Dzień wlókł się powoli, a ponieważ nie miała żadnego zajęcia, nudziła się. W pokoju panował chłód i nie było kominka, więc chodziła od ściany do ściany, rozcierając ramiona. Wiosenne słońce nie grzało jeszcze mocno, ale mimo to, przy oknie było najcieplej. Przysunęła krzesło i wyglądała na zewnątrz, myśląc o różnych rzeczach, począwszy od planu urządzenia ogrodu, a skończywszy na marzeniach o tym, jak to nigdy nie wybaczy Travi-sowi i pozwoli, żeby Farrell przeszył go mieczem.
Słońce chyliło się ku zachodowi, kiedy usłyszała głos, który mógł należeć tylko do Travisa – głęboki, dźwięczny, przesycony figlarną nutą. Stwierdziła, że serce zaczęło jej mocniej bić. Rzecz jasna, tylko dlatego że przez cały dzień siedziała tu w samotności. Mimo takich usprawiedliwień, użyła całej siły woli, żeby nie uśmiechnąć się na jego widok.
Przywitał ją z uśmiechem, a jego brązowe oczy spoglądały na dziewczynę zniewalająco.
– Ładnie ci w tej sukni – oświadczył, zdejmując kapelusz i płaszcz. Z głębokim westchnieniem opadł ciężko na krzesło. – Gdybym cały dzień harował w polu, byłbym mniej zmęczony. Twoi rodacy to banda ograniczonych snobów. Nikt nie chciał nawet wysłuchać moich pytań, a co dopiero na nie odpowiedzieć.
Wodząc obojętnie palcem po kancie stołu Regan starała się ukryć ciekawość.
– Może twoje pytania im się nie podobały.
Travis nie dał się nabrać.
– Usiłowałem się tylko dowiedzieć, czy komuś nie zginęła ładna i lekkomyślna młoda kobieta.
Dziewczyna otworzyła usta, żeby udzielić jakiejś ciętej odpowiedzi, ale zdała sobie sprawę, że Amerykanin właśnie do tego chce ją sprowokować.
– No i co? – zapytała.
Zmarszczył brew, jakby nadal dziwiło go to, co odkrył.
– Nie tylko nikt nic nie wiedział o zaginionej dziewczynie, która byłaby do ciebie podobna, ale nawet nie spotkałem nikogo, kto widziałby osobę odpowiadającą tobie wyglądem.
Regan nie znalazła odpowiedzi. Goście nigdy nie odwiedzali Weston Manor. Swoją wiedzę o życiu czerpała z rozmów ze służącymi i guwernantkami, które opowiadały jej o miłości, rycerskich mężczyznach i życiu poza ogrodzeniem posiadłości. To oczywiste, że Amerykanin nie znalazł nikogo, kto by ją znał.
Travis przyglądał się jej uważnie i próbował odczytać z twarzy jej myśli. Cały dzień prześladowało go jedno pytanie. Co zrobi z dziewczyną, kiedy nadejdzie czas wypłynięcia do Ameryki? Nie zdradził jej, że wynajął trzech mężczyzn do pomocy w poszukiwaniu informacji o Regan. Tamtej nocy, gdy ją znalazł, nie mogła przebyć zbyt długiej drogi, więc zapewne pochodziła z Liverpoolu lub okolic. Przyszło mu też na myśl, że była tu przejazdem, więc sprawdził wszystkie pobliskie pensjonaty. Niczego się nie dowiedziawszy, doszedł do wniosku, że mieszka w tych stronach na stałe, ale i to niewiele mu pomogło. Wyglądało na to, że w środku nocy zjawiła się w dzielnicy portowej znikąd.
– Jesteś uciekinierką – oświadczył cicho. Zauważył, że mina dziewczyny potwierdziła jego domysły. – Nie wiem tylko, od kogo uciekłaś i dlaczego nikt nie stara się poruszyć nieba i ziemi, żeby cię odnaleźć.
Regan odwróciła głowę. Starała się nie myśleć o tym, że nikt jej nie szuka, ponieważ ludziom, których uważała za swoich przyjaciół, wcale na niej nie zależy.
– Domyślam się, że zrobiłaś coś, co piekielnie rozzłościło twoich opiekunów – ciągnął powoli. – Wiem ponad wszelką wątpliwość, że nie złapano cię w łóżku z synem ogrodnika, więc może nie chciałaś zrobić czegoś, co ci kazano. Może odmówiłaś wyjścia za mąż za jakiegoś starego, bogatego durnia?
– Nic podobnego – odparła bez wahania. Travis tylko się roześmiał, ponieważ jej oczy mówiły, że niewiele się pomylił. Jednak w duszy nie było mu do śmiechu. Wściekał się na myśl, że ktoś mógł wyrzucić na ulicę niewinną młodą dziewczynę, ubraną tylko w koszulę nocną. Coś takiego było możliwe w gniewie, ale przecież minęły już dwa dni, a jej nadal nikt nie szukał.
– W Anglii, jak mi się wydaje, nic cię nie trzyma, więc doszedłem do wniosku, że mogłabyś po płynąć ze mną do Ameryki.
4
Co takiego? – wykrzyknęła Regan zduszonym głosem, wstrząśnięta słowami Amerykanina. -W Ameryce żyje mnóstwo niepiśmiennych prostaków, którzy mieszkają w chatach z drewnianych bali. Nie ma tam nic, oprócz okrutnych Indian i niebezpiecznych zwierząt, nie mówiąc już o wielkich, dzikich ludziach. Nie, w żadnym wypadku nie pojadę do tego zacofanego kraju.
Iskierki śmiechu w oczach Travisa szybko zgasły. Wstał z miejsca i podszedł do niej.
– Ty przeklęta Angielko! Cały dzień słyszę podobne wymyślania z ust twoich „dżentelmeńskich" rodaków. Okazują mi pogardę, bo nie podoba im się mój strój i mowa, albo jakiś ich kuzyn zginął na wojnie, która toczyła się, kiedy byłem małym chłopcem. Mam już dosyć takiego traktowania, a już z pewnością tobie nie pozwolę sobą pomiatać.
Regan cofnęła się i w obronnym geście przyłożyła dłoń do szyi.
– Cackałem się z tobą wystarczająco długo. Od tej chwili będziesz robiła to, co ci każę. Gdybym tu zostawił samo takie dziecko, które chyba nie ma na świecie ani jednej przyjaznej duszy, do końca życia nie mógłbym spokojnie spać. Nie będę cię zanudzał opowieściami o tym, jaka naprawdę jest Ameryka, bo przecież ty masz o niej swoje własne wyobrażenie. Powiem tylko, że u nas nie wyrzuca się z domu młodych dziewczyn tylko z powodu ich nieposłuszeństwa. Kiedy dotrzemy do Wirginii, sama postanowisz, co dalej zrobić ze swoim życiem. Tam będziesz mogła wybrać zajęcie bardziej odpowiednie dla angielskiej damy – ostatnie słowo wypowiedział z drwiną – niż szlifowanie bruków, a tylko to tutaj by cię czekało.
Zmrużywszy powieki mierzył ją miażdżącym spojrzeniem i przypierał do ściany.
– Czy jasno się wyraziłem?
Nie dał jej szansy na odpowiedź wybiegł, bowiem z pokoju i trzasnął drzwiami, nie zapominając jednak przekręcić klucza w zamku.
– Tak, Travisie – wyszeptała w pustkę, wciąż mając w uszach huk zatrzaskiwanych drzwi.
Była zadowolona, że wyszedł, ponieważ nie potrafiła jasno myśleć, kiedy znajdował się w pobliżu. Może przynajmniej teraz, kiedy go rozzłościła, nie każe jej robić w łóżku tych okropnych rzeczy. Niewykluczone, że jeśli rozwścieczy go jeszcze bardziej, Amerykanin pozwoli jej odejść. Uśmiechnęła się do siebie, usiadła i zaczęła marzyć, jakby to było cudownie uciec od tego gbura. Też pomysł! Ona miałaby jechać do Ameryki!
Otuliwszy się kołdrą usiadła wygodnie w fotelu i rozmyślała o tym, jakim straszliwym miejscem musi być ta Ameryka. Pamiętała wszystkie opowieści służącej, której brat tam był i przywiózł z powrotem okropne, przerażające wspomnienia. Pokojówka opowiedziała jej wszystko, nie szczędząc krwawych szczegółów. Świeca syknęła, zgasła i pokój pogrążył się w ciemnościach. Regan spoglądała na drzwi, zastanawiając się, kiedy Travis wreszcie się tu zjawi. Późną nocą wstała z fotela i przeniosła się do wielkiego, zimnego łoża. Ułożyła poduszki tak żeby móc się do nich przytulić. Nie były tak miłe, jak duże i ciepłe ciało, ale choć trochę ją ukoiły.
Rankiem obudziła się w złym humorze i z bólem głowy. Do wściekłości doprowadzał ją fakt, że Amerykanin na całą noc zostawił ją samą, bezbronną, zdaną na łaskę każdego, kto zdobyłby klucz do tego pokoju. Najpierw wygłaszał mowy o tym jak to się nią zaopiekuje, a po chwili rzucał ją na żer motłochu z ulicy.
Szybkie pukanie do drzwi i zgrzyt klucza w zamku przerwały jej dąsy. Złożyła ramiona na piersiach i uniosła dumnie głowę, żeby pokazać Travisowi, jak dobrze zniosła samotną noc. Jednak zamiast niskiego głosu Amerykanina usłyszała lekki kobiecy śmiech. Odwróciła się i ze zdziwienia wciągnęła głęboko powietrze. Do pokoju weszły trzy kobiet niosąc jakieś wielkie księgi i kilka koszy.