Delikatnie uścisnął jej dłoń i zapytał, czy nie zechce dotrzymać mu towarzystwa w wyprawie na górny pokład.
– Prawdopodobnie wciąż jeszcze ładują towary. Możemy się nieźle zabawić obserwując, jak zachowują się Amerykanie pośród swoich, chociaż, przyznam, że z trudem mi przychodzi zrozumienie dialektu, którym się posługują.
Na pokładzie jasno świeciło słońce. Ludzie uwijali się wokół i dziewczynie również udzielił się nastrój podniecenia. Wyszli na dolny pomost pokładu na dziobowej części statku. Wkrótce zdali sobie sprawę, że przeszkadzają marynarzom, więc wspięli się po schodkach na wyższy pokład. Stąd nic nie przesłaniało im widoku na krzątaninę w innych częściach statku i na nabrzeże. Tutaj też Regan pierwszy raz miała okazję dokładnie przyjrzeć się Davidowi Wainwrightowi. Był drobnym mężczyzną o niczym niewyróżniającej się twarzy i słomkowojasnych włosach. Nosił ubranie z wełny w dobrym gatunku, śnieżnobiały fular, a na szczupłych stopach miękkie pantofle z koźlej skórki. Przedstawiał sobą typ dżentelmena, jaki Regan znała od dzieciństwa. Jego ręce stworzone były do uderzania w klawisze fortepianu lub do leniwego obracania kieliszka brandy. Patrząc na jego długie, smukłe palce, dziewczyna z niechęcią pomyślała, że taki niezgrabny człowiek jak Travis swoimi grubymi paluchami uderzałby w dwa klawisze na raz. Oczywiście, musiała przyznać, że udawało mu się czasem trącić właściwą strunę.
Uśmiechnęła się skrycie, odwracając twarz od Davida, który właśnie tłumaczył się, dlaczego płynie do tej dzikiej i zacofanej Ameryki. Dziewczyna poszukała wzrokiem Travisa.
– Nie ma pani nawet pojęcia, jak bardzo się cieszę, że będę podróżował w towarzystwie angielskiej damy – mówił jej nowy znajomy. – Kiedy ojciec zaproponował, żebym popłynął za ocean i zajął się tam jego interesami, bardzo bałem się tej wyprawy. Słyszałem mnóstwo mrożących krew w żyłach opowieści o Ameryce, chociaż prawdę mówiąc, wystarczy poznać jednego Amerykanina, żeby się domyślić, co to za straszny kraj. Proszę tylko spojrzeć! – wykrzyknął nagle. – Właśnie o tym mówiłem.
Poniżej, dwaj marynarze zrzucili z ramion worki, które przenosili na środek pokładu, skąd inny członek załogi miał je znieść na dolny poziom, i zaczęli się wojowniczo popychać. Po chwili jeden z nich się zamachnął, usiłując wymierzyć drugiemu cios w szczękę, ale nie trafił. Zanim zdążył zaatakować drugi raz, pięść rywala wylądowała na jego nosie. Buchnęła krew i rozwścieczeni mężczyźni zaczęli się bić nie na żarty.
Nagle, nie wiadomo skąd, pojawił się Travis i chwycił walczących marynarzy za kołnierze. Obaj byli od niego mniejsi, więc bez wysiłku podniósł ich do góry. Głośno oznajmił im, co sądzi o takim zachowaniu i zapowiedział, co z nimi zrobi, jeśli taka awantura jeszcze raz się powtórzy. Potrząsając nimi jak parą szczeniaków, odrzucił ich na bok, kazał się umyć i wracać do pracy. Sam zaniósł porzucony przez nich ładunek oczekującemu marynarzowi.
– Oto przykład tego, o czym mówiłem – oznajmił David. – Amerykanie nie znają dyscypliny. To jest angielski statek, dowodzony przez angielskiego kapitana, a jednak temu… temu amerykańskiemu nicponiowi wydaje się, że ma prawo wydawać polecenia załodze. A poza tym, ci marynarze zasłużyli na surowsze traktowanie. Powinni zostać przykładnie ukarani. Każdy kapitan wie, że wszelkie przejawy nieposłuszeństwa należy zdusić w zarodku.
Rzecz jasna, Regan się z nim zgodziła, bo wuj wielokrotnie wygłaszał podobne opinie, ale jednocześnie miała wrażenie, że Travis rozprawił się z rozwścieczonymi marynarzami bardzo skutecznie i rozsądnie. Zdziwiona własnymi myślami zmarszczyła brwi. Kto tu w końcu ma rację?
Zajęta tymi rozważaniami, z początku niezauważyła, że Amerykanin macha do niej ręką.
– Wydaje mi się, że ten człowiek stara się zwrócić pani uwagę – oznajmił David z oburzeniem i zarazem niedowierzaniem.
Próbując zachować się z godnością, Regan grzecznie skinęła Travisowi dłonią i odwróciła wzrok. Po tym, co przed chwilą zaszło, nie chciała robić z siebie widowiska.
– To mu chyba nie wystarczyło – zauważył ze zdziwieniem jej towarzysz. – Ma zamiar tu do nas podejść. Może zawołam kapitana?
– Nie! – krzyknęła zduszonym głosem. Spojrzała na nadchodzącego i mimo woli uśmiechnęła się.
– Tęskniłaś za mną? – roześmiał się Travis, chwycił ją w ramiona i zawirował dokoła.
– Puść mnie! – zażądała ze złością, ale na jej twarzy widać było zadowolenie. – Zalatuje od ciebie jak od ogrodnika.
– A skąd ty możesz wiedzieć, czym zalatuje od ogrodnika? – spytał zaczepnie.
Za plecami Regan David głośno chrząknął. Dziewczyna zaczerwieniła się i odepchnęła ręce Travisa.
– Poznajcie się. David Wainwright. A to Travis Stanford. – Spojrzała błagalnie na Amerykanina. – Mój mąż – wyszeptała.
Travisowi nawet nie drgnęła powieka. Uśmiechnął się jeszcze szerzej i serdecznie uścisnął wypielęgnowaną, szczupłą dłoń Davida.
– Cieszę się z naszego spotkania. Czy znacie się z moją żoną jeszcze z Anglii?
Jak gładko skłamał – pomyślała Regan. Jednak doceniła, że zrobił to, żeby ratować jej honor. Spodziewała się, że będzie z niej kpił, jak się to już nieraz zdarzało.
– Nie, poznaliśmy się przed chwilą – odparł cicho Wainwright, spoglądając to na dziewczynę, to na Amerykanina. Zauważył, że Travis otacza władczym ramieniem drobną talię Regan. Nie mógł się pogodzić z widokiem subtelnej, eleganckiej Angielki w uścisku tego prostaka bez wykształcenia i ogłady. Miał ochotę wytrzeć dłoń, którą przed chwilą uścisnął mu Stanford.
Jeśli nawet Travis spostrzegł niechętnie wydętą górną wargę paniczyka, nie dał tego po sobie poznać. Regan nie zwróciła uwagi na ten grymas, ponieważ była zbyt zajęta wyrywaniem się z objęć Amerykanina.
– Miałem nadzieję, że zna ją pan od dawna odezwał się Stanford ignorując zdziwione spojrzenie dziewczyny. Jego słowanie zabrzmiały zbyt przekonująco. Wydało się jej, że nie mówi prawdy. – Muszę wracać do pracy, kochanie – oświadczył – zostań tutaj i trzymaj się z dala od dolnego pokładu, zrozumiałaś? – Nie czekając na odpowiedź, zwrócił badawczy wzrok na Wainwrighta. – Ufam, że mogę zostawić żonę pod pana opieką? – zapytał grzecznie i oficjalnie, ale jednocześnie zdawało się, że robi sobie żarty. Regan miała ochotę go kopnąć.
Odwrócił się i szybko zbiegł po schodkach, a dziewczyna zastanawiała się, czy to możliwe, że obudziła się w nim zazdrość. Prawdopodobnie Travis wiedział, że nigdy nie dorówna takiemu dżentelmenowi jak David Wainwright.
7
Statek wypłynął z portu wraz z odpływem. Regan, zbyt podniecona, żeby jeść, i zbyt zaciekawiona, żeby opuścić pokład choćby na chwilę, nie spostrzegła, że David pobladł na twarzy i nerwowo przełykał ślinę. Kiedy przeprosił ją i odszedł, dziewczyna uśmiechnęła się i została sama. Hałaśliwe mewy latały nad jej głową a marynarze stawiali żagle. Kołysanie statku wciąż jej przypominało, że właśnie wyruszyła w podróż, która oznacza początek nowego życia.
– Chyba jesteś szczęśliwa – odezwał się cicho Travis, stając obok niej.
Nie zauważyła, kiedy wszedł na górę.
– O, tak. Jestem szczęśliwa. Co ci ludzie robią? Dokąd prowadzą te schody? Gdzie jest reszta pasażerów? Czy ich kabiny wyglądają tak samo jak nasza, czy każda jest pomalowana na inny kolor?
Travis uśmiechnął się od ucha do ucha i zaczął jej opowiadać o statku. Był to bryg wyposażony w dwadzieścia cztery działa, konieczne dla obrony przed piratami. Inni pasażerowie mieszkali na dolnym pokładzie, w śródokręciu. Wolał nie wspominać, że pomieszczenia, w których przebywają, są duszne i zatłoczone, a w dodatku bardzo rzadko wolno im wychodzić na otwartą przestrzeń. Tylko ich dwoje i David Wainwright mogli poruszać się po statku swobodnie.