To nic niezwykłego, że w takiej bójce komuś łamie się nos. Naturalnie, boli to jak wszyscy diabli. Z pewnością taki wypadek zakończyłby przyjacielskie zapasy — chociaż w przyjacielskim starciu nikt by nie uderzał głową. Każdy rzeczny szczur otrząsnąłby się tylko, wrzasnął parę razy i znowu ruszył do walki.
Fink jednak cofnął się, wyraźnie zdumiony. Sięgnął rękami do nosa i zawył jak zbity pies.
Wszyscy wokół umilkli. To śmieszne, że taki rzeczny szczur jak Mike Fink wyje z powodu rozbitego nosa. Nie, to właściwie wcale nie śmieszne, ale dziwne. Rzeczny szczur nie powinien się tak zachowywać, — No już, Mike — powiedział ktoś.
— Dasz mu radę, Mike.
Ale te głosy zachęty nie brzmiały zbyt pewnie. Nigdy nie widzieli, żeby Mike Fink okazywał strach czy ból. W dodatku nie potrafił tego ukryć. I tylko Al wiedział, dlaczego. Tylko Al był świadom, że Fink w życiu nie czuł takiego bólu, że nigdy w bójce nie uronił kropli własnej krwi. Tyle już razy łamał nosy przeciwnikom i śmiał się z ich cierpień — łatwo mu było się śmiać, bo nie wiedział, co to za uczucie. Teraz je poznał. Problem w tym, że uczył się teraz tego, co inni poznali w wieku sześciu lat. Dlatego zachowywał się jak sześciolatek. Nie tyle płakał, ile wył.
Przez chwilę Al miał nadzieję, że pojedynek się skończył. Ale strach i ból Finka szybko przemieniły się we wściekłość. Chwiejąc się, znowu ruszył do walki. Może i poznał ból, ale nie nauczył się przez to ostrożności.
Dlatego trzeba było jeszcze kilku chwytów, kilku dźwigni i wykręceń, zanim Alvin wreszcie przycisnął go do ziemi. Nawet przestraszony i zaskoczony, Fink był chyba najsilniejszym człowiekiem, z jakim przyszło mu walczyć. Przed tym pojedynkiem nigdy nie miał okazji się przekonać, jaki naprawdę jest mocny; nigdy nie musiał używać wszystkich swoich sił. Teraz musiał: przetaczał się po ziemi, z trudem łapiąc oddech w gęstym kurzu. Gorący dech Finka czuł to nad sobą, to pod sobą; uderzały kolana, ręce biły i ściskały, stopy drapały ziemię, szukając oparcia.
W końcu na wyniku zaważył brak doświadczenia Finka w słabości. Ponieważ nikt jeszcze niczego mu nie złamał, nie nauczył się podkurczać nóg, nie wyciągać ich tam, gdzie przeciwnik może je przygnieść. Teraz przetoczył się szybko i przez chwilę, leżąc na ziemi, przełożył jedną nogę nad drugą, jakby zapraszając. Alvin nie zastanawiał się nawet. Skoczył do góry i obiema stopami, całym ciężarem wylądował na górnej nodze Finka. Wygięła się, a cios był tak potężny, że strzaskał kości w obu. Fink wrzasnął jak dziecko w ogniu.
Dopiero teraz Alvin zdał sobie sprawę, co właściwie uczynił. O tak, to kończyło starcie. Nie ma takiego człowieka, który potrafiłby walczyć, mając połamane obie nogi. Jednak Alvin od razu wiedział, nawet nie patrząc — a przynajmniej nie patrząc oczami — że nie były to czyste pęknięcia, które łatwo się goją. Poza tym Fink nie był już młodym człowiekiem, nie był chłopcem. Jeśli te nogi w ogóle się zrosną, Fink w najlepszym razie będzie kulał, w najgorszym zostanie kaleką. Straci środki do życia. W dodatku przez lata na pewno narobił sobie wielu wrogów. Co zrobią teraz, kiedy będzie niesprawnym inwalidą? Jak długo pożyje?
Dlatego Alvin uklęknął przy wijącym się Finku — a raczej przy Finku wijącym się tylko górną połową ciała, bo starał się w ogóle nie poruszać nogami. Dotknął łydek. Kiedy miał kontakt z ciałem rannego — nawet przez gruby materiał spodni — łatwiej znajdował drogę, pracował szybciej. Po kilku chwilach poskładał kości. Tyle tylko chciał zrobić, nic więcej — siniaki, naderwane mięśnie, krwotoki, wszystko to musiał zostawić. Inaczej Fink mógłby znów go zaatakować.
Cofnął ręce i odstąpił. Rzeczne szczury natychmiast otoczyły swego powalonego bohatera.
— Ma połamane nogi? — zapytał pyskaty.
— Nie — odpowiedział Alvin.
— Połamane na kawałki! — ryknął Fink.
Ktoś rozciął mu nożem nogawkę. Oczywiście, znalazł sińce, ale kiedy pomacał kość, Fink wrzasnął i odsunął się.
— Nie dotykaj!
— Nie wyglądają na połamane — stwierdził mężczyzna.
— Patrzcie, jak nimi wierzga! Nic nie złamał.
Rzeczywiście. Fink poruszał już nie tylko górną połową tułowia; machał nogami tak samo jak resztą ciała.
Ktoś pomógł mu wstać. Fink zachwiał się, prawie upadł, w końcu oparł się na pyskatym, krwią z nosa plamiąc mu koszulę. Inni się odsunęli.
— Jak smarkacz — mruknął jeden.
— Wyje jak szczeniak. — Wielki dzieciak.
— Sławny Mike Fink.
I chichot.
Alvin podszedł do wozu, wciągnął koszulę, usiadł na koźle, żeby włożyć skarpety i buty. Podniósł głowę. Dama obserwowała go. Stała najwyżej sześć stóp od niego, ponieważ zatrzymał wóz tuż przy rampie ładunkowej. Na twarzy miała wyraz głębokiego niesmaku. Alvin pomyślał, że pewnie czuje obrzydzenie do takiego brudasa. Może nie powinien wkładać koszuli, ale to przecież niegrzecznie chodzić półnago przy kobiecie. Więcej nawet, ludzie z miasta, zwłaszcza doktorzy i prawnicy, wstydzili się pokazywać publicznie bez marynarki, kamizelki i krawata. Biedniejsi zwykle nie mieli takich ubrań, a terminator zadzierałby nosa, gdyby chodził tak wystrojony. Ale koszula… musiał mieć na sobie koszulę, nieważne, czy była brudna i zakurzona, czy nie.
— Przepraszam panią — powiedział. — Umyję się, jak wrócę do domu.
— Umyjesz? — powtórzyła. — Czy wtedy spłynie też z wodą twoja brutalność?
— Myślę, że nie wiem, psze pani, bo pierwszy raz w życiu słyszę to słowo.
— Tak właśnie myślałam. Brutalność pochodzi od francuskiego brute, co oznacza człowieka nieokrzesanego, grubianina pozbawionego uczuć. Bestię.
Alvin poczuł, że czerwieni się ze złości.
— Może i tak. Może powinienem im pozwolić przemawiać do was tak, jak mieli ochotę.
— Nie zwracałam na nich uwagi. Nie przeszkadzali mi. Nie musiałeś mnie bronić, a już na pewno nie w taki sposób. Żeby tak się obnażać i tarzać po ziemi. Cały jesteś zalany krwią.
Alvin nie bardzo wiedział, co odpowiedzieć. Ta kobieta była zarozumiała i niemądra.
— Nie byłem nagi — oświadczył i uśmiechnął się. — I to jego krew.
— Jesteś z tego dumny?
Owszem, był. Ale wiedział, że straci w jej oczach, jeśli się przyzna. No i co z tego? Co go obchodzi, co ona sobie pomyśli. Mimo to milczał.
W tej ciszy usłyszał rzeczne szczury:
— Miejski chłopak myśli, że z niego twardziel.
— Może mu pokazać, jak wygląda prawdziwa walka.
— A potem sprawdzimy, jaka naprawdę jest ta jego przyjaciółka.
Alvin nie umiał przepowiadać przyszłości, ale nie trzeba było żagwi, żeby zgadnąć, co się wydarzy. Buty miał już na nogach, koń był zaprzężony, czas się stąd wynosić. Wiedział, że teraz celem ataku stanie się kobieta. Co prawda sądziła, że nie potrzebuje ochrony. Ale ci ludzie przed chwilą widzieli, jak z jej powodu najlepszy z nich został pobity i ośmieszony. To oznaczało, że niedługo będzie leżała w kurzu, a cały jej bagaż popłynie z prądem. Jeśli nie gorzej.
— Lepiej wsiadajcie — rzucił w jej stronę.
— Nie rozumiem, jak śmiesz wydawać mi polecenia niczym zwykłej… Co ty wyprawiasz?
Alvin wrzucił na wóz jej kuferek i torby. Wydawało mu się to tak oczywiste, że nawet nie próbował odpowiadać.
— Mam wrażenie, że mnie okradasz!
— Owszem, jeżeli nie wsiądziecie.
Rzeczne szczury otoczyły już wóz. Któryś złapał konia za uprząż. Kobieta rozejrzała się i gniewny wyraz jej twarzy zmienił się nieco. Zeszła z rampy wprost na kozioł. Alvin podał jej rękę i pomógł się usadowić. Pyskaty szczur stał obok, opierał się o wóz i uśmiechał groźnie.