Выбрать главу

Widziała, że mierzą ją wzrokiem. Niektórzy byli zaskoczeni już samą precyzją jej wypowiedzi. Zdawała sobie sprawę, że w małych miasteczkach prowincjonalni prawnicy zadzierają nosa, ale nie są żadną konkurencją dla kogoś, kto zdobył prawdziwe wykształcenie. Tylko szeryf Pauley Wiseman mógłby naprawdę sprawić jej kłopot… absurdalne, żeby dorosły mężczyzna nadal używał dziecięcego zdrobnienia.

— Proszę posłuchać, młoda damo… — zaczął szeryf.

Uniosła brew. To typowe dla takiego człowieka. Chociaż panna Larner wydawała się kobietą po czterdziestce, zakładał, że jej niezamężny stan daje mu prawo nazywania jej „młodą damą”, niczym jakiegoś upartego dziecka.

— Czyżbym czegoś nie dosłyszała?

— Otóż Horacy i Peg Guester rzeczywiście mieli zamiar oddać pani niewielki domek na uboczu, ale powiedzieliśmy im „nie”. Jasno i wyraźnie. Powiedzieliśmy „nie” i pani też mówimy „nie”.

— Doskonale więc. Jak widzę, nie zamierzacie, panowie, dotrzymać danego mi słowa. Na szczęście nie jestem zwykłą nauczycielką, która z wdzięcznością przyjmuje wszystko, co jej zaproponują. Zajmowałam odpowiednie stanowisko w Penn School i zapewniam panów, że mogę tam powrócić, kiedy tylko zechcę. Żegnam.

Wstała, a wraz z nią wszyscy mężczyźni — z wyjątkiem szeryfa. Ale nie z uprzejmości tak poderwali się na nogi.

— Ależ proszę…

— Niechże pani usiądzie.

— Porozmawiajmy o tym.

— Po co ten pośpiech?

Głos zabrał doktor Physicker, doskonały negocjator. Zanim przemówił, rzucił groźne spojrzenie szeryfowi. Ten jednak nie wydawał się szczególnie przestraszony.

— Panno Larner, nasza decyzja w sprawie tego domku nie jest decyzją nieodwołalną. Ale proszę wziąć pod uwagę pewne problemy, które nas zaniepokoiły. Przede wszystkim obawialiśmy się, że dom nie będzie dla pani odpowiedni. To właściwie nie dom, ale przerobiona źródlana szopa, jeden pokój…

Stara źródlana szopa…

— Czy jest ogrzewana?

— Tak.

— Czy ma okna? Czy można zabezpieczyć drzwi? Jest łóżko, stół i krzesło?

— Tak, na wszystkie te pytania.

— Czy ma podłogę?

— Owszem, całkiem nową.

— W takim razie nie sądzę, by przeszkadzała mi jej poprzednia funkcja źródlanej szopy. Czy mają panowie jakieś inne zastrzeżenia?

— Mamy, jak diabli! — wykrzyknął szeryf Wiseman. Po czym, widząc wokół przerażone spojrzenia, dodał prędko: — Z przeproszeniem pani za mój szorstki język.

— Chętnie wysłucham tych obiekcji — oświadczyła panna Larner.

— Kobieta, sama jedna w samotnym domku w lesie… to nijak nie przystoi!

— To słowo „nijak” nie przystoi panu, panie Wiseman — odparła panna Larner. — A co do zamieszkiwania samotnie, zapewniam, że mieszkałam sama przez wiele lat i udało mi się przeżyć cały ten czas, nie będąc napastowaną. Czy w zasięgu głosu są inne zabudowania?

— Po jednej stronie zajazd, a po drugiej kuźnia i dom kowala — odparł doktor Physicker.

— Zatem, w przypadku zagrożenia czy prowokacji, będę słyszana. Zakładam, że ci, którzy usłyszą moje wołanie, przybędą z pomocą. A może boi się pan, panie Wiseman, że mogę zrobić coś niewłaściwego z własnej woli?

Oczywiście, właśnie to miał na myśli, czego dowodziła jego pokrywająca się czerwienią twarz.

— Jak sądzę, uzyskaliście panowie wystarczające referencje mojej moralności — stwierdziła nauczycielka. — Jeśli jednak żywicie jakiekolwiek wątpliwości w tym względzie, lepiej będzie, gdy od razu powrócę do Filadelfii. Jeśli bowiem nie ufacie osobie w moim wieku, panowie, że potrafi bez nadzoru dochować zasad moralnych, jak możecie mi powierzyć wychowanie waszych dzieci?

— To nijak nieprzyzwoite! — zawołał szeryf. — To znaczy: wcale.

— To nie jest przyzwoite — poprawiła go z grzecznym uśmiechem. — Doświadczenie podpowiada mi, panie Wiseman, że jeśli ktoś zakłada, iż inni przy pierwszej sposobności spróbują popełnić czyny nieprzyzwoite, w gruncie rzeczy przyznaje, że on sam zmaga się z takimi pragnieniami.

Pauley Wiseman nie zrozumiał, co mu nauczycielka zarzuca, dopóki kilku adwokatów nie zaczęło śmiać się cicho, zasłaniając usta dłońmi.

— Moim zdaniem, panowie z rady szkolnej, macie tylko dwie możliwości. Pierwsza: możecie zapłacić za mój rejs statkiem z powrotem do Dekane i za podróż lądową do Filadelfii, plus miesięczne wynagrodzenie tytułem zwrotu kosztów poniesionych w czasie drogi.

— Nie ma uczenia, nie ma zapłaty — orzekł szeryf.

— Wnioskuje pan pochopnie, panie Wiseman — odparła panna Larner. — Jak sądzę, obecni tu prawnicy wyjaśnią panu, że listy rady szkolnej stanowią w istocie kontrakt, który panowie zrywają. Tym samym jestem uprawniona do żądania nie tylko miesięcznego, ale rocznego wynagrodzenia.

— To nie jest całkiem pewne, panno Larner… — zaczął jeden z adwokatów.

— Hio jest obecnie jednym ze Stanów Zjednoczonych, drogi panie. Istnieją dostatecznie liczne precedensy z innych sądów stanowych, precedensy wiążące, dopóki rząd Hio nie wyda specjalnej ustawy stwierdzającej co innego.

— Jest nauczycielką czy prawnikiem? — zapytał inny adwokat i wszyscy się roześmiali.

— Wasza druga możliwość to zgodzić się, abym obejrzała ten… tę źródlaną szopę… i oceniła, czy jest odpowiednia. A jeśli tak, pozwolić mi tam zamieszkać. Gdybyście panowie kiedykolwiek udowodnili mi czyny moralnie naganne, warunki naszego kontraktu dają wam prawo do natychmiastowej rezygnacji z moich usług.

— Możemy was wsadzić do więzienia. Oto, do czego mamy prawo — oświadczył Wiseman.

— Ależ, panie Wiseman, czy nie spieszy się pan zanadto, mówiąc o więzieniu, gdy nie zdecydowałam jeszcze, jakiż to moralnie obrzydliwy czyn popełnię?

— Zamknij się, Pauley — rzucił któryś z prawników.

— Którą możliwość wybieracie, panowie? — spytała.

Doktor Physicker postanowił nie dopuścić, by Pauley Wiseman zakrzyczał mniej zdecydowanych członków rady szkolnej. Nie będzie żadnej dalszej dyskusji.

— Nie musimy omawiać tego na osobności. Mam rację, panowie? Może i nie jesteśmy kwakrami. Nie jesteśmy przyzwyczajeni do myśli o damach, które chcą mieszkać samotnie, zajmować się interesami, głosić słowo boże i co tam jeszcze. Ale mamy otwarte umysły i chętnie poznamy te nowe porządki. Zależy nam na pani usługach i dotrzymamy umowy. Wszyscy za?

— Tak.

— Kto przeciw?

Wniosek przeszedł.

— Nie — odezwał się Wiseman.

— Głosowanie skończone, Pauley!

— Za szybko skończyłeś, do diabła!

— Twój głos sprzeciwu został zanotowany, Pauley.

Panna Larner uśmiechnęła się lodowato.

— Może pan być pewien, że ja o nim nie zapomnę, szeryfie.

Doktor Physicker zastukał młotkiem w stół.

— Zamykam zebranie do przyszłego wtorku, trzecia po południu. A teraz, panno Larner, jeśli tylko pora pani odpowiada, z radością odprowadzę panią do źródlanej szopy Guesterów. Nie wiedząc, kiedy pani przybędzie, oddali mi klucz i prosili, żebym otworzył pani drzwi. Powitają panią później.

Podobnie jak wszyscy obecni, panna Larner zdawała sobie sprawę, że to dziwne: właściciel domu nie wychodzi osobiście na spotkanie lokatora.

— Widzi pani, panno Larner, nie byliśmy pewni, czy zaakceptuje pani ten domek. Chcieli, żeby najpierw go pani obejrzała… i to nie w ich obecności, by nie czuła się pani zakłopotana w przypadku odmowy.