– Takielunek – mruknął Travis, wiodąc ją między marynarzami i skrzyniami wypełnionymi towarem.
Szybko sprowadził ją w dół wąskimi, stromymi schodami. Znaleźli się w małej, ale czystej i schludnej kabinie. Ściany obito łukowato zakończonymi płytami, pomalowanymi w dwóch odcieniach błękitu. W jednym końcu stało duże łóżko, po przeciwległej stronie dwie komody, a w środku przymocowany do podłogi stół. Przez świetlik w suficie i bulaj wpadało tu dużo światła.
– Nic nie powiesz? – zapytał cicho.
Dziewczyna zdziwiła się, słysząc u niego niemal żałosny ton.
– Bardzo ładnie – uśmiechnęła się i usiadła na ławeczce przy oknie. – Czy twój pokój też jest taki miły?
Travis wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Myślę, że dokładnie taki sam. Zostań tutaj. Muszę dopilnować załadunku moich towarów. – Zatrzymał się w drzwiach i odwrócił do dziewczyny. – Poszukam wśród pasażerów szwaczki, którą dla ciebie zatrudniłem i przyślę ją do kabiny. Możesz przejrzeć zawartość kufrów i zdecydować, które suknie chciałabyś mieć gotowe w pierwszej kolejności. – W oczach zapłonęły mu ogniki. – Powiedziałem szwaczce, żeby dała sobie spokój z koszulami nocnymi, bo znam inny sposób, żeby cię ogrzać.
Z tymi słowami wyszedł, a zaskoczona Regan patrzyła z otwartymi ustami na zamknięte drzwi. Czyżby powiedział innym pasażerom, że ona będzie z nim spała? Może ci pasażerowie, to jego znajomi z Ameryki? Czy mogą teraz odnosić się do niej z szacunkiem?
Zanim jeszcze dotarła do niej potworność tej sytuacji, drzwi się otworzyły i weszła chuda, wysoka kobieta.
– Pukałam, ale nikt nie odpowiadał – oświadczyła, ciekawie spoglądając na Regan. -Jeśli wolisz, to wrócę później, ale Travis powiedział, że jest bardzo dużo szycia. Może to zająć nawet całą podróż. Na łodzi, nie, nie, Travis mówi, że to się nazywa statek, więc na statku jest jeszcze jedna kobieta, która umie szyć. Może uda mi się wynająć ją do pomocy. Nie wiem, czy zna się na skomplikowanej robocie, ale pewnie wie, jak wykonać proste szwy.
Kobieta na chwilę umilkła i uważnie patrzyła na dziewczynę.
– Co się stało, pani Stanford? Może to choroba morska, albo tęsknota za domem?
– Słucham? – Regan zamrugała nieprzytomnie powiekami. – Jak mnie nazwałaś?
Szwaczka roześmiała się i usiadła obok dziewczyny. Miała wyraziste oczy i pełne, ładne usta, ale jej urodę psuł długi, szpiczasty nos.
– Chyba żadne z was jeszcze się nie przyzwyczaiło do tego, że jesteście małżeństwem. Kiedy zapytałam Travisa, od jak dawna jest żonaty, spojrzał na mnie jakbym gadała od rzeczy. Wszyscy mężczyźni są tacy sami! Musi upłynąć dziesięć lat, zanim się zdecydują przyznać, że zrezygnowali z wolności. – Rozglądała się po kabinie i nie przestawała paplać. – Jeśli by mnie kto pytał, to małżeństwo jest jakby stworzone dla mężczyzn. Kiedy biorą sobie żonę, dostają nowego niewolnika. No dobrze! – Nagle zmieniła temat. – Gdzie twoje nowe ubrania? Lepiej będzie, jeśli od razu zaczniemy.
Setki myśli przebiegały przez głowę dziewczyny i nie pozwalały się jej skupić. W zamieszaniu ostatnich dni całkiem zapomniała o zamówionych kreacjach. Kobieta poklepała ją ze współczuciem po ręku.
– Rozumiem – oświadczyła. – Jesteś świeżo upieczoną żoną, i to takiego człowieka jak Travis. Wyjeżdżasz do obcego kraju. To trochę za dużo naraz. Może chcesz, żebym przyszła później?
Żona – pomyślała Regan. W pewnym sensie była to prawda. Wolała wyobrażać sobie, że są małżeństwem, niż pogodzić się z zaistniałą sytuacją
Szwaczka była już przy drzwiach, kiedy dziewczyna doszła do siebie.
– Zaczekaj! Nie odchodź. Nie wiem, gdzie są rzeczy. Travis mówił, że w którymś z kufrów.
Kobieta uśmiechnęła się szeroko i wyciągnęła rękę.
– Jestem Sara Trumbull i cieszę się, że cię poznałam, pani Stanford.
– Ja też – westchnęła Regan. Od razu polubiła nową znajomą, chociaż ta zwracała się do niej używając języka angielskiego w dość dziwny sposób.
Sara natychmiast uklękła przy pierwszym kufrze i otworzyła wieko. O jej podziwie dla tego, co w nim ujrzała, najlepiej świadczyło milczenie, w jakim spoglądała na różnobarwną kolekcję miękkich, jedwabistych tkanin.
– Travis musiał zapłacić za to niezłą sumkę
– wydusiła w końcu.
Dziewczyną targnęły wyrzuty sumienia, kiedy przypomniała sobie, jak specjalnie zamówiła wiele więcej ubrań niż było jej potrzeba, tylko po to, żeby skompromitować Travisa i wpędzić go w niewygodną sytuację. Najwyraźniej jednak zapłacił słony rachunek. Zastanawiała się, ile go to kosztowało. Prawdopodobnie był zmuszony sprzedać dom, albo nawet wszystko, co posiadał.
– Znowu wyglądasz trochę blado. Może szkodzi ci kołysanie statku?
– Nie, nic mi nie jest.
– To dobrze – odparła Sara i znów spojrzała na zawartość kufra. – Travis nie przesadzał mówiąc, że szycie zabierze mi całe miesiące. Sądzisz, że następny kufer jest równie pełny jak ten?
Regan przełknęła z wysiłkiem ślinę i spojrzała na zamknięte wieko.
– Obawiam się, że tak.
– Obawiasz się! Sara wybuchnęła śmiechem i wyciągnęła z kufra skórzaną teczkę. – Spójrz na to! – Wysypała jej zawartość na kolana. Wypadło z niej kilka grubych kart papieru. Na każdej namalowano subtelną akwarelę, przedstawiającą kobiecą toaletę. Czy to są suknie, które wybrałaś?
Regan z uśmiechom wzięła obrazki. Kreacje były piękne, a same akwarele stanowiły dzieło sztuki. Razem z Sara przejrzały zawartość kufra i stwierdziły, że każda suknia i płaszcz były starannie skrojone, a dodatki zapakowane w osobne paczuszki i dołączone do odpowiedniego materiału.
– Wygląda na to, że ktoś przykroił pracę na moją miarę – roześmiała się Sara. Zebrała szkice i materiały. Oznajmiła, że zamierza natychmiast przystąpić do dzieła i wyszła równie niespodziewanie, jak się zjawiła.
Przez kilka chwil Regan siedziała na ławeczce przy oknie, patrzyła na pustą kabinę i zastanawiała się, jakie przygody jeszcze ją czekają. Pomyślała o Farrellu. Żałowała, że jest na statku odpływającym do Ameryki, zaopatrzona w garderobę godną księżniczki, a on nic o tym nie wie.
Nie wiedziała, jak długo siedziała bez ruchu, dopóki stopniowo nie zaczęły do niej docierać dźwięki z zewnątrz. Całe dotychczasowe życie spędzała przykuta z woli innych do ciasnych pomieszczeń i ten brak swobody wynagradzała jej bogata wyobraźnia. Teraz zdała sobie sprawę, że jest wolna. Może iść dokąd chce i robić, co się jej tylko podoba. Drzwi kabiny nie były zamknięte i wystarczyło tylko wspiąć się po schodach, żeby się znaleźć na pokładzie prawdziwego statku.
Zaczerpnęła głęboko powietrza. Czując się jak ptak wypuszczony z klatki wyszła na korytarz i przystanęła u stóp schodów. Kiedy drzwi obok otworzyły się, podskoczyła zaskoczona.
– Proszę o wybaczenie – usłyszała męski głos.- Nikogo się tutaj nie spodziewałem. – Kiedy Regan nie odpowiedziała, mówił dalej: – Powinienem się przedstawić, bo wygląda na to, że jesteśmy sąsiadami. A może to zbytnia śmiałość? Może ta formalność należy do kapitana?
Oficjalny sposób bycia tego młodego człowieka był dla niej miłą odmianą, ponieważ przez ostatnie dni nikt nie obchodził się z Regan ceremonialnie.
– Tak, jesteśmy sąsiadami – uśmiechnęła się.
– Sądzę, że nie musimy czekać na formalną prezentację.
– W takim razie przedstawię się sam. Jestem David Wainwright.
– Regan Alena… Stanford – odparła z wahaniem. Nie chciała zdradzić swojej tożsamości ani odsłaniać przed tym młodzieńcem tajników jej związku z Travisem.