Выбрать главу

I kto by pomyślał, że w tej samej godzinie Alvin spotka nową nauczycielkę i zmierzy się z rzecznym szczurem.

Szczur, z którym miał walczyć, był jednym z całej ich grupy wylegującej się pod okapem magazynu portowego. Czekali pewnie, aż otworzą dom gry. Za każdym razem, kiedy Alvin wychodził ze skrzynią żelaznych sztab, wołali do niego drwiąco. Z początku były to dobroduszne kpiny w stylu „Dlaczego tak biegasz tam i z powrotem, chłopcze? Lepiej od razu wsadź sobie dwie takie skrzynie pod pachy!” Alvin uśmiechał się tylko. Wiedzieli, jak ciężkie jest to żelazo. Kiedy wyładowywali je wczoraj, marynarze na pewno po dwóch nosili jedną skrzynię. Czyli, w pewnym sensie, te kpiny, że jest słaby albo leniwy, były rodzajem komplementu, żartu — bo żelazo było ciężkie, a Alvin naprawdę bardzo silny.

Potem Alvin zajrzał do sklepu, żeby kupić dla Gertie przyprawy i jakieś kuchenne narzędzia z Irrakwa i Nowej Anglii, których przeznaczenia mógł się tylko domyślać.

Kiedy wrócił z zakupami, rzeczne szczury nadal tkwiły w cieniu pod dachem, ale pojawił się nowy cel ich docinków, te zaś stały się bardziej nieprzyjemne. Tym razem zaczepiali kobietę w średnim wieku, pewnie koło czterdziestki, z włosami ciasno związanymi w kok pod kapeluszem i w sukni zapiętej pod szyję, z ciasnymi mankietami, jakby właścicielka bała się, że padające na skórę promienie słońca mogą ją zabić. Z kamiennym wyrazem twarzy patrzyła przed siebie, a rzeczne szczury nie żałowały języków.

— Jak myślicie, chłopcy, zaszyła na sobie tę kieckę?

Myśleli, że owszem.

— Pewnie nigdy jej nie zdejmuje, dla żadnego faceta.

— Pewno, że nie. Bo pod tą spódnicą nic nie ma. To tylko głowa lalki i ręce przyszyte do wypchanej kiecki.

— Przecież nie może być prawdziwą kobietą.

— Ja tam umiem poznać prawdziwą kobietę. Kiedy tylko mnie zobaczy, zaraz zadziera spódnicę i rozkłada nogi.

— Może gdybyś jej trochę pomógł mógłbyś z niej zrobić prawdziwą kobietę.

— Tą? Przecież ona jest wyciosana z drzewa. Miałbym pełno drzazg w swoim wiośle, gdybym próbował pływać na takich wodach.

Tego już Alvin nie mógł wytrzymać. Nieładnie, jeśli mężczyzna myśli tak o kobiecie, nawet jeśli ona sama się o to prosi — jak te dziewczyny z domów gry, które noszą dekolty tak głębokie, że można im policzyć piersi tak łatwo, jak wymiona u krowy, a idąc po ulicy unoszą spódnice, że aż pokazują kolana. Ale ta kobieta była najwyraźniej damą i naprawdę nie powinna słuchać takich rzeczy. Alvin domyślał się, że czeka, aż ktoś po nią przyjedzie, jako że dyliżans do Hatrack River odjeżdżał dopiero za parę godzin. Nie wyglądała na przestraszoną. Pewnie wiedziała, że tacy ludzie są zwykle mocni tylko w gębie, a więc jej honor nie jest zagrożony. A z jej twarzy nie mógł nawet poznać, czy w ogóle słyszy zaczepki, taka była zimna i obojętna. Ale odzywki rzecznych szczurów samego Alvina zawstydziły tak bardzo, że nie mógł słuchać spokojnie. I nie czułby się dobrze, gdyby zwyczajnie wsiadł na wóz i zostawił ją tutaj. Dlatego załadował pakunki ze sklepu, a potem podszedł do rzecznych szczurów i stanął przed najgłośniejszym, najbardziej paskudnym z nich wszystkich.

— Może lepiej zaczniesz się do niej zwracać jak do damy — powiedział. — Albo w ogóle przestaniesz się odzywać.

Nie zdziwił się, widząc nagłe błyski w ich oczach. Zaczepianie damy było rodzajem zabawy, wiedział jednak, że teraz mierzą go wzrokiem. Zawsze byli chętni, żeby udzielić lekcji któremuś z miejskich chłopaków, nawet tak potężnie zbudowanemu jak Alvin, w końcu przecież kowalowi.

— A może lepiej ty się do nas nie odzywaj — odparł ten pyskaty. — Może już powiedziałeś za dużo.

Jeden ze szczurów nie zrozumiał, co się dzieje, i nadal myślał, że zabawa polega na zaczepianiu damy.

— On jest zazdrosny. Sam chce powiosłować w tej mętnej wodzie.

— Jeszcze nie powiedziałem dosyć — rzekł Alvin. — Bo wciąż nie potraficie się zachować wobec damy.

Dopiero wtedy kobieta odezwała się po raz pierwszy.

— Nie potrzebuję obrońcy, młody człowieku — powiedziała. — Idź swoją drogą.

Jej głos brzmiał dziwnie. Kulturalnie, jak głos wielebnego Throwera. I wszystkie słowa wyraźne. Jak u ludzi, którzy kończyli szkoły na wschodzie.

Lepiej by było, gdyby nic nie mówiła, ponieważ jej głos tylko zachęcił rzeczne szczury.

— Patrzcie, robi do niego słodkie oczy!

— Ma na niego ochotę!

— On chce popłynąć naszą łodzią!

— Pokażmy jej, kto tu jest prawdziwym mężczyzną!

— Jeśli ma chęć na jego maszcik, odetniemy go i damy jej!

Pojawił się nóż, potem drugi. Czy nie zorientowała się, że powinna trzymać buzię zamkniętą? Gdyby mieli do czynienia z samym Alvinem, wystarczyłaby im walka jeden na jednego. Ale jeśli zechcą się przed nią popisać, z radością zaatakują go razem i pokaleczą, może zabiją, a z pewnością pozbawią ucha albo nosa. Albo, jak zagrozili, wykastrują.

Alvin patrzył na nią przez chwilę, błagając w myślach, żeby już się nie odzywała. Zrozumiała to spojrzenie, a może sama się domyśliła albo zwyczajnie była przestraszona, w każdym razie nie wtrącała się więcej. Alvin spróbował pokierować sytuacją tak, żeby mógł sobie z nią poradzić.

— Noże — rzucił tonem tak pogardliwym, na jaki tylko było go stać. — Boicie się z gołymi rękami zmierzyć z kowalem?

— Kowal to nic w porównaniu z muskułami, jakie mamy od popychania łodzi na rzece — kpili, ale noże zniknęły.

— Wy już nie popychacie łodzi, chłopcy, i wszyscy o tym wiedzą — odpowiedział Alvin. — Siedzicie tylko, obrastacie tłuszczem i patrzycie, jak koło łopatkowe samo pcha statek.

Najbardziej pyskaty ze szczurów wstał i wyszedł naprzód, ściągając przez głowę brudną koszulę. Miał potężne muskuły, to prawda, a także sporo blizn znaczących na biało i czerwono ramiona i pierś. Brakowało mu też jednego ucha.

— Sądząc po wyglądzie — stwierdził Alvin — często walczyłeś.

— Diabelna racja.

— I sądząc po wyglądzie, większość przeciwników była lepsza od ciebie.

Mężczyzna zaczerwienił się, zarumienił pod opalenizną od czoła po pierś.

— Czy nie ma tam kogoś, z kim warto się pomocować? — prowokował Alvin. — Kogoś, kto zwykle wygrywa?

— Ja wygrywam! — wrzasnął tamten.

Wściekał się, więc łatwiej go będzie pokonać, dokładnie tak jak Alvin to zaplanował. Ale inni zaczęli go odciągać.

— Ma rację ten chłopak od kowala. Nie jesteś za dobry w zapasach.

— Dajcie mu to, czego chce.

— Mike, ty go załatw. — Jest twój, Mike.

Gdzieś z tyłu — z najbardziej zacienionego miejsca, gdzie siedział na jedynym krześle z oparciem — jakiś mężczyzna wstał i wystąpił przed grupę.

— Ja się zajmę tym chłopcem.

Pyskacz natychmiast przycichł i ustąpił z drogi. Nie tak zaplanował to sobie Alvin. Mężczyzna nazywany Mikiem był wyższy i silniejszy od pozostałych. Kiedy zdjął koszulę, Alvin zauważył jedną czy dwie blizny, ale niewiele. Mężczyzna miał też dwoje uszu, co było oczywistym znakiem, że jeśli nawet kiedyś przegrał, to nigdy nie przegrał bardzo.