Przy pomocy marynarza Regan zdołała zejść na pokład, zachowując się tak godnie, jak to było w tej sytuacji możliwe. Zaskoczyło ją, że weszła tak wysoko. Zejście wydawało się równie trudne.
Wreszcie bezpieczna na pokładzie, podążyła za marynarzami, którzy nieśli Travisa do kabiny. Kiedy mijali drzwi Davida, jeden z nich mruknął, że młody panicz śpi. Dziewczyna tylko skinęła głową. Wszystkie jej myśli skupiały się na Travisie.
Po chwili zjawił się lekarz pokładowy i zbadał ranę na głowie Travisa.
– Musiała go uderzyć jakaś deska z połamanego grotmarsu. – Doktor zwrócił pełen podziwu wzrok na Regan. – Słyszałem, że ocaliła go pani przed wypadnięciem za burtę.
– Czy wyjdzie z tego? – zapytała, nie zwracając uwagi na pochwałę.
– Z ranami tego typu nic nie wiadomo. Niekiedy zdarza się, że ranny przeżyje, ale jego umysł nigdy już nie będzie sprawny. Może pani tylko napoić go wodą i dopilnować, żeby leżał spokojnie. Przykro mi, ale nic więcej nie można zrobić.
Regan skinęła głową i odsunęła mokre włosy z czoła Travisa. Okręt wciąż mocno się kołysał, ale po gwałtownych przechyłach w czasie sztormu, to kołysanie było niegroźne. Dziewczyna odwróciła się i poprosiła jednego z marynarzy, którzy wciąż stali w kabinie, żeby przyniósł jej trochę wody.
Kiedy została sama z Travisem, zabrała się do pracy. Rozebrała go, co nie było łatwe ze względu na wagę bezwładnego ciała, i owinęła go w suche, ciepłe koce, które znalazła w kufrze. Przerwała, słysząc pukanie do drzwi.
W progu stała Sara Trumbull.
– Przyszedł do mnie marynarz i opowiedział jakąś nieprawdopodobną historię, że jakoby przywiązałaś Travisa do żagla. Mówił, że Travis jest dumny i że chyba potrzebujesz kogoś do pomocy Przysyła też to.
Regan wzięła od niej kubeł z wodą. Sama dam sobie radę – oświadczyła stanowczo. – Przydasz się może innym pasażerom. -wskazała głową na zamknięte drzwi do kabiny Davida.
Sara od razu zauważyła przerażoną minę Regan i odgadła, że dzieje się coś bardzo złego.
Wszyscy na statku będą się za was modlić wyszeptała i szybko uścisnęła dłoń Regan.
Gdy znowu została sama z Travisem, przemyła mu ranę na głowie. Rozcięcie nie było głębokie, ale Travis wciąż nie odzyskiwał przytomności, więc zapewne został uderzony bardzo silnie. Umy-ty i rozgrzany, wciąż się nie poruszał. Regan ułożyła się obok i wzięła go w ramiona, mając nadzieję, że sama jej bliskość pozwoli mu wrócić do życia.
Zasnęła wkrótce ze zmęczenia, i kiedy obudziła się kilka godzin później, szczękała z zimna zębami. Nie wiedziała nawet, że wciąż ma na sobie mokre ubranie. Travis leżał nieruchomy, śmiertelnie blady, bezwładny.
Wsiała cicho i zdjęła brudną, zimną od wilgoci sukienkę. Półświadomie zauważyła, że zgubiła gdzieś nową wełnianą pelerynę, a suknia rozdarła z uśmiechem. Będzie musiał sprawić jej nową kolekcję strojów zanim szycie poprzedniej dobiegnie końca.
Na tę myśl dziewczyna zakryła dłonią usta. Łzy nabiegły jej do oczu. Być może Travis nie dożyje dnia, kiedy jej nowe suknie będą gotowe. Możliwe, że nigdy nie obudzi się ze śpiączki. A wszystko przez nią! Gdyby nie flirtowała z Davidem, chłopak nie czułby się zobowiązany do pokazania Travisowi, że jest prawdziwym mężczyzną. Gdyby, tylko… – pomyślała znowu, ale zaraz się opanowała.
Podeszła do skrzyni i wyjęła brązową suknię z grubego jedwabiu, ozdobioną w talii oraz przy dekolcie i mankietach różową satyną. Ubrała się i wróciła do Travisa. Przemyła jego chłodną twarz i ranę na skroni, z której wciąż sączyła się krew.
O północy Travis zaczął niespokojnie rzucać się w pościeli i wymachiwać rękami. Regan próbowała chwycić go za ręce i przytrzymać na miejscu, w obawie, żeby się nie zranił. Nie dorównywała siłą Amerykaninowi, więc położyła się na nim i ciężarem całego ciała starała się go unieruchomić.
Nad ranem zmęczył się i wydawało się jej, że znowu zasnął, chociaż i przedtem nie otwierał oczu. Kiedy promienie słońca wdarły się przez okno, dziewczyna usiadła na brzegu łóżka, wsparła głowę o ramię Travisa i zapadła w głęboki sen.
Obudziła się, czując jego rękę na swoich włosach. Delikatnie głaskał ją po głowie i szyi. Natychmiast otrząsnęła się z resztek snu, spojrzała na niego i zobaczyła, że jego oczy patrzą na nią przytomnie.
– Dlaczego jesteś ubrana? – zapytał ochryple, jakby to był najważniejszy problem na świecie.
Dziewczyna nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo natężała mięśnie przez ostatnie godziny. Teraz napięcie z niej uleciało i zaczęła cała drżeć. Wielkie łzy napłynęły jej do oczu i potoczyły się po twarzy. Nie tylko Travis poczuł się lepiej, ale jego umysł pracował sprawnie, jak przed wypadkiem.
Dotknął palcem jej policzka, rozmazując jedną z łez.
– Ostatnią rzeczą, jaką słyszałem, był trzask walącego się grotmarsu. Chyba jakaś deska uderzyła mnie w głowę.
Nie mogła wydobyć z siebie głosu, więc tylko kiwnęła głową. Łzy popłynęły jeszcze obfitszym strumieniem.
Kiedy to się stało? Wczoraj czy przedwczoraj? Przedwczoraj – wydusiła przez ściśnięte gardło
Travis uśmiechnął się niewyraźnie. Nagle skrzy-wił się z bólu, ale zaraz uśmiech powrócił mu na twarz.
Czy te łzy, to dla mnie? Znowu zdołała jedynie kiwnąć głową. Zamknął oczy, ale wciąż się uśmiechał. Warto było nabić sobie guza, żeby zobaczyć, jak moja dziewczyna nade mną płacze – wyszeptał i zapadł w sen.
Regan położyła mu głowę na piersi i wybuchnęła płaczem. Wypłakiwała z siebie strach, jaki odczuwała obserwując Travisa wspinającego się za Davidem na maszt, i później, kiedy sama pięła się w górę, i obawę o życie Amerykanina, która nie odstępowała jej przez ostatnie kilkanaście godzin.
Travis okazał się wspaniałym pacjentem, tak wspaniałym, że po czterdziestu ośmiu godzinach Regan była całkiem wyczerpana. Bardzo mu się podobało, że dziewczyna się nim opiekuje i dogadza mu, jak tylko potrafi. Przy każdym posiłku żądał, żeby go karmiła, wciąż potrzebował pomocy przy ubieraniu się i dwa razy dziennie prosił, żeby Regan myła go gąbką. Za każdym razem, kiedy dziewczyna namawiała go, żeby wyszedł na spacer, bo w ten sposób szybciej odzyska siły, Amerykanin natychmiast dostawał niesłychanie silnego bólu głowy i prosił Regan o zimne okłady na czoło.
Czwartego dnia, kiedy dziewczyna miała już mu powiedzieć, jak bardzo żałuje, że fala nie zmyła go do morza, rozległo się pukanie. W drzwiach stał David Wainwright.
– Czy mogę wejść?
Ramię miał wciąż zabandażowane, a na szczęce widniał zielonkawy siniec.
Travis usiadł na łóżku, okazując więcej energii niż kiedykolwiek w ciągu ostatnich kilku dni.
– Ależ oczywiście, wejdź. Siadaj, proszę.
– Nie, dziękuję – odparł cicho Anglik, unikając wzroku Regan. – Przyszedłem, żeby podziękować za ocalenie życia.
Przez chwilę Travis uważnie się przyglądał młodemu człowiekowi.
– Zrobiłem to tylko, dlatego, że było mi wstyd. Przy tobie wszyscy wyszliśmy na tchórzy – oznajmił.
Oczy Davida rozszerzyły się ze zdziwienia. Dobrze pamiętał, jak na rei sparaliżował go strach i Travis, zachowując cierpliwość mimo szalejącej burzy, sprowadził go bezpiecznie na dół. Zrozumiał, że Travis nie ma zamiaru nikomu opowiadać o tym zdarzeniu. Chłopak wyprostował się i uśmiechnął blado.
– Dziękuję – powiedział tylko, chociaż jego oczy mówiły wiele więcej. Szybko wyszedł z kabiny.
– Bardzo ładnie postąpiłeś – oświadczyła Regan. Schyliła się i pocałowała Travisa w policzek.
Wyciągnął ramiona i objął ją w talii.