Выбрать главу

— Teraz wrócimy do siebie, pani Guester — oznajmiła Anga. Oddała mamie dziecko. — Gdyby któremuś z moich przyśniło się coś strasznego, lepiej żebym przy nim była. Bo usłyszelibyście jego wrzaski aż na drodze.

— Czy żaden pastor nie zmówi modlitwy nad jej grobem? — spytał Mock.

Tato nie pomyślał o tym.

— Mamy na górze kapłana — zauważył.

Ale Peggy nie pozwoliła, by się zastanawiał nad tym choćby przez chwilę.

— Nie — przerwała mu tak stanowczo, jak tylko potrafiła.

Tato spojrzał na nią i zrozumiał, że mówi jako żagiew. Kłótnia nie miała sensu. Kiwnął tylko głową.

— Nie tym razem, Mock — stwierdził. — To niebezpieczne.

Mama odprowadziła Angę do samych drzwi.

— Czy powinnam o czymś wiedzieć? — zapytała. — Czy czarne dzieci czymś się różnią od białych?

— Bardzo się różnią — potwierdziła Anga. — Ale że maluch jest w połowie biały, zaopiekujcie się tylko białą częścią. Ta czarna sama o siebie zadba.

— Krowie mleko w świńskim pęcherzu? — nie ustępowała mama.

— Znacie to wszystko — odparła Anga. — Wszystkiego, co wiem, od was się nauczyłam, pani Guester. Jak wszystkie kobiety w okolicy.

I teraz mnie o to pytacie? Nie rozumiecie, że muszę się wyspać?

Kiedy Berry'owie odeszli, tato podniósł ciało dziewczyny i wyniósł je na dwór. Nie było nawet trumny — przykryją chociaż trupa kamieniami, żeby psy się do niego nie dokopały.

— Lekka jak piórko — zauważył, kiedy podnosił ją z podłogi. — Jak polano spalone na popiół.

Peggy musiała przyznać, że ma rację. Tym właśnie była teraz uciekinierka. Popiołem. Wypaliła się bez reszty.

Mama wzięła małego pikanina na ręce, a Peggy poszła na strych i wyszukała kołyskę. Tym razem nikt się nie obudził… oprócz tego pastora. On nie spał, ale za żadne skarby nie wyszedłby na korytarz. Mama i Peggy przygotowały posłanie w pokoju rodziców i ułożyły dziecko w kołysce.

— Powiedz, czy ta biedna sierotka ma jakieś imię — zapytała mama.

— Ona mu nie nadała — odparła Peggy. — W jej plemieniu kobieta nie dostaje imienia, póki nie wyjdzie za mąż, a mężczyzna, dopóki nie upoluje pierwszego zwierza.

— To straszne — stwierdziła mama. — To nie po chrześcijańsku. Ojej! Przecież ona umarła bez chrztu!

— Nie. Ochrzcili ją. Żona jej właściciela tego dopilnowała. Wszyscy Czarni na ich plantacji są ochrzczeni.

Mama skrzywiła się.

— Pewnie myślała sobie, że w ten sposób zrobi z nich chrześcijan. No, to ja znajdę jakieś imię dla tego małego. — Uśmiechnęła się złośliwie. — Jak myślisz, co zrobi tato, jeśli nazwę tego chłopca Horacy Guester Junior?

— Umrze — stwierdziła Peggy.

— Raczej tak — zgodziła się mama. — A jeszcze nie mam ochoty zostać wdową. A więc na razie nazwiemy go… Oj, sama nie wiem, Peggy. Znasz jakieś imiona dla Czarnych? Czy mam go nazwać jak zwykłe białe dziecko?

— Znam tylko jedno imię Czarnego: Otello.

— Dziwaczne. Jeszcze o takim nie słyszałam. Znalazłaś je pewno w tych książkach doktora Physickera.

Peggy nie odpowiedziała.

— Już wiem — zawołała mama. — Wiem, jak go nazwiemy. Cromwell. Tak się nazywał Lord Protektor.

— To już lepiej nazwij go po królu Arturze — poradziła Peggy.

Mama zachichotała, a potem roześmiała się głośno.

— Właśnie tak! Nazwę cię Arthur Stuart, malutki! A jeśli królowi nie spodoba się taki imiennik, niech przyśle tu wojsko. I tak nie zmienię ci imienia. Jego Wysokość będzie musiał zmienić swoje.

Peggy zasnęła bardzo późno, ale rankiem obudziła się wcześnie. Właściwie obudził ją tętent konia. Nie musiała podchodzić do okna. Po płomieniu serca poznała, że to odjechał pastor. Jedź, Thrower, szepnęła do siebie. Nie ty jeden znikniesz stąd dziś rano, uciekając przed jedenastoletnim chłopcem.

Wyjrzała przez okno wychodzące na północ. Między drzewami widać stąd było cmentarz na wzgórku. Próbowała odgadnąć, gdzie tato wykopał wczoraj grób, ale zwyczajny wzrok nie ukazał jej żadnych śladów. A na cmentarzu nie było też płomieni serc, więc nie udało się jej. Za to Alvin wypatrzy grób — tego była pewna. Zajrzy tam od razu, bo tam spoczywa ciało jego najstarszego brata, Vigora, którego porwała rzeka Hatrack, kiedy ratował życie matki w tej ostatniej godzinie, nim urodziła swego siódmego syna. Ale Vigor trzymał się życia wystarczająco długo, chociaż rzeka szarpała go z całej mocy. Tak długo, że Alvin przyszedł na świat jako siódmy z siedmiu żywych synów. Peggy sama widziała, jak płomień serca Vigora zamigotał i zgasł, kiedy tylko urodziło się dziecko. Alvin na pewno z tysiąc razy słyszał tę historię. Dlatego pójdzie na cmentarz i potrafi zajrzeć pod ziemię. Znajdzie ukryty grób i niedawno pochowane wychudzone ciało.

Peggy wyjęła pudełko z czepkiem, wsadziła je głęboko do sukiennej torby, obok zapasowej sukienki, halki i ostatnich książek pożyczonych od Whitleya Physickera. Co prawda nie chciała się spotykać z Alvinem twarzą w twarz, ale to jeszcze nie znaczy, że może o nim zapomnieć. Znowu dotknie czepka wieczorem, czy może dopiero rano, a potem stanie obok niego we wspomnieniach i za pomocą jego zmysłów odszuka grób bezimiennej czarnej dziewczyny.

Ze spakowaną torbą zeszła schodami w dół.

Mama wciągnęła kołyskę do kuchni. Śpiewała cicho, równocześnie ugniatając ciasto na chleb. Huśtała kołyskę nogą, chociaż Arthur Stuart spał jeszcze mocno. Peggy zostawiła torbę pod drzwiami, weszła do kuchni i dotknęła ramienia mamy. W głębi serca miała nadzieję, że zobaczy, jak strasznie zmartwi się mama, kiedy odkryje, że Peggy odjechała. Ale nic z tego. Owszem, na początku okropnie się rozzłości, ale potem mniej będzie tęsknić, niż sama się tego spodziewa. Nowe dziecko zajmie jej myśli, odsunie troskę o córkę. Poza tym mama wie dobrze, że Peggy potrafi o siebie zadbać. Że Peggy nie jest z tych, które trzeba prowadzić za rączkę. Za to Arthur Stuart jej potrzebuje.

Gdyby to po raz pierwszy Peggy się przekonała, jak mało obchodzi własną mamę, byłaby głęboko urażona. Ale przeżyła to już ze sto razy, więc się przyzwyczaiła, znała przyczyny i kochała mamę za to, że ma lepszą duszę niż wielu ludzi… I wybaczała mamie, że nie kocha jej bardziej.

— Kocham cię, mamo — szepnęła Peggy.

— Ja też cię kocham, dziecinko — odpowiedziała mama.

Nie obejrzała się nawet i nie odgadła, co planuje Peggy.

Tato jeszcze spał. W końcu nocą wykopał grób, a nawet go wypełnił.

Peggy napisała list. Czasem starała się wstawiać mnóstwo liter tak elegancko, jak to widziała w książkach, ale tym razem chciała mieć pewność, że tato sam wszystko sobie przeczyta. To znaczyło, że nie należy wpisywać zbędnych liter. Tylko tyle, żeby opisać dźwięk przy głośnym czytaniu.

Kocham was tato i mamo, ale musze iść. Wiem, że to źle zostawić Hatrak bez żagwi, ale byłam żagwio od szesnastu lat. Widziałam mojo pszyszłość i będę bespieczna nie marcie się o mnie.

Wyszła frontowymi drzwiami, postawiła torbę na drodze, a po ledwie dziesięciu minutach nadjechał swoim powozem doktor Whitley Physicker. Wyruszał w pierwszy etap podróży do Filadelfii.

— Nie czekałaś chyba na drodze specjalnie po to, żeby mi oddać tego pożyczonego Miliona — powiedział Whitley Physicker.

Uśmiechnęła się i pokręciła głową.

— Nie, psze pana. Chcę prosić, żebyście zabrali mnie ze sobą do Dekane. Mam zamiar odwiedzić znajomą taty, ale jeśli nie przeszkadza wam moje towarzystwo, wolałabym raczej nie tracić pieniędzy na dyliżans.