Bez wątpienia, chociaż temu zaprzeczał, już nieraz porywał młode dziewczyny i trzymał je w zamknięciu.
– Podejrzewam, że to, co myślisz, nie spodobałoby mi się – stwierdził ostrzegawczo. – Jeśli przychodzą ci do głowy jakieś niemądre pomysły, to wiedz, że potrafię dbać o to, co do mnie należy.
Co do ciebie należy! – wykrzyknęła. – Prawie cię nie znam!
Uśmiechnął się i przywarł ustami do jej warg. Całował ją tak delikatnie i czule, że dziewczyna bezwiednie zarzuciła mu ramiona na szyję.
Znasz mnie wystarczająco dobrze – wyszeptał miękko. I wbij sobie wreszcie do głowy, że należysz do mnie.
Nie jestem twoja! Ja… – Głos jej zamarł, kiedy Amerykanin zaczął obsypywać jej szyję pocałunkami, delikatnie chwytając zębami skórę. Westchnęła i odchyliła głowę.
Kusicielka! – roześmiał się. – W dodatku całkowicie zrujnowałaś mój plan zajęć. – Zdecydowanym ruchem zepchnął ją z kolan. – Bardzo bym chciał z tobą zostać, ale mam sprawy do załatwienia Zajmie mi to chyba całą noc. Wiesz, że pojutrze wypływamy?
Stała ze spuszczoną głową i milczała. Wstydziła się, że tak szybko i gwałtownie zareagowała na jego pieszczoty. Pojutrze wypływamy! Jeśli w ogóle ma zamiar uciec, musi się pośpieszyć.
Nie pocałujesz mnie na do widzenia? – zażartował Travis, zatrzymując się w drzwiach. – Żadnego ciepłego słowa na odchodne?
Chwyciła drugi but i rzuciła w niego, ale tym razem zdążył się uchylić. Ze śmiechem zamknął za sobą drzwi i zszedł na dół.
Przynajmniej dzisiaj była tak zmęczona, że szybko zasnęła, ale z każdą nocą puste łóżko wydawało się jej coraz większe.
Obudziła się słysząc stłumiony hałas, w którym rozpoznała odgłos kroków Travisa, usiłującego poruszać się po pokoju na czubkach palców. Nie otworzyła oczu. Udawała, że śpi nawet, gdy nachylił się i pocałował ją w policzek. Kiedy wyszedł, nasłuchiwała sennie znajomego zgrzytu klucza w zamku, a kiedy nic takiego nie nastąpiło, usiadła wyprostowana w pościeli. Przetarła oczy i upewniła się, że nie śni – drzwi stały otworem.
Nie tracąc ani sekundy wyskoczyła z łóżka, wsunęła przez głowę aksamitną suknię i chwyciła buty. Cichutko wyszła i na chwilę przystanęła w korytarzu, opierając się plecami o drzwi. Poza swoim pokojem nie widziała pozostałych wnętrz gospody i zaskoczyło ją, że kwatera Travisa jest położona w tak ustronnej części budynku, na samym szczycie wąskich schodów. Sądząc po unoszących się wokół zapachach, na dole znajdowała się kuchnia. Wyciągnąwszy szyję aż do bólu, u podnóża ujrzała tkwiącą w wysokim bucie nogę, która niewątpliwie należała do Travisa. Nie zdążyła jednak stracić nadziei, bo w tej samej chwili z dziedzińca dobiegł stukot kopyt i turkot wozu, a jakiś męski głos zawołał o ratunek. Z wielką radością zobaczyła, że Amerykanin zerwał się z miejsca i pobiegł do drzwi.
W mgnieniu oka zbiegła ze schodów, przemknęła przez niemal pustą kuchnię, której personel z zainteresowaniem przyglądał się wydarzeniom przed gospodą, i wypadła na ulicę zalaną jasnym słonecznym blaskiem.
Nie miała czasu, żeby się przejmować tym, że jest bosa. Travis wkrótce odkryje jej nieobecność. Musiała jak najszybciej oddalić się z tego miejsca, żeby mieć jakiekolwiek szanse na ucieczkę.
Mimo stanowczego postanowienia, stopy zaczęły ją boleć tak mocno, że nie mogła dłużej nie zwracać na nie uwagi, a w dodatku zaczęła budzić zainteresowanie przechodniów. Zwolniwszy na chwilę, zauważyła ciemną, wąską alejkę między dwoma budynkami i tam się skierowała. Przykucnęła między stosami potwornie cuchnących drewnianych skrzynek po rybach. Muszę pomyśleć – nakazała sobie w duchu, ponieważ wiedziała, że bez rozsądnego planu nigdy nie odzyska wolności.
Usiadła na jednej ze skrzyń, włożyła buty i zawiązała tasiemki wokół kostek. Kiedy już to zrobiła, uspokoiła się nieco i zaczęła rozważać różne możliwości działania. Potrzebowała jakiegoś miejsca, gdzie mogłaby się ukryć do czasu znalezienia pracy, a przede wszystkim do czasu, kiedy ten szalony Amerykanin opuści Anglię.
Zagubiona w myślach, nie słyszała krzyków na ulicy, dopóki nie zobaczyła niemal tuż obok siebie Travisa, stojącego na rozstawionych nogach, z rękami na biodrach, zwróconego do niej bokiem. Upłynęła długa chwila, zanim zdała sobie sprawę, że on jej nie widzi, a zatrzymał się tylko po to, żeby wykrzyczeć jakieś polecenia do ludzi na ulicy. Na widok Travisa, z taką pewnością siebie rozkazującego nieznajomym, Regan jeszcze mocniej zapragnęła od niego uciec. Skuliła się jak najbardziej mogła i przycupnęła między skrzynkami, modląc się, żeby jej nie dostrzegł.
Nawet kiedy Amerykanin zawrócił i pobiegł wzdłuż ulicy, nie straciła czujności i nie poruszyła się. Wiedziała, że on nie zrezygnuje z poszukiwań. O nie, Travis Stanford był zbyt zarozumiały, żeby wysłuchać, co inni mają do powiedzenia. Jeśli już kogoś uwięził, na pewno nie pozwoli więźniowi uciec bez walki.
Nie zmieniając sztywnej, niewygodnej pozycji, starała się obmyślić jakiś plan. Najpierw powinna się oddalić z dzielnicy portowej, a żeby to zrobić, musi cały czas iść tak, by mieć morze za plecami.
Z uśmiechem stwierdziła, że to nie powinno być trudne i była pewna, że oto rozwiązała połowę swoich problemów. Kolejne pytanie brzmiało, gdzie się udać, kiedy już wyjdzie z rejonu doków. Jeśli zdoła trafić do Weston Manor, być może Matta, jej dawna pokojówka, pomoże jej znaleźć jakieś schronienie.