– My?
– Tak – Farrell wziął ją za rękę. – Jesteśmy przyjaciółmi, a przyjaciele pomagają sobie w potrzebie.
Dopiero później, kiedy siedzieli już w powozie wiozącym ich na południe, na plantację Travisa, Regan uświadomiła sobie, że nikomu nie powiedziała, gdzie się wybiera. Szybko jednak o tym zapomniała, ponieważ bardzo niepokoiła się o bezpieczeństwo córki.
Jechali wiele godzin. Powóz, jak na potrzeby Regan, posuwał się zbyt wolno. Zapadła w drzemkę, chociaż jej głowa uderzała o drewnianą ściankę. Gwałtownie się obudziła, gdy Farrell dotknął jej ramienia. Powóz się zatrzymał, a on wysiadł i stał teraz obok niej.
– Dlaczego stoimy? – zapytała.
– Ściągnął ją z ławeczki i postawił obok siebie. Powinnaś odpocząć. Musimy też porozmawiać oznajmił.
– Porozmawiać! – wykrzyknęła wzburzona Możemy to zrobić później. I nie potrzebuję żadne-go wypoczynku. – Chciała się od niego odsunąć, ale mocno ją trzymał.
– Regan, czy wiesz, jak bardzo cię kocham? Kochałem cię jeszcze w Anglii, dawno temu. Twój wuj zaproponował mi pieniądze, więc je przyjąłem, ale i bez tego bym się z tobą ożenił. Byłaś taka czarująca i niewinna, taka śliczna.
W zdenerwowaniu Regan nie zważała na to, że znalazła się z nim sam na sam w głębokim lesie. Wyrwała mu się oburzona.
– Na miłość boską, Farrellu! Czy ty uważasz mnie za idiotkę? Nigdy mnie nie kochałeś, nie kochasz i nie będziesz kochał. Pragniesz tylko moich pieniędzy, ale ich nigdy nie dostaniesz więc jeśli łaska, wracaj do swojego ślicznego, rozpadającego się domu w Anglii i zostaw mnie w spokoju.
W mgnieniu oka Farrell wymierzył jej cios, po którym zachwiała się i uderzyła w bok powozu. Oszołomiona osunęła się na ziemię.
– Jak śmiesz odzywać się do mnie w ten sposób? – zakipiał z gniewu. – Moja rodzina wywodzi się od królów, twoi przodkowie to zwykli kupcy. To, że muszę się poniżyć i wziąć za żonę kobietę, która lepiej zna się na rachunkach niż koronkach, jest dla mnie…
Kiedy mówił, Regan odzyskiwała przytomność umysłu. Ważniejszy od kłopotów z Farrellem był niepokój o córkę. Regan wsparła się na kolanach i całą siłą runęła na Anglika, jak taranem wymierzając mu głową uderzenie dokładnie między nogi.
Z bólu zgiął się we dwoje, dając Regan szansę ucieczki.
Zerknęła na powóz i zobaczyła, że jej prześladowca wyprzągł konie, więc nie mogła użyć pojazdu. Zebrała w dłoniach spódnice i biegiem ruszyła do drogi. Kiedy do niej dotarła, jakiś stary wóz znikał właśnie za zakrętem. Rzuciła się za nim, wkładając w pościg wszystkie siły.
Na koźle siedział stary człowiek z siwymi bokobrodami.
– Goni mnie pewien mężczyzna! – zawołała Regan, zrównawszy się z woźnicą.
– A może chcesz, żeby cię złapał? – odparł pogodnie staruszek, wyraźnie rozbawiony tą sytuacją.
– Chce mnie zmusić do ślubu, żeby dostać moje pieniądze, ale ja wolę wyjść za mąż za Amerykanina.
W staruszku zadrgała patriotyczna nuta. Nie zwalniając chwycił Regan za ramię i wciągnął ją na wóz, jakby nic nie ważyła. Jednym ruchem pchnął ją na tył platformy i nakrył workami z ziarnem.
Sekundę później pojawił się konno Farrell i Regan wstrzymała oddech, słysząc jak krzyczy na starego człowieka. Woźnica przez parę minut udawał, że jest głuchy a potem stanowczo zabronił Anglikowi przeszukać wóz. Kiedy Farrell nalegał, starzec wyciągnął pistolet. W końcu niechętnie wyznał, że widział po drodze trzech jeźdźców, z których jeden trzymał przed sobą na siodle ładną kobietę. Z tętentem kopyt Farrell rzucił się w pościg, wzbijając za sobą chmurę pyłu.
– Możesz już wyjść – odezwał się starzec, chwycił Regan za rękę i wciągnął na ławeczkę obok siebie.
Roztarła obolałe ramię. Miała ochotę powiedzieć mu, że rzuca nią, jakby była jednym z jego worków ze zbożem, ale się powstrzymała. Kichnąwszy kilkanaście razy, zapytała go, czy wie, gdzie znajduje się plantacja Stanfordów w Wirginii.
– To bardzo daleko. Podróż zajmie kilka dni.
– Jeśli zmienimy konie i będziemy podróżować również nocą, dotrzemy tam szybciej. Za wszystko zapłacę.
Przez z dłuższy czas przyglądał się jej z uwagą.
– Może jakoś się dogadamy. Zawiozę cię tam w rekordowym czasie, jeżeli mi wyjawisz, dlaczego ten Anglik cię ścigał i czy chodzi ci o Travisa czy Wesleya.
– Wszystko opowiem. Jadę do Travisa.
– No to czeka cię sporo ciężkiej roboty – roześmiał się staruszek i krzykiem ponaglił konie do szybszego biegu. Po sekundzie pędzili drogą jak szaleni i Regan musiała obiema rękami trzymać się ławki. Na wybojach jej zęby uderzały o siebie ze zgrzytem. Nie była w stanie odezwać się ani słowem.
Godzinę później mężczyzna zatrzymał wóz, zszedł z kozła i pociągnął ją za sobą.
– Co się dzieje? – zapytała.
– Dalej popłyniemy łodzią – odparł. – Dowiozę cię pod drzwi Travisa. Wędrowali przez milę, aż dotarli do małej chatki i niewielkiego pomostu nad wąskim strumykiem. Staruszek zniknął w chacie i wrócił niosąc płócienną torbę. – Idziemy -polecił i zaprowadził ją na łódkę, równie starą i zniszczoną jak wóz.
– Teraz opowiadaj – zażądał, kiedy wypłynęli na wodę.
Kilka dni później wysadził Regan na nabrzeżu plantacji Travisa, pożegnał ją i życzył szczęścia. Był wczesny ranek i wokół panowała cisza. Regan przemierzyła biegiem całą drogę od rzeki do domu.
Drzwi stały otworem, więc wpadła do środka i pomknęła na górę w nadziei, że znajdzie Travisa i Jennifer śpiących w jednym z pokoi. Otwierała jedne drzwi po drugich, przeklinając ze złością, ponieważ dom był bardzo rozległy i przeszukanie go zabierało wiele czasu.
Wreszcie w czwartej sypialni znalazła to, czego szukała. Zobaczyła kosmyk ciemnych włosów, wystający spod kołdry.
– Travis! – krzyknęła i rzuciła się na niego. -
Gdzie jest Jennifer? Nic się jej nie stało? Jak mogłeś mnie zostawić? Nie przesłałeś mi żadnej wiadomości, a sam śpisz tu sobie w najlepsze.
Mężczyzna, który usiadł w pościeli nie był Travisem. Wyglądał jak mniejsza wersja ojca Jennifer
– Co znowu zmajstrował mój kochany brat?
drapiąc się po uchu zapytał znużonym głosem, ale spojrzawszy na nią uśmiechnął się. – Ty pewnie jesteś Regan. Pozwól, że się przedstawię…
– Gdzie są Travis i moja córka? Wesley natychmiast nabrał czujności.
– Powiedz mi, co się stało.
– Margo Jenkins porwała mi córkę a Travis pojechał za nią.
Zanim cokolwiek powiedział, nie zwracając uwagi na własną nagość odrzucił pościel i zaczął się ubierać.
– Zawsze mówiłem Travisowi, że Margo to nic dobrego, ale on chyba uważał, że jest jej coś winien i zawsze ulegał jej zachciankom. Ta kobieta myśli, że wszystko w życiu jej się należy, jeśli tylko tego zapragnie. Chodź ze mną. – Wesley złapał ją za rękę i poprowadził za sobą.
– Jesteś bardzo podobny do Travisa – Regan syknęła z bólu kiedy szarpnął ją za nadgarstek. Z trudem nadążała za jego długimi krokami.
Nie ma teraz czasu na obelgi – odparł prowadząc ją do biblioteki, gdzie nabił dwa pistolety i zatknął sobie za pas. – Umiesz jeździć konno? Nie, Travis mówił, że nie. No, cóż. Wezmę cię na siodło. Oboje i tak ważymy mniej niż Travis.
Gdyby Regan miała czas na rozmyślania, na pewno poczułaby oburzenie i niesmak, że na świecie istnieje drugi osobnik tak podobny do Travisa. Za rok czy dwa trudno będzie ich odróżnić.
Nazywam się Wesley- odezwał się sadzając ją im siodło i wskakując na konia.
Wyobraź sobie, że się sama domyśliłam – odparła.