Coś ich jednak różniło. Alvin mógł liczyć dni do wyzwolenia. Był sierpień. Jeszcze niecały rok. Na wiosnę będzie wolny. Żaden Czarny na południu nie mógł czegoś takiego powiedzieć; do głowy by mu to nie przyszło. Alvin często myślał o tym przez ostatnie lata, kiedy czuł się szczególnie przybity. Jeśli oni żyją i pracują, myślał, bez żadnej nadziei na wolność, to i ja wytrzymam jeszcze pięć lat, trzy lata, rok, wiedząc, że wszystko to się kiedyś skończy.
W każdym razie Makepeace Smith się nie pokazał, a kiedy Alvin wykonał naznaczoną pracę, nie zabrał się za sprzątanie ani nie próbował zrobić czegoś na zapas. Poszedł do źródlanej szopy i wymierzył drzwi. Szopę zbudowano, żeby zatrzymywała wewnątrz chłód strumienia, więc okna się nie otwierały, ale przecież nauczycielka się nie zgodzi… Nigdy nie zaczerpnąć świeżego powietrza? Dlatego Alvin pomierzył również okna. Nie żeby postanowił samodzielnie wykonać futryny, bo w końcu nie był żadnym cieślą i znał się na stolarce tak jak każdy. Po prostu mierzył wszystko dokładnie, a kiedy dotarł do okien, z nich także wziął miarę.
Zmierzył zresztą wiele rzeczy. Na przykład, gdzie powinien stanąć niewielki pękaty piecyk, jeśli zimą w chacie ma być ciepło. A kiedy o tym pomyślał, od razu wiedział, jak trzeba ułożyć porządny fundament pod ciężki piecyk i jak uszczelnić komin i wszystko co trzeba, żeby zamienić źródlaną szopę w miłą, przytulną chatę, odpowiednią na mieszkanie dla damy.
Alvin nie notował pomiarów. Nigdy tego nie robił. Kiedy już przyłożył wszędzie palce, dłonie i ramiona, po prostu pamiętał. A gdyby zapomniał albo coś pomylił, wiedział, że bez trudu wszystko dopasuje. Zdawał sobie sprawę, że to rodzaj lenistwa, ale tak rzadko wykorzystywał ostatnio swój dar, że nie musiał się wstydzić drobnego ułatwienia sobie pracy.
Arthur Stuart przyszedł, kiedy Alvin już prawie kończył. Alvin nie odezwał się ani słowem, Arthur także nie. Człowiek nie wita się z kimś, kto jest zawsze przy nim. Właściwie prawie wcale takiego kogoś nie zauważa. Ale kiedy Alvin chciał zmierzyć dach, zwyczajnie to powiedział, a potem podrzucił Arthura tak łatwo, jak Peg Guester rzuca na parapety materace z łóżek w zajeździe.
Arthur jak kot chodził po dachu i wcale mu nie przeszkadzała wysokość. Przeszedł wzdłuż i wszerz, zapamiętując wymiary, a kiedy skończył, nie sprawdził nawet, czy Alvin czeka na dole. Zwyczajnie skoczył w dół, zupełnie jakby wierzył, że umie latać. A że Alvin był gotów go złapać, równie dobrze mogła to być prawda.
Potem Al i Arthur wrócili razem do kuźni. Alvin wybrał ze stosu kilka żelaznych prętów, rozgrzał palenisko i wziął się do pracy. Arthur pompował miechami i podawał narzędzia — robili to już od tak dawna, że Arthur był jakby uczniem Alvina. I nigdy nie przyszło im do głowy, że to coś niewłaściwego. Po prostu działali w takiej harmonii, jakoby tańczyli, nie pracowali.
Kilka godzin później Alvin miał już wszystko co trzeba. Mógł skończyć dwa razy szybciej, ale wbił sobie do głowy, że powinien zrobić zamek do drzwi. A potem, że powinien to być prawdziwy zamek, taki jakie co bogatsi mieszkańcy miasta zamawiali na wschodzie, w Filadelfii — zamek z kluczem i zapadką, która sama zaskakuje, kiedy się trzaśnie drzwiami, tak że człowiek nigdy nie zapomni za sobą zamknąć.
Co więcej, na wszystkim umieścił ukryte heksy, doskonałe sześcioboczne figury zapewniające bezpieczeństwo. Nikt ze złym zamiarem w sercu nie otworzy zamka. Kiedy już zostanie zamontowany w drzwiach, nikt tych heksów nie zobaczy. Ale będą spełniać swoje zadanie. Ponieważ kiedy Alvin tworzył heks, wyznaczał jego miarę tak dokładnie, że powstawała cała ich sieć — niczym mur sięgający na wiele jardów we wszystkich kierunkach.
Alvin zastanowił się, dlaczego właściwie działają heksy. Oczywiście wiedział, że jest to kształt magiczny, będący podwójną trójką. Wiedział, że można heksy ułożyć na stole i będą pasować do siebie równie dobrze jak kwadraty, a nawet lepiej, bo splecione nie tylko wątkiem i osnową, ale jeszcze skosem. Kwadraty w ogóle rzadko występowały w naturze, jako zbyt proste i słabe. Heksy pojawiały się w śnieżnych płatkach, kryształach i plastrach miodu. Stworzenie jednego heksa było jak wykreślenie całej ich siatki. Dlatego ukryte w zamku idealne heksy obejmą cały dom i osłonią go przed zewnętrznym zagrożeniem — zupełnie jak gdyby wykuł żelazną kratę i wplótł ją w ściany.
Ale to nie wyjaśniało, dlaczego działają. Dlaczego ukryty heks powstrzyma rękę złoczyńcy? Dlaczego heks powiela się niewidzialnie tym dalej, im jest doskonalszy? Po tylu latach rozwiązywania zagadek wciąż tak niewiele wiedział. Tak mało, że nagle ogarnęła go rozpacz. I trzymając w ręku zawiasy i zamek, zaczął myśleć, czy nie powinien ograniczyć się do kowalstwa i puścić w niepamięć te wszystkie bajki o Stwarzaniu.
Ale mimo wszystkich przemyśleń i wątpliwości Alvin nie zadał sobie pytania najbardziej oczywistego: po co nauczycielce taki chroniony heksami, mocny zamek? Nie próbował nawet zgadywać. Nie zastanawiał się nad tym. Wiedział tylko, że taki zamek jest rzeczą piękną, a on powinien jak najbardziej upiększyć ten domek. Później sobie o tym przypomni, później pomyśli, czy już wtedy wiedział, jak wiele będzie dla niego znaczyła nauczycielka. Może już wtedy gdzieś w głębi duszy powziął plan, tak jak stara Peg Guester. Ale teraz z pewnością nie miał o tym pojęcia. Kiedy wykuwał te zawiasy z wyciętymi wzorkami, żeby drzwi ładnie wyglądały, robił to chyba dla Arthura Stuarta. Wydawało mu się może, że jeśli nauczycielka zamieszka w ładnym domu, bardziej będzie skłonna udzielać Arthurowi prywatnych lekcji.
Nadeszła pora, żeby zakończyć pracę na ten dzień. Jednak Alvin nie kończył. Na taczkach zawiózł do szopy wszystkie zawiasy, zamek i kilka narzędzi, o których sądził, że mogą mu się przydać, i zbędne ścinki blachy, żeby uszczelnić komin. Pracował szybko i właściwie nieświadomie zaczął wykorzystywać swój dar. Wszystko pasowało za pierwszym razem: drzwi wisiały równiutko, zamek tkwił po ich wewnętrznej stronie, przybity tak mocno, że nikt by go nie wyrwał. Żaden człowiek nie pokonałby tych drzwi; już łatwiej wyrąbać otwór w ścianie z belek. A wobec ukrytych heksów, napastnik nie ośmieli się podnieść siekiery przeciw temu domowi… a gdyby podniósł, będzie zbyt słaby, żeby wymierzyć mocne uderzenie. Takich heksów i Czerwony nie mógłby zlekceważyć.
Al wrócił jeszcze do szopy obok kuźni i wybrał najlepszy ze starych, popękanych piecyków, które Makepeace kupował do przetopu. Przenieść taki ciężar nie było łatwym zadaniem nawet dla kogoś silnego jak kowal, ale taczki nie wytrzymałyby takiego ładunku. Dlatego Alvin sam wytaszczył piecyk na górę i ustawił obok domku. Potem naniósł kamieni z dawnego koryta potoku, żeby ułożyć fundament w miejscu, gdzie stanie piecyk. Podłoga leżała na belkach biegnących wzdłuż źródlanej szopy, jednak deski nie pokrywały pasa nad dawnym strumieniem — przecież nie można było blokować dostępu do zimnej wody. W każdym razie Alvin ułożył kamienie w górnym rogu, gdzie podłoga leżała niezbyt wysoko nad ziemią. Potem przybił do desek cienkie arkusze żelaza, aby chronić ją od ognia. Następnie ustawił na miejscu piecyk i przeciągnął rurę do otworu, który wyciął w dachu.
Arthurowi wręczył tarnik i kazał zdzierać stary mech z wewnętrznych powierzchni ścian. Schodził bez trudu, ale dzięki temu chłopiec miał zajęcie i nie widział, że Al naprawia pęknięty piecyk tak, jak nie potrafiłby zwyczajny człowiek. Będzie jak nowy, szczelny i cały.