I Vigor.
Alvin ukląkł przy grobie i spróbował sobie wyobrazić, jak wyglądał Vigor. Wydawał mu się podobny do Measure'a, ukochanego brata, którego Czerwoni pojmali wraz z nim, Alvinem. Vigor musiał przypominać Measure'a. A może to Measure przypominał Vigora. Obaj gotowi na śmierć, gdyby zaszła potrzeba. Dla rodziny. Vigor ginąc, ocalił mi życie, myślał Alvin, zanim jeszcze się urodziłem. I walczył do ostatniego tchu, tak że przyszedłem na świat jako siódmy syn siódmego syna, a wszyscy moi starsi bracia wciąż żyli. Tyle samo poświęcenia, odwagi i siły okazał Measure, który przecież nie zabił ani jednego Czerwonego i który o mało co nie zginął, próbując zapobiec masakrze nad Chybotliwym Kanoe, a przecież wziął na siebie tę samą klątwę co jego ojciec i bracia: miał krew na rękach, jeśli obcemu przybyszowi nie opowiedział prawdziwej historii o rzezi wszystkich tych niewinnych Czerwonych. Dlatego kiedy Alvin klęczał przy grobie Vigora, miał wrażenie, że to Measure tu leży, choć Measure wcale nie umarł.
W każdym razie nie całkiem umarł. Ale jak pozostali mieszkańcy, nigdy już nie opuści Vigor Kościoła. Będzie żył do śmierci tam, gdzie nie musi spotykać obcych. Pod koniec na całe dni będzie mógł zapominać o zbrodni popełnionej zeszłego lata. Cała rodzina już tam pozostanie i wszyscy sąsiedzi; dożyją końca swych dni, aż umrą wszyscy nieszczęśni, dzieląc swą hańbę i samotność, jakby byli jedną rodziną. Wszyscy.
Wszyscy oprócz mnie. Na mnie klątwa nie ciąży. Pozostawiłem ich za sobą.
Klęcząc na małym cmentarzu, Alvin czuł się jak sierota. Mógłby nim być. Wysłany tutaj do terminu wiedział, że cokolwiek zrobi, cokolwiek uczyni, nikt z rodziny nie przybędzie go zobaczyć. Może od czasu do czasu wracać do domu, do tego posępnego miasteczka, ale ono bardziej przypominało cmentarz niż ta zielona łąka. Bo chociaż tutaj spoczywali umarli, w niedalekim mieście kwitło życie i nadzieja, ludzie patrzyli w przyszłość zamiast oglądać się za siebie.
Alvin także powinien spoglądać w przyszłość. Musiał odkryć drogę do celu, dla którego przyszedł na świat. Zginąłeś za mnie, Vigorze, bracie, którego nigdy nie spotkałem. A ja jeszcze nie wiem, dlaczego to takie ważne, abym żył. Odkryję to kiedyś i mam nadzieję, że będziesz ze mnie dumny. Przekonasz się, mam nadzieję, że warto było za mnie umierać.
Kiedy przemyślał już sobie wszystkie te sprawy, kiedy serce wypełniło się żalem i opróżniło ponownie, Alvin zrobił coś, czego jeszcze nigdy nie próbował. Zajrzał pod ziemię.
Niczego nie rozkopywał. Taki miał dar, że nie patrząc, mógł wyczuć, co jest pod ziemią. Jak wtedy, gdy zaglądał do wnętrza kamienia. Teraz chciał zobaczyć, gdzie spoczywa ciało brata. Niektórzy mogliby wziąć to za coś w rodzaju okradania grobów, ale przecież w żaden inny sposób nie mógł popatrzeć na człowieka, który zginął, aby go ocalić.
Dlatego zamknął oczy, spojrzał pod ziemię i znalazł zwłoki w przegniłej drewnianej trumnie. Przekonał się, że Vigor był dużym chłopcem — inaczej nie zdołałby odepchnąć i przekręcić drzewa w rwącym strumieniu wody. Ale duszy Vigora tam nie było. I chociaż Al z góry o tym wiedział, był trochę rozczarowany.
Potem tajemne spojrzenie powędrowało do maleńkich ciał, ledwie się trzymających własnych prochów, i do zwłok Dziadunia, kimkolwiek był, świeżo — najwyżej rok temu — złożonych w ziemi.
Jednak nie tak świeżo jak to drugie ciało. Ciało bez nagrobka. Martwe najwyżej od wczoraj. Mięso wciąż trzymało się kości dziewczyny, a robaki nie zaczęły jej jeszcze pożerać.
Alvin krzyknął zaskoczony i przerażony oczywistym domysłem. Czy to możliwe, że leży tu pogrzebana dziewczyna-żagiew? Jej matka twierdziła, że uciekła, ale kiedy ludzie uciekają, często się zdarza, że wracają martwi. Inaczej czemu by matka była zrozpaczona? Córka oberżysty pochowana bez nagrobka… To świadczyło o rzeczach strasznych. Czyżby uciekła i taką okryła się hańbą, że rodzice nie zaznaczyli jej grobu? No bo niby dlaczego?
— Co z tobą, chłopcze?
Alvin wstał i odwrócił się. Przed nim stał tęgi mężczyzna, z takich, co to od pierwszego wejrzenia budzą przyjazne uczucia. Choć w tej chwili minę miał niezbyt przyjazną.
— Co robisz na tym cmentarzu?
— Proszę pana — odparł Alvin. — Tutaj jest pochowany mój brat. Mężczyzna zastanowił się i uspokoił.
— Pochodzisz z tej rodziny… Ale przecież już wtedy wszyscy ich chłopcy byli starsi niż ty teraz…
— Jestem tym, który się urodził tamtej nocy.
Mężczyzna chwycił Alvina w ramiona.
— Dali ci na imię Alvin, prawda? — zapytał. — Jak twojemu ojcu. Tutaj nazywamy go Alvinem Budowniczym Mostów. Jest legendą. Niech popatrzę, jaki wyrosłeś. Siódmy syn siódmego syna wraca zobaczyć miejsce swych narodzin i grób brata. Oczywiście, zostaniesz w moim zajeździe. Jestem Horacy Guester, jak już pewnie zgadłeś. Cieszę się, że cię poznałem. Ale czy nie jesteś trochę duży jak na… ile? Dziesięć, jedenaście lat?
— Prawie dwanaście. Wszyscy mówią, że jestem wysoki.
— Mam nadzieję, że jesteś zadowolony z tego nagrobka, co go postawiliśmy twojemu bratu. Podziwialiśmy go tutaj, choć poznaliśmy dopiero po śmierci, nigdy za życia.
— Jestem zadowolony — potwierdził Alvin. — To dobry kamień. — A potem, ponieważ nie mógł się powstrzymać, chociaż wiedział, że to niemądre, zadał pytanie, które najbardziej go męczyło: — Ale nie rozumiem, psze pana, dlaczego pochowaliście tu wczoraj dziewczynę, a jej grobu nie znaczy żaden kamień ani krzyż.
Horacy Guester pobladł nagle.
— Oczywiście, że to widzisz — szepnął. — Przenikacz albo co. Siódmy syn. Boże, ratuj nas wszystkich.
— Czy postąpiła haniebnie, że nie ma nagrobka?
— Nie haniebnie — zapewnił go Horacy. — Bóg mi świadkiem, chłopcze, że ta dziewczyna żyła szlachetnie i umarła bez grzechu. Nie zaznaczyliśmy jej grobu, żeby ten dom nadal mógł być schronieniem dla innych takich jak ona. Ale proszę cię, chłopcze, nie mów nikomu, że znalazłeś ją tutaj. Skazałbyś na cierpienie dziesiątki i setki zagubionych dusz podążających drogą z niewoli ku wolności. Czy uwierzysz mi, zaufasz i zostaniesz mi przyjacielem w tej sprawie? Zbyt wielkie byłoby to cierpienie, jednego dnia stracić córkę i dopuścić do wydania tego sekretu. A że przed tobą nie mogę zachować tajemnicy, ty musisz dochowywać jej ze mną, Alvinie. Powiedz, że tak.
— Dochowam, jeśli to honorowy sekret — obiecał Alvin. — Ale jaki honorowy sekret każe człowiekowi własną córkę grzebać bez kamienia?
Horacy szeroko otworzył oczy, a potem roześmiał się głośno, jakby wzywał do siebie oszalałe ptaki. Po chwili uspokoił się i klepnął Alvina po ramieniu.
— To nie moja córka spoczywa tu w ziemi, chłopcze. Skąd ci to przyszło do głowy? To czarna dziewczyna, zbiegła niewolnica, która umarła zeszłej nocy w drodze na północ.
Dopiero teraz Alvin uświadomił sobie, że ciało było za małe na szesnastolatkę. To było ciało dziecka.
— Ten maluch w waszej kuchni to jej brat?
— Jej syn — odparł Horacy.
— Przecież jest taka mała…
— To nie powstrzymało jej białego pana. Nie wiem, co sądzisz o niewolnictwie, ale proszę, żebyś się teraz zastanowił. Pomyśl o tym, co pozwala Białemu pozbawić dziewczynę cnoty i nadal chodzić w niedzielę do kościoła, gdy ona jęczy ze wstydu i rodzi dziecko-bękarta.
— Jesteście Mancypacjonistą, prawda? — domyślił się Alvin.
— Pewnie jestem — przyznał oberżysta. — Ale pewnie wszyscy dobrzy chrześcijanie są w głębi serca Mancypacjonistami.