– Travis! – zawołała, kiedy pomógł jej wysiąść. – To jest piękne.
Pomógł jej ułożyć się wygodnie na poduszkach, otworzył butelkę schłodzonego szampana, napełnił kieliszki i ostrożnie usadowił się naprzeciw Regan.
– Travis, czy coś ci dolega? – zapytała.
– Każda kość boli mnie jak wszyscy diabli oświadczył tłumiąc jęk. – W życiu tak ciężko nie pracowałem, jak przez ostatnie dni. Mam nadzieję, że masz już dość tych zalotów.
Wciągnęła głęboko powietrze i chciała coś, powiedzieć, ale tylko przełknęła łyk szampana, próbując się nie zakrztusić.
– Owszem, takie zaloty mi wystarczą – oznajmiła poważnie. – Prawdę mówiąc myślę, że wszyscy ludzie w mieście mają ich już po uszy – dodała.
– Nie kuś losu – powiedział ostrzegawczo i krzywiąc się z bólu ułożył się wygodniej na poduszkach. – Nałóż mi na talerz coś do zjedzenia, dobrze?
Znowu rozkazy – pomyślała Regan, ale tylko się uśmiechnęła i ułożyła na talerzu kawałki pieczonego kurczaka, zimną wołowinę, marynaty i ryż wymieszany z marchewką.
– Czy trudno było nauczyć się chodzenia po linie?
– Tak, ponieważ miałem na to tylko trzy dni. Gdybym miał jeszcze dwa dni, nauczyłbym się chodzić bez tyczki.
– Nie trzeba było się śpieszyć – oznajmiła słód ko.
– I miałem pozwolić, żebyś spędziła jeszcze więcej czasu z tym angielskim snobem, Batsfordem? A tak przy okazji, co u niego słychać?
– Obawiam się, że byłam zbyt zajęta, żeby się tym interesować.
Słysząc to Travis uśmiechnął się z zadowoleniem, rozparł wygodniej na poduszkach i przystąpił do jedzenia.
– Będę szczęśliwy, kiedy w końcu dotrzemy do domu i zacznę jadać regularne posiłki. Ostatnio mogłem jeść tylko jedną ręką, bo drugą musiałem pisać.
– Doprawdy? Ach, Tak! Zastanawiałam się, czy to ty napisałeś wszystkie te liściki. To znaczy czy zrobiłeś to własną ręką.
– A któż inny mógłby cię prosić, żebyś za niego wyszła? Och, przepraszam – uśmiechnął się, widząc jej minę. – Wiesz, co chciałem powiedzieć. Czy Jennifer podobał się cyrk?.
– Była nim zachwycona. Ten kucyk i róze zrobiły z niej najszczęśliwszą małą dziewczynkę pod słońcem.
Mina Travisa świadczyła, że jest w siódmym niebie.
– Nie miałem pewności, czy uda mi się sprowadzić na czas tego przeklętego słonia. To jest dopiero zwierzak!. Po drodze zostawił tyle nawozu, ze wystarczyłoby pod sześć akrów zboża. Zastanawiałem się, czy nie zabrać tego na wóz i nie zawieźć do domu, żeby sprawdzić, czy się nadaje. Kurzy gnój, rzecz jasna, najlepszy, ale nie ma go wiele. Może ten słoń…
Urwał, kiedy Regan wybuchnęła nieopanowanym śmiechem. Zmrużył powieki, odwrócił wzrok i przez chwilę w ogóle nie zwracał na nią uwagi.
– Och, Travisie, czy istnieje drugi taki mężczyzna jak ty?
Mrugnął do niej i wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Nieźle wypadłem na tej cienkiej linie, co? Daj mi trochę ciasta. Myślisz, że Brenda zgodziłaby się zamieszkać z nami i dla nas gotować?
– Sądzę, ze ma inne plany – oznajmiła podając mu kawałek ciasta. – Ale z pewnością znajdę lepszą kucharkę niż ta okropna Malwina. Travis prychnął i odgryzł kęs ciasta.
– Nieźle zalazła ci za skórę, prawda? Nasza stara kucharka zmarła sześć lat temu i Margo znalazła nam Malwinę. Mnie nigdy nie sprawiała kłopotu, ale miała jakieś zatargi z Wesem. Wiesz, że mogłaś się jej pozbyć?
– Zrobię to – odparła z błyskiem w oku. – Już nie mogę się tego doczekać.
Travis milczał tak długo, że Regan spojrzała na niego ze zdziwieniem. Chyba światło księżyca sprawiło, że oczy mu błyszczały, jakby ukazały się w nich łzy. To, co przed chwilą powiedziała, było w gruncie rzeczy obietnicą powrotu do domu. Przecież to niemożliwe, żeby aż tak się tym wzruszył. A jednak…
– Cieszę się, że tak mówisz – powiedział cicho, uśmiechnął się do siebie i znów zabrał się za ciasto. -Jeśli będziesz potrzebowała jakiejś rady, kiedy ja będę w polu, Wes zawsze chętnie posłuży ci pomocą.
– Chyba sama dam sobie radę. Jaki jest Wes? Czy często przebywa w domu?
To dobry chłopak, czasami trochę uparty i muszę mu trochę ucierać nosa, ale przeważnie bardzo mi pomaga. Regan starała się zachować powagę.
– Chcesz powiedzieć, że Wes ma swoje zdanie i ma odwagę ci się przeciwstawić, a ty… Często dochodzi do walki na pięści?
– Widzisz to? – zjeżył się Travis i pokazał ma lenką bliznę na podbródku. – Pamiątka po kochanym braciszku. Tylko ci się wydaje, że on jest taki bezradny i uciśniony.
Na mnie też się rzucisz z pięściami, kiedy ci się sprzeciwię? – zapytała z wyzywającym uśmiechem.
– Sprzeciwiasz mi się, odkąd się znamy i jeszcze nigdy cię nie uderzyłem. Jeśli dasz mi więcej dzieci takich jak Jennifer, nigdy niczym nie wyprowadzisz mnie z równowagi. Wracajmy już. Przyda mi się trochę snu.
– Czy interesują cię tylko dzieci, które mogę ci urodzić? – zapytała poważnie.
Jęk Travisa, wywołany jej pytaniem albo bólem mięśni, był jedyną odpowiedzią.
– Zostaw to – powiedział, kiedy zobaczył, że zaczyna składać talerze. – Później ktoś tu przyjedzie i wszystko sprzątnie. – Zaprowadził ją do powozu.
– Ilu ludzi zatrudniłeś przez te ostatnie dni? I w jaki sposób dostałeś się do mojego sejfu?
Bezceremonialnie podniósł ją w górę i usadził w powozie.
– Każdy mężczyzna ma swoje tajemnice. Zdradzę ci wszystko w dniu naszej piętnastej rocznicy ślubu. Zawołamy wszystkich dwanaścioro dzieci i opowiemy im historię najbardziej pomysłowych, szalonych i romantycznych zalotów na świecie.
– Czy dowiedzą się też o nawozie słonia? – zapytała Regan w duchu, ale głośno nic nie powiedziała.
20
Na progu Travis ziewnął szeroko, mało nie zwichnął sobie szczęki, pocałował Regan niedbale w rękę, jakby przypominając sobie o tym w ostatniej chwili, przeszedł przez jej sypialnię i zniknął w drugich drzwiach, wychodzących na tylne schody, które prowadziły, jak przypuszczała, do wynajętego przez niego pokoju. Zaskoczona i oszołomiona stała przy łóżku i patrzyła na zamknięte drzwi.
Po tym wszystkim, co przez niego przeszła, po oświadczynach i romantycznej kolacji w świetle księżyca, ani razu nie wspomniał o ślubie. Rozmawiał przede wszystkim o nawozie spod słonia, a potem zostawił ją samą w sypialni, nawet bez pocałunku na dobranoc. Przez cały wieczór jej nie dotknął i sprawiał takie wrażenie, jakby nie zdawał sobie sprawy z jej bliskości i z tego, jak bardzo go pragnie. Oczywiście, udawało się jej dobrze skrywać uczucia, ale przecież z pewnością wyczuwał jej pożądanie, albo przynajmniej sam go doświadczał. Może wystarczyło mu, że kochają się raz na cztery lata. W końcu czas nie stał dla niego w miejscu. Travis miał już trzydzieści osiem lat. Być może mężczyzna w tym wieku…
Jej myśli się rozproszyły, kiedy zdejmowała suknię. Wkładając ją dzisiaj wieczorem, podświadomie wyobrażała sobie, że to Travis ją z niej rozbierze. Może nie chciał mieć rozpustnicy za żonę. Tak! Na pewno o to mu chodzi. Przedtem myśleli, że są małżeństwem, ale teraz… Ale nie, przecież na statku nie byli jeszcze mężem i żoną.
Usiadła na łóżku, zdjęła pantofelki i pończochy. Całkiem prawdopodobne, że Travis jest po prostu zmęczony, sam to mówił, i nie ma ochoty na igraszki w pościeli.
Włożyła prostą, bawełnianą koszulę, zajrzała do śpiącej córki i weszła do wielkiego, zimnego, pustego łoża. Godzinę później wciąż nie mogła zmrużyć oka. Zdała sobie sprawę, że w ogóle nie zaśnie, jeśli ona i Travis spędzą tę noc w osobnych łóżkach.