Za każdym razem, kiedy uderzała fala i zasłaniała Travisa, Regan zdawało się, że uchodzi z niej życie. Gdy dotarł do rei, jej ciało było sztywne jak żelazo działa, które kurczowo obejmowała.
Travis pełzł ostrożnie wzdłuż belki. Znalazł się wreszcie przy Davidzie i pochylony krzyczał coś do niego, ale ostry wiatr zagłuszał słowa.
David podniósł głowę i spojrzał na Amerykanina. Widząc to, marynarze krzykiem dodawali mu otuchy. Jednak Regan nie czuła żadnej ulgi.
Obaj mężczyźni rozmawiali przez chwilę, a potem Travis ruszył naprzód. Wszyscy z narastającym strachem obserwowali, jak omijał Davida na wąskiej belce. Szybko i zręcznie związał pękniętą reję i ciasno owinął ją liną. Dwa razy przerywał pracę i chwytał się mocno belki, kiedy groziło, że fala zmyje go do morza.
Gdy skończył, wrócił do Davida, który podał mu zawiązaną w pasie linę. Travis przewiązał się nią i teraz w trudnej drodze na dół obaj musieli stawić czoło niebezpieczeństwu.
Rozmawiali jeszcze chwilę i wyglądało to tak, jakby Travis starał się namówić Davida, żeby wypuścił belkę z kurczowego uścisku.
Serce Regan niemal przestało bić, kiedy zobaczyła, że Travis pociąga za linę, żeby zachęcić Anglika do wędrówki w stronę głównego masztu.
Amerykanin zachowywał się tak, jakby mu się nigdzie me śpieszyło. Cierpliwie przekonywał Davida, że powinien ruszyć się z miejsca.
Powoli, krok po kroku, David zaczął się cofać. Travis prowadził go, wkładając stopy chłopaka w pętle takielunku. Pomagał mu jak dziecku, ustawiał nogi i ręce w odpowiednich miejscach, a raz nawet chwycił w ramiona, przytrzymując ich obu na rozchwianych, cienkich linach. Kiedy przeszła fala, znów rozpoczęli przerwaną wędrówkę.
Dziewczyna swobodniej odetchnęła, kiedy znaleźli się około dwudziestu stóp nad pokładem. Usłyszała, że Travis krzyczy coś do Davida i dostrzegła, jak młodzieniec potrząsnął głową. Kiedy jednak Amerykanin zawołał jeszcze raz, chłopak skinął potakująco i zaczął schodzić samodzielnie. Travis przytrzymywał linę, którą Anglik był związany w pasie i jeden jej koniec przymocował do takielunku.
Regan wstała z pokładu i zobaczyła, że Travis upewnia się, czy David jest bezpiecznie przywiązany do olinowania. Gdyby teraz fala uderzyła w Travisa, wpadłby do wody sam, nie pociągając za sobą chłopaka.
Kiedy dziewczyna to zrozumiała, łzy popłynęły jej po twarzy. Widziała, że Travis spojrzał na morze i zobaczył coś, czego ludzie na pokładzie nie mogli dostrzec. Owinął linę wokół potężnego ramienia, drugą dłoń zaplątał mocno w siatkę takielunku i wymierzył silny cios nogą Davidowi, którego głowa znajdowała się na wysokości jego stopy. Przerażony David stracił równowagę, rozluźnił dłonie i jego drobne ciało poszybowało w dół. Leciał tak kilka straszliwych sekund, zanim zawisł w powietrzu na linie, dodatkowo przytrzymywanej przez Travisa.
Z płuc Davida wyrwał się przeraźliwy wrzask, ale Travis zaraz zaczął powoli opuszczać go na dół, gdzie schwycili go marynarze i szybko ściągnęli na pokład.
Dziewczyna nie spuszczała oczu z Travisa. Kiedy David już znalazł się w bezpiecznym miejscu, Amerykanin wypuścił linę i pochwycił takielunek, chyląc głowę, jakby oczekiwał uderzenia. Regan oderwała się od żelaznej lufy działa i zrobiła szybki krok, ale w tym samym momencie w statek uderzyła olbrzymia fala, największa, z jaką się dotychczas spotkali. Pokład zalała zimna słona woda i statek położył się na burcie, bliski wywrócenia.
Regan upadła na deski, przetoczyła się przez pokład i bezwładnie uderzyła w podstawę masztu. Chociaż była półprzytomna z bólu, doskonale słyszała okropny trzask pękającego drewna.
Mimo przechyłu statku i zalewającej wszystko wody, chwyciła barierkę otaczającą maszt i spróbowała się dźwignąć na nogi. Ludzki krzyk oraz widok ciała, które przeleciało jej nad głową i wypadło za burtę, nie odwiodły jej od powziętego zamiaru. Oddychała z trudem i niewiele widziała, ale starała się podnieść głowę i zobaczyć, czy Travis nadal wisi na olinowaniu.
Gdyby ze wszystkich sił nie wytężyła wzroku, nie dostrzegłaby niewyraźnej sylwetki Travisa. Liny wysunęły się z jego rąk i począł się ześlizgiwać w dół. Jedna stopa uwięzia mu w takielunku i tylko to go uratowało. Z wysiłkiem odzyskiwał równowagę i szukał liny, której mógłby się uchwycić.
Po uderzeniu wielkiej fali statkiem rzucało jak dziecięcą zabawką. Przytulona do barierki Regan obserwowała wysiłki Amerykanina i modliła się. Wiedziała, że dzieje się z nim coś niedobrego, że zmaga się nie tylko z rozszalałym oceanem.
Trzymając się jedną ręką barierki, zdjęła wiszący nie opodal zwój grubej liny i wolno posuwała się w stronę plątaniny lin, na której zawisł Amerykanin.
Wokół niej krzyczeli ludzie, wył wicher i huczą ły fale, ale ona widziała tylko Travisa, jak powoli zsuwał się w dół. Zebrawszy się w sobie, rozpoczęła wspinaczkę po takielunku do chwili, gdy stopa Travisa znalazła się w zasięgu jej rąk.
Przerażona, nie znajdując innego sposobu, przywiązała nogę Travisa do takielunku. Lina była długa i gruba, Regan nie mogła wykonać mocnego węzła, więc zawinęła ją kilka razy, zastanawiając się, ile czasu jej jeszcze zostało.
Uderzenie fali zaskoczyło ją. Wisiała wysoko nad pokładem, zabezpieczona tylko kawałkiem liny, i modliła się o życie.
Po odejściu fali była zbyt wystraszona, żeby się poruszyć. Zaciskała dłoń na końcu liny przywiązanej do stopy Travisa i nie otwierała oczu. Zrobiła wszystko, co mogła, żeby go ocalić. Teraz nie zdobyła się na odwagę, by sprawdzić, czy Travis nadal znajduje się na statku.
Wydawało się jej, że wisi tak bardzo długo, w dziwacznej, na pół siedzącej pozycji. Nagle usłyszała z dołu jakieś krzyki. Wciąż bała się otworzyć oczy, a nawet jeszcze mocniej zaciskała powieki.
– Travis! – Krzyk rozległ się gdzieś na pokładzie, bardzo blisko niej.
– Pani Stanford – odezwał się inny głos, który chyba należał do kapitana.
Drżąc, otworzyła oczy. Wciąż bała się spojrzeć w lewo, gdzie, być może, nie było już Travisa.
Później nikt już nie pamiętał, kto pierwszy wybuchnął śmiechem. Może nie było w tym nic śmiesznego, ale marynarzy, szczęśliwych, że opuścili wreszcie strefę burzy spędzającej statek z kursu, rozśmieszył widok, który przed sobą ujrzeli.
Dziesięć stóp nad pokładem, Regan siedziała zaplątana w takielunek, odziana tylko w mokrą muślinową sukienkę, z obnażonymi nogami przeplecionymi przez oka gmatwaniny lin. Wyglądała tak, jakby ramionami obejmowała własne ciało. W jednej ręce ściskała grubą linę, przywiązaną do nogi Travisa, mężczyzny dwukrotnie od niej większego, który wisiał w sieci takielunku, jakby spał. Regan wyglądała z daleka jak mała dziewczynka, która wiedzie na sznurku jakieś dziwaczne zwierzę.
– Przestańcie rechotać i ściągnijcie ich na dół! zagrzmiał kapitan.
Dziewczyna ośmielona wesołością załogi, spojrzała na Travisa. Z bliska ujrzała, że z jego skroni cieknie krew.
Kiedy trzej marynarze wspięli się do nich i zobaczyli, w jakim stanie znajduje się Amerykanin, śmiech zamarł im na ustach.
– Ocaliłaś mu życie – oznajmił jeden z nich ze zdziwieniem w głosie. – On nawet nie zdaje sobie sprawy, że tutaj jesteś. Gdybyś go nie przywiązała, nie utrzymałby się o własnych siłach.
– Co mu jest?
– Oddycha – powiedział marynarz i nie chciał nic więcej dodać.
– Nie – zaprotestowała, kiedy zbliżył się do niej. Najpierw jego znieście.
Teraz, kiedy zrozumieli, czego dokonała Regan, spojrzeli na nią zadziwieni i zaraz z szacunkiem odwrócili wzrok, żeby nie patrzeć na jej obnażone, kształtne nogi.