Ruszyli ostrym galopem. Pod drzwiami Margo Wes postawił ją na ziemi. – Wejdziemy osobno. Pamiętaj, że jestem w pobliżu.
Z tymi słowami ją zostawił, a Regan weszła do środka. Niewiele czasu zabrało jej odszukanie Margo. Siedziała w bibliotece.
– W samą porę – oznajmiła i uśmiechnęła się wyniośle. Jednak oczy miała zaczerwienione. – Od rana jesteś już trzecim gościem.
– Co zrobiłaś z moją córką i gdzie jest Travis?
– Słodka, bogata Jennifer śpi, tak samo jak jej ukochany ojciec. Z tą różnicą, że Jennifer się obudzi, a Travis już nie.
– Co takiego? – krzyknęła Regan. – Coś ty zrobiła mojej rodzinie?
– To samo, co ty z moim życiem. Travis wypił tyle opium, że powaliłoby to z nóg dwóch dorosłych mężczyzn. Teraz jest na górze i będzie tam spał aż do rychłej śmierci.
Regan była już w progu, kiedy na zewnątrz rozległ się strzał. Stanęła jak wryta. Spojrzała na korytarz. Margo przecisnęła się obok niej i otworzyła frontowe drzwi. Wszedł przez nie Farrell, pół niosąc, pół ciągnąc krwawiące ciało Wesleya.
– Znalazłem go przyczajonego pod domem – oznajmił Anglik i rzucił Wesa na krzesło. W ręku trzymał pistolet.
– Co ty tu robisz? – szepnęła zdziwiona Regan i rzuciła się do Wesleya.
Zostaw go! – Farrell złapał ją za ramiona. – Myślałaś, że po latach poszukiwań, tak łatwo zrezygnuję? O, nie. Razem z Margo już dawno wszystko zaplanowaliśmy, kiedy wy bawiliście się w ten głupi cyrk. Wesley umrze z powodu ran odniesionych w pechowym wypadku na polowaniu. Ciała Travisa nigdy nie odnajdą i jego kochana córeczka wszystko odziedziczy. Ja, oczywiście, ożenię się z matką małej dziedziczki, ale ta biedna kobieta będzie tak załamana po śmierci pierwszego męża, że wkrótce popełni samobójstwo. Wtedy wrócę do Anglii jako jedyny spadkobierca jej majątku, a Margo wielkodusznie przyjmie pod swój dach Jennifer i zaopiekuje się plantacją Stanforda, do czasu, kiedy dziewczyna skończy osiemnaście lat, jeśli dożyje tego dnia. Teraz już rozumiesz, dlaczego tu przyjechałem?
– Oboje jesteście niespełna rozumu – rzekła Regan, cofając się w przerażeniu. – Nikt nie uwierzy, że tyle osób zginęło przypadkowo. – Odwróciła się i zaczęła biec ku schodom, ale Farrell ją dopadł.
– Teraz jesteś moja – oznajmił, podchodząc, coraz bliżej. Miał na sobie plamy krwi Wesleya.
Regan zamachnęła się i strąciła świecznik, stojący na niskim stoliku. Zasłony w pobliskim oknie natychmiast zajęły się ogniem. Margo wrzasnęła przeraźliwie, chwyciła niewielki dywanik i usiłowała zdusić płomienie.
– Puść ją – odezwał się jakiś głos z końca korytarza.
– Travis! – zawołała Regan, wyrywając się z uścisku Farrella. Travis wyglądał strasznie, jakby przeszedł jakąś ciężką chorobę.
– Myślałem, że się go pozbyłaś! – krzyknął Farrell do walczącej z ogniem Margo.
– Trochę się musiałem namęczyć, żeby usunąć opium z żołądka – odparł Travis, trzymając się barierki.
– Przestańcie gadać! – piszczała Margo. – Pomóżcie mi! Pożar się rozszerza!
Farrell jeszcze mocniej chwycił Regan i przyłożył jej pistolet do głowy. Zapomniany Wesley, spoczywający w fotelu za plecami Farrella, wytężył opuszczające go siły i wyciągnął z cholewy nóż. Jednym ruchem wbił go Farrellowi między łopatki. Pistolet podskoczył do góry i wypalił w sufit, a Farrell zwalił się na twarz.
Regan zareagowała natychmiast. Rzuciła się schodami w górę.
– Zabierz Wesa – rozkazała Travisowi. – Ja pójdę po Jennifer.
Regan szybko znalazła uśpioną córkę, wzięła ją na ręce i zbiegła po schodach. Travis właśnie z trudem wynosił Wesleya z domu. Żaden z braci nie miał wiele sił i zdawało się, że upłynęły wieki, zanim wyszli z zadymionego wnętrza w chłodny, słoneczny poranek.
Travis ostrożnie ułożył Wesa na trawie.
– Przyprowadzę wóz i konie – oznajmił.
– Travis! – zatrzymała go Regan. Dotknęła jego ramienia i spojrzała na dom. Płomień buchnął z okna na piętrze. – Nie możemy zostawić Margo na pewną śmierć. Musimy ją wyprowadzić.
Travis pogładził ją przelotnie po policzku i wbiegł do domu. Chwilę później wyłonił się z Margo, która przerzucona przez jego ramię wierzgała nogami, drapała go i przeklinała, na czym świat stoi.
Upuścił ją na ziemię.
– Ten przeklęty dom nie jest wart niczyjego życia, nawet twojego – oznajmił rozwścieczonej kobiecie.
Regan pochyliła się nad Wesem i opatrywała ranę po kuli na jego boku.
Ledwo Travis spuścił Margo z oczu, kobieta poderwała się na nogi i skoczyła z powrotem do domu.
– Tam jest mój ojciec! – krzyknęła.
Zobaczył, jak ogień liże suknię Margo i wiedział, że już jej nie uratuje. Szybko porwał córkę na ręce. Dziewczynka patrzyła na wszystko rozszerzonymi ze strachu oczami, więc przytulił jej twarzyczkę do ramienia.
W sekundę płomienie strawiły nasączone whisky ubranie Margo. Regan odwróciła głowę, a Wes objął ją ramieniem i przyciągnął do piersi, żeby mogła się na niej wypłakać.
Minęło sporo czasu, zanim doszli do siebie. Travis dotknął czule skroni młodszego brata i uśmiechnął się, widząc jak opiekuńczo przytula jego żonę.
– Zaopiekuj się moją panią, a ja pójdę po wóz – poprosił.
Kiedy wrócił, zbiegli się robotnicy z plantacji. Stali bezradnie i obserwowali płonący dom. Ogień był już zbyt duży, żeby dało się cokolwiek uratować. Mężczyźni wyprowadzili konie z pobliskiej stajni. Dwóch z nich pomogło braciom wsiąść na wóz. Jennifer usiadła przy wujku, zbyt oszołomiona i zmęczona, żeby rozmawiać.
– Jedziemy do domu? – zapytał Travis siedzącą tuż obok niego Regan.
– Dom – wyszeptała. – Mój dom jest tam gdzie ty, Travisie. I właśnie tam jest moje miejsce.
Pocałował ją.
– Kocham cię – powiedział – i…
– Ja tu się wykrwawiam na śmierć, a wam tylko zaloty w głowie – wrzasnął Wesley z tyłu wozu.
– Zaloty! – prychnął Travis i zaciął konie. – Braciszku, nawet nie masz pojęcia, co to są prawdziwe zaloty. Jak tylko lepiej się poczujesz, opowiem ci o najwspanialszych zalotach, jakie się kiedykolwiek zdarzyły. Może kiedyś sam będziesz, choć w połowie tak pomysłowy… – Urwał i zmrużywszy powieki spoglądał na Regan, która zanosiła się od śmiechu. Widząc jego urażoną minę, zaczęła się śmiać jeszcze głośniej.
– Wolałbym raczej usłyszeć wersję Regan, nie twoją – oznajmił Wes. Oczy miał zamknięte, ale uśmiechał się pogodnie.
– Dom. – Regan otarła łzy z policzków. – Jak dobrze wreszcie być w domu.
Travis uśmiechnął się i skierował konie na plantację Stanfordów.
Jude Deveraux