— Wygrałeś z jednym, kowalu. Myślisz, że dasz radę wszystkim?
Alvin przyglądał mu się bez słowa. Skoncentrował myśli na człowieku trzymającym uprząż. Sprawił, że nagle zabolała go ręka, zamrowiła jak ukłuta setką igieł. Mężczyzna krzyknął i puścił konia. Pyskaty odwrócił się w jego stronę, a wtedy Alvin kopnął go za uchem. Nie było to szczególne kopnięcie, ale i ucho nie było szczególne. Mężczyzna siadł na ziemi i złapał się za głowę.
— Wio! — krzyknął Alvin.
Koń szarpnął posłusznie i wóz przesunął się o cal. Potem o drugi. Trudno jest poruszyć nagle wozem pełnym żelazu. Alvin sprawił, że koła kręciły się gładko i łatwo, ale nie mógł zmienić ciężaru ładunku ani siły konia. A zanim ruszyli z miejsca, wóz stał się jeszcze cięższy — o wszystkie rzeczne szczury, wiszące z boków, ciągnące i wspinające się na górę.
Alvin odwrócił się i machnął batem. Tylko na pokaz — nikogo nie trafił. Mimo to wszyscy odpadli, jakby istotnie ich uderzył. Tak naprawdę to całkiem nagle wóz stał się śliski, jakby go kto oblał oliwą. W żaden sposób nie mogli się utrzymać. W efekcie wóz ruszył naprzód, a oni zostali, siedząc na drodze.
Ale to ich nie zniechęciło. Żeby dostać się do Hatrack River, Alvin musiał przecież zawrócić i jeszcze raz przejechać obok nich. Zastanawiał się właśnie, co robić, kiedy nagle usłyszał wystrzał z muszkietu, głośny jak huk działa. Dźwięk zawisł w parnym letnim powietrzu. Kiedy Alvin zawrócił, zobaczył stojącego na rampie portomistrza i jego żonę. Portomistrz trzymał muszkiet, a kobieta ładowała drugi, z którego przed chwilą wystrzelił.
— Na ogół nie sprawiamy sobie kłopotów, chłopcy — oświadczył portomistrz. — Ale dzisiaj wyraźnie nie umiecie zrozumieć, że pobili was uczciwie i sprawiedliwie. Dlatego myślę sobie, że powinniście usiąść w cieniu, bo jak się który ruszy w stronę wozu, to ci, co ich śrut nie zabije, staną przed sądem w Hatrack River. A jeżeli wam się wydaje, że nie zapłacicie drogo za napad na miejscowego chłopaka i nową nauczycielkę, to rzeczywiście jesteście tacy durni, na jakich wyglądacie.
Było to całkiem ładne przemówienie i podziałało lepiej niż większość mów, jakie Alvin w życiu słyszał. Rzeczne szczury spokojnie wróciły na miejsca w cieniu. Zaczęli popijać z dzbana i ponurym wzrokiem mierzyli Ala i damę. Portomistrz wrócił do budynku, zanim jeszcze wóz skręcił na drogę.
— Czy nic nie grozi temu dzielnemu człowiekowi za to, że nam pomógł? — spytała dama.
Alvin z satysfakcją spostrzegł, że straciła nieco arogancji. Chociaż nadal mówiła wyraźnie i dźwięcznie niczym młotek uderzający w kowadło.
— Nie — uspokoił ją. — Wszyscy wiedzą, że gdyby portomistrzowi włos spadł z głowy, winni nigdy już nie znaleźliby pracy na rzece. A gdyby nawet, nie przeżyliby pierwszej nocy na brzegu.
— A co z tobą?
— Ja nie mam takich gwarancji. Dlatego pewno przez parę tygodni nie pokażę się w Ujściu Hatrack. Do tego czasu wszyscy ci chłopcy znajdą jakąś robotę i będą setki mil stąd w górę albo w dół rzeki. — Przypomniał sobie, co mówił portomistrz. — Jesteście nową nauczycielką?
Nie odpowiedziała. W każdym razie nie wprost.
— Przypuszczam, że na wschodzie też bywają tacy ludzie… Ale nie spotyka się ich w biały dzień, jak tutaj.
— Moim zdaniem lepiej ich spotkać w biały dzień niż ciemną nocą — zauważył ze śmiechem Al.
Nie roześmiała się.
— Miał po mnie wyjechać doktor Whithey Physicker. Spodziewał się, że mój statek przypłynie później, po południu. Ale na pewno już jedzie.
— To jedyna droga, psze pani.
— Panno — poprawiła go. — Nie pani. Ten tytuł słusznie przysługuje kobietom zamężnym.
— Jak już mówiłem, to jedyna droga. Jeśli wyjechał, nie minie ten pan nas. Wie panna.
Tym razem Alvin nie zaśmiał się z własnego żartu. Ale kiedy zerknął kątem oka, miał wrażenie, że pochwycił cień jej uśmiechu. Więc może nie jest taka wyniosła, na jaką wygląda, pomyślał. Może jest prawie ludzka. Może nawet zgodzi się udzielać lekcji pewnemu małemu, półczarnemu chłopcu. Może warta będzie mojego trudu przy szykowaniu źródlanej szopy.
Ponieważ kierując wozem, powinien patrzeć przed siebie, nie byłoby naturalne, ani tym bardziej grzeczne, gdyby odwrócił się teraz i gapił na nią, na co miał ochotę. Dlatego wysłał swój przenikacz, swoją iskrę, tę część siebie, która „widziała” to, czego żaden mężczyzna czy kobieta nie mogli zwyczajnie zobaczyć własnymi oczami. A to dlatego, że badanie, co ludzie chowają pod skórą — jeśli można tak to określić — stało się jego drugą naturą. Trzeba przy tym pamiętać, że chociaż mógł zajrzeć pod ubranie, jednak nie widział ludzi nagich. Za to poznawał dokładnie ich skórę, całkiem jakby zamieszkał w jej porach. Dlatego nie uważał tego za żadne podglądanie. To tylko inny sposób poznawania i rozumienia ludzi: nie zwracał uwagi na ich kształty czy płeć, ale wiedział, czy się pocą, czy im gorąco, czy są zdrowi albo zdenerwowani. Widział rany i blizny. Mógł znaleźć ukryte pieniądze czy listy, ale gdyby chciał je przeczytać, musiałby prześledzić plamy atramentu, aż zdołałby odtworzyć w myślach obraz kartki. Trwało to bardzo długo. Nie, to zupełnie coś innego niż zwyczajne widzenie.
W każdym razie wysłał przenikacz, żeby przyjrzeć się tej wyniosłej damie, na którą nie wypadało mu patrzeć. A to, co znalazł, zaskoczyło go… ponieważ kobieta była chroniona heksami nie gorzej od Mike'a Finka.
A nawet lepiej. Osłaniały ją całe warstwy, poczynając od amuletów na szyi, poprzez heksy wszyte w ubranie, a nawet druciany heks ukryty w koku na głowie. Tylko jeden z nich był ochronny i nie tak silny jak u Finka. Reszta służyła… czemu? Alvin jeszcze nigdy czegoś takiego nie widział i dopiero po dłuższym namyśie i badaniu odkrył, jaki był cel tych okrywających ją heksowych sieci. Jadąc obok niej, ze wzrokiem wbitym w drogę przed sobą, odgadł tyle, że heksy rzucał jakiś potężny urok. Sprawiały, że wyglądała inaczej niż w rzeczywistości.
Jego pierwszą — chyba naturalną — myślą było, aby odkryć, jaka jest naprawdę pod tym przebraniem. Jej odzież była rzeczywista. Heksy zmieniały tylko brzmienie głosu, odcień i powierzchnię skóry. Jednak Alvin niewielkie miał doświadczenie z urokami, a żadnego z urokami biorącymi swą moc z heksów. Większość ludzi czyniła uroki słowem i gestem, połączonymi z wizerunkiem tego. kim chcieli się wydawać. Wpływały na umysły patrzących i kiedy ktoś zrozumiał, co się dzieje, już im nie ulegał. A że Alvin zawsze potrafił przejrzeć takie uroki, wcale na niego nie działały.
Ale jej urok był inny. Heks odmieniał sposób, w jaki padało na skórę i odbijało się światło, więc człowiek nie myślał tylko, że widzi coś, czego naprawdę nie ma. Rzeczywiście widział ją inaczej, bo światło inaczej wpadało mu do oczu. Zmiana nie dokonywała się w umyśle Alvina, więc wiedza o niej nie pomagała wykryć prawdy. A używając swojego przenikacza, niewiele mógł powiedzieć o tym, co kryło się za heksami. Tyle tylko że nie była taka pomarszczona i koścista, jak się wydawała. Zaczął podejrzewać, że może być młodsza.
Dopiero kiedy przestał zgadywać, co kryje się pod urokiem, zadał sobie o wiele ważniejsze pytanie: jeśli kobieta ma moc, by wydać się taka, jaka tylko zapragnie, dlaczego wybrała sobie ten właśnie wygląd? Zimna, surowa, podstarzała, bez uśmiechu, napuszona, gniewna, obojętna. Wybrała dla siebie wszystkie te cechy, których inna kobieta pragnęłaby się pozbyć.