Pomodlił się do Chrystusa, aby uciszył wściekłość w jego sercu i ugasił pragnienie śmierci tego niewinnego chłopca.
Jakby w odpowiedzi, różdżka wyskoczyła z ziemi, wyrwała mu się z rąk i wylądowała w krzakach o prawie trzydzieści stóp dalej.
Przez całe życie nic takiego się Hankowi nie zdarzyło. Żeby różdżka tak pofrunęła! Toż to prawie jakby woda go skarciła, jak elegancka dama karci mężczyznę, który przeklina.
— Rów wykopany — oznajmił chłopak.
Hank spojrzał na niego surowo, by sprawdzić, czy nie zauważył czegoś zabawnego w dziwnym zachowaniu różdżki. Ale chłopak nawet na niego nie patrzył. Gapił się w ziemię wewnątrz wykopanego przed chwilą kwadratu.
— Dobra robota — pochwalił Hank. Starał się, by w głosie nie odbiła się odraza.
— Nie warto tutaj kopać — stwierdził chłopak.
Hank z trudem uwierzył własnym uszom. To fatalnie, kiedy uczeń poprawia mistrza w swoim fachu, ale przynajmniej zna się na tym. Ale, do licha, co ten mały może wiedzieć o różdżkarstwie?
— Co powiedziałeś, chłopcze? — zapytał.
Alvin musiał dostrzec groźbę na twarzy różdżkarza albo dosłyszał wściekłość w jego głosie, bo wycofał się od razu.
— Nic, proszę pana — odparł. — Zresztą, to i tak nie moja sprawa.
Jednak gniew nabrał już mocy i Hank nie mógł tak łatwo chłopcu odpuścić.
— Wydaje ci się, że możesz wykonywać mój fach, co? Może twój mistrz pozwala ci wierzyć, że jesteś równie dobry jak on, bo masz ten talent do podków. Ale zapamiętaj sobie, mój chłopcze, że jestem prawdziwym różdżkarzem i różdżka mi mówi, że jest tu woda!
— To prawda — przyznał chłopiec.
Mówił cicho, więc Hank jakoś nie zauważył, że Alvin ma nad nim cztery cale przewagi wzrostu. Nie był tak potężny, żeby go nazwać olbrzymem, ale karłem też na pewno nie.
— To prawda? Nie do ciebie należy tłumaczyć mi, czy moja różdżka mówi mi prawdę, czy kłamie!
— Wiem, psze pana. Byłem niegrzeczny.
Wrócił kowal z taczkami, kilofem i dwoma solidnymi żelaznymi lewarami.
— O co chodzi? — zapytał.
— Wasz chłopak zachowuje się bezczelnie — wyjaśnił Hank. Wiedział, że nie jest sprawiedliwy — przecież chłopiec przeprosił, prawda?
Teraz wreszcie dłoń Makepeace'a wystrzeliła nagle i z siłą niedźwiedziej łapy trafiła ucznia w ucho. Alvin zachwiał się, ale nie upadł.
— Przepraszam pana — powiedział.
— Mówił, że nie ma wody w miejscu, które wybrałem na studnię. — Hank nie mógł się pohamować. — Ja okazałem szacunek dla jego talentu. Mam prawo oczekiwać, żeby on okazał to samo dla mojego.
— Talent czy nie — burknął gniewnie kowal — ma okazywać szacunek moim klientom. Inaczej przekona się, jak długo trwa nauka kowalstwa. Oj, przekona się!
Złapał jeden z żelaznych lewarów, jakby chciał przyłożyć chłopakowi po grzbiecie. To byłoby zwyczajne morderstwo, a na to Hank nie chciał pozwolić.
— Nie, Makepeace, zaczekajcie. Już w porządku. Przeprosił mnie.
— I to wam wystarczy?
— To, i pewność, że posłuchacie mnie, a nie jego. Nie jestem jeszcze taki stary, żeby dzieciaki z talentem do podków tłumaczyły mi, że nie powinienem dłużej pracować z różdżką.
— Daję głowę, że studnia powstanie właśnie tutaj. I ten chłopak sam ją wykopie. Nie dostanie ani kęsa, dopóki nie dotrze do wody.
Hank uśmiechnął się.
— W takim razie z radością się przekona, że znam swój fach. Na pewno nie będzie musiał kopać głęboko.
Makepeace obejrzał się na swego ucznia. Młodzik stał niedaleko. Ręce zwisały mu po bokach, a na twarzy nie miał gniewu. Właściwie jego twarz nie miała żadnego wyrazu.
— Odprowadzę pana Dowsera do jego konia, Alvinie. I nie chcę cię widzieć, póki nie przyniesiesz mi wiadra czystej wody z tej studni. Nie będziesz jadł ani pił, póki się stąd nie napijesz.
— Bez przesady — zaprotestował Hank. — Miejcie serce. Wiecie przecież, że czasem trzeba paru dni, zanim woda w studni się ustoi.
— W każdym razie przyniesiesz wiadro wody z nowej studni — przykazał Makepeace. — Choćbyś miał tu pracować całą noc.
Po czym odeszli w stronę kuźni, do zagrody, gdzie czekał Picklewing. Pogadali jeszcze chwilę, wspólnie osiodłali konia, i wreszcie Hank ruszył w drogę. Zwierzę stąpało równo i spokojnie, zadowolone jak nigdy. Hank minął terminatora przy pracy. Ziemia nie sypała się dookoła, widział tylko metodyczne nabieranie i odrzucanie, nabieranie i odrzucanie. Chłopak nie odpoczywał wcale, gdyż rytmiczny dźwięk ani na chwilę nie ustawał. Wyraźne szu łopaty wbijającej się w grunt, potem ss-łup, gdy ziemia spadała na stos.
Hank nie uspokoił się do chwili, kiedy przestał słyszeć te odgłosy, a nawet zapomniał, jak brzmiały. Nieważne, jaką miał moc jako różdżkarz — ten chłopak był wrogiem jego talentu. To Hank wiedział na pewno. Z początku sądził, że ogarnia go gniew bez powodu, ale teraz chłopak się odsłonił i Hank poczuł, że od samego początku miał rację. Ten mały myśli, że jest mistrzem wody, może nawet przenikaczem. A to czyni go nieprzyjacielem Hanka.
Jezus nakazał oddać nieprzyjacielowi własny płaszcz, nadstawić drugi policzek. Ale jeśli ten nieprzyjaciel zamierza odebrać człowiekowi środki do życia? Ma pozwolić mu się zrujnować? Aż tak chrześcijański nie jestem, pomyślał Hank. Dzisiaj dałem mu lekcję, a jeśli nie zrozumiał, kiedyś dam mu następną.
ROZDZIAŁ 6 — BAL MASKOWY
Peggy nie była główną ozdobą balu u gubernatora, ale wcale nie czuła się zawiedziona. Pani Modesty już dawno jej wytłumaczyła, że kobiety nie powinny ze sobą konkurować. „Nie istnieje jedna nagroda do zdobycia, która — pochwycona przez jedną z kobiet — staje się nieosiągalna dla pozostałych”.
Jednak nikt chyba tego nie pojmował. Kobiety na ogół zerkały na siebie z zazdrością, oceniając koszt sukni i zgadując cenę amuletów urody, jakie nosiły inne. Pilnowały, kto z kim tańczy i ilu mężczyzn stara się, by ich przedstawiono.
Niewiele dziewcząt spojrzało zazdrośnie na Peggy — przynajmniej nie wtedy, kiedy późnym popołudniem wkroczyła na salę. Zamiast eleganckiej koafiury miała włosy wyszczotkowane i lśniące, ściągnięte we fryzurę wprawdzie zadbaną, ale ulegającą nieposłusznym pasemkom. Suknię nosiła niewyszukaną, niemal prostą, ale był to skalkulowany efekt. „Masz słodkie, młode ciało, zatem suknia nie powinna skrywać naturalnej gibkości”. Co więcej, suknia była niezwykle skromna i ukazywała mniej nagiej skóry niż suknie większości dziewcząt na balu. Za to bardziej niż u większości podkreślała swobodne ruchy właścicielki.
Peggy słyszała niemal głos pani Modesty: „Tak wiele dziewcząt nie może tego pojąć. Gorset nie jest celem samym w sobie. Służy temu, by dać kobietom starym i niezbyt szczupłym tę postać, jaką kobieta młoda i zdrowa posiada z natury. Twój gorset musi być zasznurowany, ale lekko, dla wygody tylko. Wtedy twoje ciało może swobodnie się poruszać, możesz bez trudu oddychać. Inne dziewczęta będą zdumione, że odważyłaś się publicznie pokazać swoją naturalną sylwetkę. Ale mężczyźni nie mierzą wcięcia damskich sukni. Przyjemność sprawia im obecność damy, która jest swobodna i dobrze się bawi tego dnia, w tym miejscu, w ich towarzystwie”.