To, co powiedział, bardzo przypominało słowa wuja. Zawsze ktoś otaczał ją opieką i nie omieszkał jej tego wypomnieć.
– Nie jestem ci wdzięczna – oznajmiła cicho. I nic więcej od ciebie nie chcę. Na pokładzie statku nic mi nie grozi, więc teraz cię opuszczę i przeniosę się do wspólnej sali dla kobiet. – Spuściła oczy na prostą, muślinową sukienkę, którą dopiero wczoraj wykończyła dla niej Sara. – Kiedy dotrę do Ameryki, postaram się zarobić wystarczająco dużo pieniędzy, żeby ci zwrócić za ten strój. Może uda ci się sprzedać pozostałe suknie.
Z uniesioną dumnie głową i wyprostowanymi plecami ruszyła do drzwi.
Travis dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że dziewczyna naprawdę chce odejść i jest tak uparta, że na pewno nie zmieni zdania. Bez namysłu chwycił ją za suknię na plecach. Regan szarpnęła się do przodu, Travis pociągnął do tyłu, cienki muślin natychmiast rozerwał się na całej długości i opadł na ziemię u stóp dziewczyny.
W jednej chwili spojrzenie Travisa nie było już gniewne, lecz pełne pożądania. Patrzył na nią spragnionym wzrokiem, napawając się widokiem unoszących się piersi, dobrze widocznych w głębokim wycięciu koszulki.
– Nie – wyszeptała, całą siłą woli starając się oprzeć hipnotyzującemu spojrzeniu.
Amerykanin objął ją w talii mocnym ramieniem i wyginając w łuk przyciągnął do siebie.
Opierała mu się bezsilnie. Nie chciała mu ulegać, pragnęła udowodnić, że jest niezależna, ale jego dotyk i pocałunki doprowadzały ją do utraty zmysłów.
– Zrobisz to, co ci powiem, kochanie – warknął. Uniósł ją z podłogi i wodził ustami po szyi dziewczyny. – Jesteś moja tak długo, jak będę cię pragnął.
Zamknęła oczy, odchyliła głowę i wystawiła całe ciało na jego dotyk. Nie myślała już o ucieczce od tego człowieka, który tak łatwo zdobywał nad nią władzę. Kiedy jednak usłyszała trzask rozdzieranego materiału i poczuła, że opada z niej halka, znowu zaczęła się wyrywać.
– Moja – szeptał Travis. – Znalazłem cię i jesteś moja.
Nie potrafiła zebrać myśli, bo przyparł ją plecami do ściany i naporem wielkiego, silnego ciała unieruchomił jej drobną postać.
Jego pocałunki były drapieżne, jakby chciał ją pochłonąć. Oddychała coraz szybciej. Zacisnęła ręce na ramionach mężczyzny i przez koszulę wbijała mu palce w skórę, starając się przyciągnąć go jeszcze bliżej, tak że niemal zgniatał ją swoim ciężarem.
Dłoń Travisa wędrowała namiętnie wzdłuż jej nagiego boku, głaskała udo i uniosła nogę tak, że spoczęła na jego biodrach. Regan skwapliwie objęła go nogami i splotła z tyłu stopy. Jego ręce podtrzymywały ją, głaszcząc jej krągłe pośladki. Palce Travisa pieściły ją i drażniły, doprowadzając do zmysłowego oszołomienia. Nie wiedziała kiedy zrzucił z siebie spodnie. Otworzyła oczy tylko na chwilę, kiedy dźwignął ją do góry i poczu-ła w sobie jego męskość.
Znalazła się całkowicie w jego władaniu. Wsparta plecami o ścianę, oplatając jego biodra nonami, nie mogła samodzielnie wykonać żadnego ruchu, to on ją kontrolował, unosił do góry, prowadzi I. Czuła na sobie jego ciało, falowanie bioder, emanującą z niego siłę i miała wrażenie, że oszaleje. Wczepiła palce w jego włosy i mocno pociągnęła. Travis napierał coraz mocniej, jakby chciał ja zgnieść, stopić dwa ciała w jedno, wchłonąć ją w siebie. Z łatwością podnosił ją w górę i znów opuszczał, raz za razem, coraz szybciej, aż krzyknęła ze słodkiego bólu. Przywarł do niej ustami i bezsilnie opadł na nią całym ciałem. Wciąż obejmowała go mocno nogami, drżąca na całym ciele, słaba i bezradna, nasycona i wyczerpana.
Stopniowo odzyskiwała świadomość, przypominała sobie gdzie jest, i kim jest. Czuła się bezbronna i wiotka, przytłoczona bijącą od niego siłą. Czule całował jej wilgotną szyję, podtrzymując ją rękami w powietrzu. Zaniósł ją jak dziecko na posłanie i położył, jakby była najcenniejszym, najdelikatniejszym skarbem pod słońcem.
Równie wyczerpany, zdjął koszulę i ułożył się obok.
– Dzisiaj też nie będzie kolacji – wymruczał, ale w jego głosie nie było słychać rozczarowania. Ostatkiem sił przyciągnął Regan. Ich ciała, mokre od potu, przywarły do siebie.
– Jak mógłbym pozwolić ci odejść? – wyszeptał zanim oboje zapadli w sen.
8
Rankiem nie mogła spojrzeć Travisowi w oczy. Spoglądał na nią z takim zadowoleniem i pewnością siebie, że miała ochotę rzucić w niego nożem. Pewnie mu się zdawało, że wie o niej wszystko, że ma nad nią całkowitą władzę i wystarczy, że skinie palcem, a ona już mu ulegnie.
Pragnęła zetrzeć tę minę z jego twarzy i udowodnić mu, że się myli, uważając ją za swoją własność.
Podczas śniadania energicznie zapukała do drzwi Sara Trumbull.
– Och! Przepraszam – zmieszała się. – Zwykle o tej porze już was tu nie ma.
– Poczęstuj się, Saro – zachęcił Travis. Uśmiechnął się zadowolony i spojrzał na Regan, jakby doskonale wiedział, dlaczego unika jego wzroku.
Jednak Sarę bardziej interesował podarty strzęp muślinu, który wczoraj był tak niedawno przez nią uszytą sukienką. Parsknęła śmiechem i popatrzyła na Travisa z żartobliwą przyganą.
– Jeśli nadal tak będziesz traktował moje dzieła, to chyba w ogóle przestanę szyć.
Amerykanin przeczesał dłonią włosy i zerknął na odwróconą twarz Regan.
– Spróbuję się opanować. Teraz muszę już iść. Wzywają mnie obowiązki na pokładzie. Kapitanowi brakuje rąk do pracy. Niestety – wyszczerzył radośnie zęby – zostało mi chyba niewiele siły. Pocałował chłodny policzek Regan i wyszedł z kabiny.
Sara wpatrzyła się tęsknie w zamknięte drzwi i westchnęła z siłą huraganu.
Szkoda, że nie ma więcej takich mężczyzn na świecie. Wtedy, być może, dałabym się namówić na małżeństwo.
Gdyby Regan znała jakieś brzydkie słowa, z pewnością by ich użyła.
Nie masz nic do roboty? – warknęła. Ton dziewczyny nie zbił Sary z tropu. Ja też bym była zazdrosna, gdyby on należał do mnie.
On nie…! – zaczęła Regan, ale przerwała w pół zdania. – Travis Stanford nie należy do nikogo dokończyła i zaczęła zbierać naczynia ze stołu i układać je na tacy.
Szwaczka postanowiła zmienić temat.
– Czy znasz tego człowieka, który mieszka w kabinie naprzeciw?
– Davida Wainwrighta? Spotkaliśmy się raz, to wszystko. Czy coś mu się stało?
– Nie wiem, ale od dwóch dni siedzę w waszej kabinie i szyję, a nigdy go nie słyszałam. Pomyślałam sobie, że pomaga chorym mężczyznom.
Regan zmarszczyła brew i postanowiła sprawdzić, co się dzieje. Przeprosiła Sarę i wyszła z pokoju. Chociaż od kilku dni pracowała w cuchnących pomieszczeniach, odór, który uderzył ją w nozdrza, kiedy otworzyła drzwi kabiny Davida, niemal ściął ją z nóg. Wewnątrz panował gęsty mrok, więc zatrzymała się w progu szukając wzrokiem Wainwrighta.
W końcu znalazła go skulonego pod oknem. Jego ciałem wstrząsały dreszcze. Z daleka wyglądał jak sterta brudnych gałganów. Podeszła do niego i od razu spostrzegła, że ma gorączkę. Oczy błyszczały mu niepokojąco i coś nieskładnie majaczył.
Odwróciła się słysząc jakiś hałas przy drzwiach i zobaczyła Sarę. Kobieta spoglądała na kabinę przerażona.
– Jak można mieszkać w takich warunkach?
– Powiedz Travisowi, żeby przysłał tu gorącą wodę – poprosiła stanowczo. – Przekaż mu, że ma być jej dużo. Potrzebuję też ścierki i mydła.
– Oczywiście – odparła cicho Sara. Nie zazdrościła Regan czekającego ją zadania.
Słońce wpadało przez okienko w kabinie Davida i oświetlało włosy Regan, wydobywając z nich złote pasma. Promienie migotały na jej miękkiej, pachnącej sukni z muślinu, naszywanej małymi, złotymi różyczkami. Dziewczyna siedziała trzymając w dłoniach książkę i czytała głosem tak łagodnym i pięknym, jak obraz, który sobą przedstawiała. David spoczywał na ławeczce pod oknem, wsparty na czystych poduszkach, z ręką na temblaku. Śnieżnobiałą koszulę miał rozpiętą na piersi. Upłynął już miesiąc od czasu, kiedy Regan znalazła go chorego w kabinie. Przy pierwszym kołysaniu statku dostał choroby morskiej i zszedł pod pokład. Kilka godzin później spad! z łóżka tak nieszczęśliwie, że złamał rękę. Dręczony bólem i mdłościami, osłabiony i bezradny, nie był w stanie zawołać o pomoc. Usiłował wrócić do łóżka, ale znowu upadł i z bólu stracił przytomność. Gdy Regan go znalazła, nie wiedział, co się z nim dzieje. Jeszcze długo po złożeniu złamanej kości nikt nie był pewien, czy David przeżyje. Przez cały ten czas Regan nie odchodziła od jego boku Wyszorowała brudną kabinę, umyła Davida siedziała przy nim, namawiała, żeby przełknął, choć łyk rosołu z solonej wołowiny i siłą woli podtrzymywała go na duchu. Nie był łatwym pacjentem. Wmówił sobie, że na pewno umrze i już nigdy nie zobaczy Anglii, a Ameryka i Amerykanie będą odpowiedzialni za jego śmierć. Godzinami opowiadał dziewczynie, że ma złe przeczucia i na tym świecie zostało mu już tylko kilka dni.