– Czy to tatuś? – zapytała Jennifer.
– Nie, ale przysłał nam jeszcze dwie róże. – Do każdej z nich przymocowano niewielką karteczkę. Na obu ręką Travisa było napisane: „Regan, czy zostaniesz moją żoną? Travis."
– Mamusiu, czy coś się stało? Dlaczego tatuś nie chce do nas przyjść?
Nie bacząc na rozrzucone ubrania, Regan usiadła na łóżku. Obudziła się w niej iskierka podejrzliwości. Te dwie róże kazały się jej zastanowić, co też Travis tym razem wymyślił. Zerknęła na zegar i zobaczyła, że jest wpół do szóstej. Jedną różę dostarczono o piątej, dwie o piątej trzydzieści. Wątpiła, czy to przypadek.
– Nic się nie stało, kochanie – odpowiedziała córce. – Chciałabyś wziąć te kwiaty do swojego pokoju?
– One są od tatusia?
– Z całą pewnością.
Jennifer chwyciła kwiaty, przytuliła je do siebie jak bezcenny skarb i zaniosła je do siebie.
O szóstej, kiedy matka i córka były ubrane i schodziły na śniadanie, przyniesiono Regan trzy róże.
– Jakie piękne – zachwyciła się Brandy, która była już na nogach i krzątała się przy kuchni. Zanim Regan zdążyła zaprotestować, przyjaciółka wstawiła kwiaty do flakonu. – Nie wyglądasz na uszczęśliwioną. Myślałam, że ucieszy cię wiadomość od Travisa, bo przez ostatnie dni chodziłaś jak struta. Ja z pewnością byłabym zadowolona, gdyby ktoś mi przysłał trzy róże z bilecikami.
– Dostałam już pięć róż – oświadczyła poważnie Regan. – Jedną o piątej, dwie o wpół do szóstej i trzy o szóstej.
– Nie sądzisz chyba… – zaczęła Brandy.
– Już o tym zapomniałam, ale niedawno pokłóciliśmy się z Travisem na temat zalotów. Powiedziałam mu, że Amerykanie nie wiedzą, jak należy zdobywać kobietę.
– To nie było zbyt miłe – oświadczyła wspólniczka, czując przypływ narodowej dumy. – Pięć róż przed śniadaniem chyba cię przekonało, na co stać nas, Amerykanów. – Z tymi słowami wróciła do gotowania.
Mając świadomość, że uraziła najbliższą przyjaciółkę, Regan poszła do jadalni, żeby sprawdzić, czy wszystko było gotowe na przyjęcie pierwszych klientów. Wychodziła właśnie z sali, kiedy syn drukarza podał jej cztery żółte róże, wszystkie z przyczepionymi liścikami.
Z głębokim westchnieniem Regan spojrzała pogodnie na kwiaty i pokręciła głową. Czy Travis nie potrafi zrobić nic na przeciętną skalę? Wsunęła liściki do kieszeni i poszła szukać flakonu.
O dziesiątej uśmiech zniknął z jej twarzy. Co pół godziny dostarczano jej coraz więcej róż. Teraz było ich razem sześćdziesiąt sześć. Sama ilość nie byłaby tak niepokojąca, gdyby nie poruszenie, jakie wywołały w miasteczku. Aptekarz i jego żona przyszli na śniadanie do gospody, chociaż przedtem nigdy im się to nie zdarzyło. Wychodząc, zatrzymali Regan i zadali jej mnóstwo pytań. Przede wszystkim chcieli wiedzieć, kim jest ten Travis, który wynajął ich dzieci, żeby co pół godziny dostarczały kwiaty. Nie chcieli zdradzić, skąd dzieci brały róże i kto je do tego namówił. Nie mówili też wiele o liścikach, których treść dobrze znali, ale zżerała ich ciekawość.
Kiedy w południe dostarczono bukiet z piętnastu róż, które do każdej łodyżki miały przymocowaną karteczkę, Regan postanowiła się ukryć. Jednak zdawało się, że całe miasto się zmówiło przeciwko niej. Zawsze na pięć minut przed terminem doręczenia kolejnej wiązanki, ktoś miał jej coś ważnego do powiedzenia i to w miejscu, gdzie wszyscy mogli widzieć, jak odbiera kwiaty. O czwartej dostała dwadzieścia trzy róże.
– Razem jest ich dwieście siedemdziesiąt sześć – oznajmił sklepikarz i wypisał liczbę na tablicy za barem.
– Nie ma pan dzisiaj żadnych klientów? – zapytała Regan znacząco.
– Ani jednego – odparł z szerokim uśmiechem.
– Wszyscy są tutaj. – Wskazał głową na zatłoczony bar. – Kto chce się założyć, ile ich będzie razem? – zawołał.
Regan odwróciła się na pięcie i wyszła, wpychając bukiet w ramiona Brandy.
– Róże? – szepnęła przyjaciółka. – Co za wspaniała niespodzianka. Któż to mógł je przysłać?
Regan skrzywiła się, syknęła ze złości i bez słowa poszła dalej. Bardzo możliwe, że ktoś taki jak Travis mógł specjalnie namówić ludzi, żeby interesowali się różami. Przecież z pewnością mieszkańcy miasteczka mieli ważniejsze rzeczy na głowie, niż bezczynne siedzenie cały dzień w barze i obserwowanie, jak ona odbiera kolejne bukiety. Rzecz jasna, zatrudnił wszystkie dzieci z miasteczka przy dostarczaniu kwiatów, tylko po to, żeby wzbudzić ciekawość ich rodziców.
O siódmej przyniesiono j ej dwadzieścia dziewięć róż a o ósmej trzydzieści jeden Do dziewiątej dostała razem pięćset sześćdziesiąt jeden kwiatów, w kolorach, jakie tylko udało się wyhodować na świecie. Liściki Travisa, wszystkie jednakowej treści, szeleściły w kieszeniach Regan wysypywały się z szuflad i pudełek na jej toaletce. Trafiły nawet do miedzianego rondla w kuchni. Mimo. narzekań, Regan nie zdobyła się na to by wyrzucić, choć jeden.
O dziesiątej zaczęła się zastanawiać, czy ta rzeka kwiatów nigdy się nie skończy. Była zmęczona i marzyła tylko o tym, żeby wejść do łóżka i zasnąć. Otwierała właśnie drzwi sypialni, kiedy jakieś dziecko włożyło jej w ramiona wiązankę z trzydziestu pięciu róż. Weszła do środka, odwiązała od łodyżek wszystkie karteczki, przeczytała je i ukryła w szufladzie pod bielizną. -Travis – wyszeptała.
Jej zmęczenie nagle gdzieś zniknęło Sama w sypialni, mogła nareszcie rozkoszować się kwiatami.
Przypomniała sobie jak ostatni raz dostała kwiaty od Travisa, w noc poślubną.
Wciąż jeszcze uśmiechała się do siebie gdy o wpół do jedenastej dostarczono trzydzieści sześć róż. Następne bukiety pojawiły się o jedenastej i jedenastej trzydzieści. O północy, ziewając, Regan otworzyła drzwi i zobaczyła w progu wielebnego Wentswortha, pastora z miejscowego kościoła.
– Proszę do środka – przywitała go uprzejmie.
– Dziękuję, ale muszę zaraz wracać do domu. Dawno już powinienem być w łóżku. Chciałem tylko dostarczyć tę przesyłkę.
Wyciągnął przed siebie długie, wąskie pudełko z białego kartonu. Kiedy Regan je otworzyła, jej oczom ukazała się delikatna róża z kruchego, cienkiego kryształu w kolorze różowym. Łodyżkę i listki również wykonano ze szkła, zabarwionego na zielono. Z jednej strony zwisała wdzięcznie zrobiona ze srebra kokardka, z wygrawerowanym napisem: „Regan, czy zostaniesz moją żoną? Travis". Regan odjęło mowę. Bała się dotknąć szklanej róży, żeby nie zniszczyć jej ulotnego piękna.
– Travis wyraził nadzieję, że ci się spodoba – oświadczył wielebny Wentsworth.
– Gdzie on coś takiego znalazł? I jak sprowadził to do Scarlet Springs?
– To, moja droga, wie tylko pan Stanford. Prosił mnie tylko, żebym ci to dostarczył dokładnie o północy. Oczywiście, kiedy dostarczono nam przesyłkę i pudełko było otwarte, ja i moja żona nie mogliśmy się powstrzymać, żeby… no, wiesz… nie zajrzeć do środka. Naprawdę muszę już iść. Dobranoc.
Prawie go nie słysząc, w zamyśleniu zamknęła drzwi i przez sekundę stała nieruchomo opierając się o nie, z oczami utkwionymi w przepięknym, kryształowym kwiecie. Wstrzymując oddech, z obawy, że ją stłucze, włożyła różę do flakonu na nocnym stoliku przy łóżku, tuż obok pierwszej róży, którą dostała z samego rana. Rozbierając się nie odrywała od nich wzroku. Leżała w łóżku, spoglądając na kwiaty, które w świetle księżyca wyglądały jeszcze piękniej. Zasnęła z uśmiechem na ustach.
Następnego ranka obudziła się późno, po ósmej. Zerknęła na róże, posłała im promienny uśmiech, wyskoczyła z łóżka i chwyciła szlafrok. Jeden rękaw dziwnie się zawinął i kiedy go wyprostowała, wyleciała z niego jakaś niebieska karteczka. Upadła na podłogę pismem do góry i widać było z daleka, co na niej napisano. „Regan, czy zostaniesz moją żoną? Travis." Pośpiesznie włożyła ją do kieszeni, trochę zdziwiona, bo pamiętała, że wszystkie wczorajsze liściki od Travisa były napisane na białym papierze. Stwierdziła, że pokój Jennifer jest pusty. Dziewczynka często wstawała wcześnie i zbiegała do kuchni, zanim jeszcze jej matka się obudziła.