Выбрать главу

— Proszę mnie wysłuchać, panno Larner. Oni sprowadzą inną nauczycielkę, a ja źle na tym wyjdę, a jeszcze gorzej Arthur Stuart. Nie. Proszę was tylko, żebyście poświęcili mu jedną godzinę wieczorem, parę dni w tygodniu. Przypilnuję, żeby codziennie się trochę pouczył i porządnie zapamiętał, co mu mówicie. To bystry chłopak, przekonacie się. Zna już litery, od A do Z, lepiej od mojego Horacego. To mój mąż, Horacy Guester. Nie proszę o więcej niż kilka godzin tygodniowo, jeśli się zgodzicie. Dlatego przygotowaliśmy tę źródlaną szopę, żeby nikt się nie dowiedział.

Panna Larner wstała z brzegu łóżka i podeszła do okna.

— To doprawdy niewyobrażalne: uczyć dziecko w sekrecie, jakbym popełniała zbrodnię.

— W oczach pewnych ludzi, panno Larner…

— Och, w to nie wątpię.

— Czy wy, kwakrzy, nie spotykacie się na modlitwie? O nic więcej nie proszę, tylko o takie ciche spotkanie…

— Nie jestem kwakierką, pani Guester. Jestem zwykłym człowiekiem, który nie odmawia człowieczeństwa nikomu, chyba że ktoś własnymi czynami dowiedzie, iż niegodny jest tego szlachetnego miana.

— Więc będziecie go uczyć?

— Po godzinach, tak. Tu, w moim domu, który z waszym mężem tak uprzejmie mi oddaliście, tak. Ale w tajemnicy? Nigdy! Ogłoszę wszystkim, że uczę Arthura Stuarta, i to nie tylko parę wieczorów w tygodniu, ale codziennie. Mam swobodę dobierania sobie uczniów… Mój kontrakt stwierdza to wyraźnie. I dopóki nie naruszę jego warunków, przynajmniej przez rok muszą mnie tu tolerować. Czy to wam wystarczy?

Peg spojrzała na nauczycielkę ze szczerym podziwem.

— A niech mnie… — westchnęła. — Źli jesteście niczym kot z rzepem w… pod ogonem.

— Żałuję, ale nigdy nie widziałam kota w tak fatalnej sytuacji, pani Guester. Trudno mi więc ocenić słuszność waszego porównania.

Peg nie zrozumiała ani słowa z tego, co mówi panna Larner. Ale dostrzegła w jej oczach iskierkę wesołości, zatem wszystko było jak trzeba.

— Kiedy mam przysłać Arthura? — zapytała.

— Jak powiedziałam, potrzebuję tygodnia, żeby się przygotować. Kiedy otworzę szkołę dla białych dzieci, otworzę ją też dla Arthura Stuarta. Pozostaje jeszcze kwestia wynagrodzenia.

Peg zaniemówiła na chwilę. Zamierzała wprawdzie zaproponować pieniądze, ale po tej rozmowie myślała już, że nie będzie żadnych kosztów. Z drugiej strony, panna Larner nauczaniem zarabiała na życie, zatem uczciwie domaga się zapłaty.

— Myśleliśmy, żeby wam zaproponować dolara miesięcznie. To by nam najbardziej odpowiadało, panno Larner, ale jeśli życzycie sobie więcej…

— Och, nie chodzi mi o gotówkę, pani Guester. Chciałam tylko was prosić o uprzejmość. Pragnęłabym raz w tygodniu organizować w waszym zajeździe wieczory poetyckie i zapraszać na nie wszystkich mieszkańców Hatrack River, którzy pragną lepiej poznać najlepszą literaturę tworzoną w języku angielskim.

— Nie wiem, czy dużo znajdzie się takich, co im zależy na poezji, panno Larner. Ale oczywiście, można spróbować.

— Myślę, pani Guester, że będziecie mile zaskoczeni widząc, jak wiele osób pragnie rozwijać swój umysł. Trudno będzie znaleźć dość miejsc dla wszystkich tutejszych dam, które skłonią mężów, by przyprowadzili je i pozwolili wysłuchać nieśmiertelnych słów Pope'a i Drydena, Donne'a i Miliona, Shakespeare'a, Graya i… ach, odważę się chyba… Wordswortha i Coleridge'a. A może nawet amerykańskiego poety, wędrownego tkacza niezwykłych opowieści nazwiskiem Blake.

— Chyba nie mówicie o starym Bajarzu?

— Tak chyba brzmi jego najbardziej popularne przezwisko.

— Macie spisane jego wiersze?

— Spisane? To niepotrzebne; był moim drogim przyjacielem. Wiele jego strof przechowuję w pamięci.

— Ależ daleko zawędrował… Filadelfia… Kto by pomyślał?

— Rozjaśniał swą obecnością moje skromne mieszkanie w tym mieście. Pani Guester, czy możemy nasze pierwsze soiree zaplanować na tę niedzielę?

— Słone co?

— Soiree. Wieczorne spotkanie, może z ponczem imbirowym…

— Nie musicie mnie uczyć gościnności, panno Larner. A jeśli to jest cena nauki Arthura Stuarta, panno Larner, to boję się, że was oszukuję. Bo wydaje mi się, że i tu, i tam robicie nam przysługę.

— Jesteś pani niezwykle uprzejma, pani Guester. Ale muszę wam zadać jedno pytanie.

— Pytajcie. Ale nie jestem za dobra w odpowiadaniu.

— Pani Guester — panna Larner zawahała się. — Słyszeliście o Traktacie o Zbiegłych Niewolnikach?

Te słowa wypełniły serce Peg lękiem i gniewem.

— To diabelskie dzieło!

— Niewolnictwo w istocie jest dziełem szatana, ale traktat podpisano, aby przywieść Appalachee do Konwencji Amerykańskiej i ocalić nasz młody naród przed wojną z Koloniami Korony. Trudno pokój określić mianem diabelskiego dzieła.

— Jest diabelskie, kiedy stwierdza, że mogą do wolnych stanów posyłać tych swoich przeklętych odszukiwaczy, żeby schwytanych Czarnych sprowadzali z powrotem do panów i robili z nich niewolników!

— Macie rację, pani Guester. Można by powiedzieć, że Traktat o Zbiegłych Niewolnikach to nie traktat pokojowy, to raczej akt kapitulacji. Niemniej jednak jest w tym kraju obowiązującym prawem.

Dopiero teraz Peg Guester uświadomiła sobie, o co chodziło nauczycielce, kiedy wspomniała o traktacie. Chciała dać Peg do zrozumienia, że Arthur nie jest tu bezpieczny, że odszukiwacze mogą przyjechać z Kolonii Korony i ogłosić go własnością jakiejś rodziny białych tak zwanych chrześcijan. A to oznaczało też, że panna Larner ani trochę nie uwierzyła w bajeczkę o Arthurze Stuarcie. A jeśli ona tak łatwo przejrzała kłamstwo, dlaczego Peg głupio sądziła, że nikt inny nie domyśli się prawdy? A tymczasem już pewnie całe Hatrack River wie, że Arthur Stuart to niewolnik, któremu udało się uciec i jakoś znaleźć sobie białą mamę.

A skoro wszyscy wiedzą, pierwszy lepszy może donieść na Arthura Stuarta i zawiadomić tych w Koloniach Korony o pewnym małym zbiegu, mieszkającym w pewnym zajeździe koło miasta Hatrack River. Zgodnie z Traktatem o Zbiegłych Niewolnikach, adopcja Arthura Stuarta była nielegalna. Mogą wyrwać chłopca z jej ramion i nawet nie będzie miała prawa później go zobaczyć. A gdyby pojechała na południe, mogliby ją aresztować i powiesić za ukrywanie niewolników, jak nakazuje prawo króla Arthura. Myśl o tym strasznym władcy w jego legowisku w Camelocie uświadomiła jej rzecz najprzykrzejszą: jeżeli zabiorą Arthura na południe, zmienią mu imię. Przecież w Koloniach Korony jest zdradą stanu nadanie niewolniczemu dziecku imienia króla. A więc biedny Arthur nagle będzie miał całkiem inne imię, którego jeszcze nigdy w życiu nie słyszał. Peg wyobrażała sobie zagubienie chłopca i jak ktoś go woła i woła, i chłosta za to, że nie przychodzi, ale skąd ma wiedzieć, że powinien przyjść, jeżeli nikt go nie woła jego prawdziwym imieniem?

Emocje musiały wyraźnie się malować na jej twarzy, bo panna Larner podeszła i położyła jej dłonie na ramionach.

— Z mojej strony nie macie się czego obawiać, pani Guester.

Przybywam z Filadelfii, gdzie ludzie otwarcie mówią o nieprzestrzeganiu tego traktatu. Pewien młody człowiek z Nowej Anglii dobrze dał się poznać, głosząc powszechnie, że nie należy przestrzegać złego prawa, a dobrzy obywatele powinni raczej być gotowi na więzienie, niż mu się poddać. Wasze serce wypełniłoby się radością, gdybyście go słyszeli.

Peg nie była tego pewna. Serce jej zamierało na samą myśl o traktacie. Do więzienia? Co to pomoże, kiedy Arthura popędzą w łańcuchach na południe? Wszystko jedno, to nie jest sprawa panny Larner.