Выбрать главу

A przecież jestem tylko o pięć lat starsza od niego. Czyżbym uwierzyła we własne przebranie? Mam dwadzieścia trzy lata, a myślę i zachowuję się, jakbym miała dwa razy tyle. Sama lubiłam tak chodzić jak on, najtrudniejszą drogą, dla czystej radości zmęczenia i zwycięstwa.

Mimo to podążyła łatwiejszą ścieżką, w skos zbocza, wspinając się tam, gdzie nachylenie było mniejsze. Alvin czekał już na nią przed drzwiami.

— Dlaczego nie otworzyłeś i nie wstawiłeś wiadra do środka? Drzwi nie są zamknięte na zamek — powiedziała.

— Wybaczcie, panno Larner, ale te drzwi nie chcą być otwierane, czy zamknie się je na klucz, czy nie.

No tak. Chce, żebym wiedziała o tych ukrytych heksach na zamku.

Niewielu ludzi potrafi dostrzec ukryty heks. Peggy też nie potrafiła. Nie miałaby o nich pojęcia, gdyby nie patrzyła, jak je kreśli. Ale, oczywiście, o tym nie mogła mu powiedzieć. Dlatego zapytała.

— Czyżby tu były jakieś znaki ochronne, których nie widzimy?

— Umieściłem w zamku parę heksów. Nic wielkiego, ale powinniście być w miarę bezpieczni. Jest też heks na piecyku, abyście się nie martwili, że wylecą jakieś iskry.

— Masz wielkie zaufanie do swoich heksów, Alvinie.

— Dobrze mi się udają. Prawie każdy umie wyrysować kilka heksów, panno Larner. Ale niewielu kowali potrafi umieścić je w żelazie. Chciałem tylko, żebyście wiedzieli.

Oczywiście, chciał jej dać do zrozumienia coś więcej. Dlatego odpowiedziała tak, jak tego oczekiwał.

— Z tego wynika, że pracowałeś w tej źródlanej szopie.

— Robiłem okna, panno Larner. Przesuwają się w górę i w dół całkiem leciutko. I są kołki, żeby je przytrzymać. I jeszcze piecyk, zamek, wszystkie żelazne zawiasy… A mój pomocnik, Arthur Stuart, skrobał ściany.

Jak na młodego, nieobytego człowieka, całkiem dobrze kierował tą rozmową. Przez moment miała ochotę zabawić się z nim, udać, że nie ma tych skojarzeń, na które liczył. I sprawdzić, jak sobie z tym poradzi. Ale nie… Przecież zamierzał ją prosić o to, po co tu przyjechała. Po co utrudniać mu zadanie. Sama nauka będzie dostatecznie trudna.

— Arthur Stuart… — powtórzyła. — To pewnie ten sam chłopiec, o którym rozmawiałam dzisiaj z panią Guester. Prosiła o prywatne lekcje dla niego.

— Ach, już was prosiła? Czy może nie powinienem pytać?

— Nie mam zamiaru trzymać tego w sekrecie, Alvinie. Tak, będę uczyła Arthura Stuarta.

— Bardzo się cieszę, panno Larner. To najmądrzejszy chłopak, jakiegoście w życiu spotkali. A jak naśladuje głosy! Wystarczy, że raz coś usłyszy, a powtórzy wam to waszym własnym głosem. Trudno uwierzyć, nawet kiedy człowiek słyszy to na własne uszy.

— Mam tylko nadzieję, że podczas nauki nie będzie się zajmował takimi zabawami.

Alvin zmarszczył brwi.

— To nie jest zabawa, panno Larner. On to robi całkiem niechcący. To znaczy… Gdyby zaczął wam odpowiadać waszym głosem, to nie dla żartu ani nic… Po prostu kiedyjuż coś usłyszy, zapamiętuje wszystko, głos i słowa, rozumiecie. Nie potrafi ich rozdzielić i powtórzyć tylko słów… bez głosu, który je wypowiadał.

— Będę o tym pamiętać.

Gdzieś w dali trzasnęły drzwi. Peggy spojrzała i znalazła płomienie serc matki i ojca. Szli do niej i kłócili się, oczywiście. Jeśli Alvin chce ją poprosić, musi to zrobić szybko.

— Czy chciałeś mi jeszcze coś powiedzieć, Alvinie?

Do tego zmierzał, ale nagle się zawstydził.

— No więc… Pomyślałem sobie, żeby was prosić… Ale musicie zrozumieć, że nie dlatego przyniosłem wodę, żebyście byli mi coś dłużni albo co… Zrobiłbym to i tak, dla każdego. A co do dzisiejszego ranka, to nie wiedziałem, że jesteście nauczycielką. To znaczy, pewnie bym się domyślił, ale jakoś mi to nie przyszło do głowy. Zrobiłem, co zrobiłem, bez powodu i nic mi nie jesteście winni…

— Pozwól, że sama będę decydować o swojej wdzięczności. O co chciałeś mnie prosić?

— Będziecie zajęci Arthurem Stuartem, więc pewnie nie zostanie wam za dużo wolnego czasu… Ale może jeden dzień w tygodniu, choćby godzinę… Może być w sobotę i możecie zażądać za to, ile chcecie, bo mój mistrz daje mi czas wolny i zaoszczędziłem trochę i…

— Prosisz mnie o korepetycje, Alvinie?

Alvin nie znał takiego słowa.

— O to, żebym cię uczyła prywatnie?

— Tak, panno Larner.

— Opłata wynosi pięćdziesiąt centów tygodniowo, Alvinie. I masz się zjawiać w tym samym czasie, co Arthur Stuart. Przychodzić razem z nim i razem z nim wychodzić.

— Ale jak możecie uczyć nas obu równocześnie?

— Uważam, Alvinie, że odniesiesz korzyść, słuchając jego lekcji. A kiedy on będzie pisał albo liczył, mogę rozmawiać z tobą.

— Nie chciałbym zajmować jego czasu nauki.

— Bądź rozsądny, Alvinie. To niewłaściwe, żebyś przychodził na lekcje sam. Jestem może nieco starsza od ciebie, ale są tacy, którzy szukają we mnie wad. A prywatne lekcje udzielane młodemu kawalerowi to dostateczna przyczyna, żeby puścić w ruch języki. Arthur Stuart będzie z nami przez cały czas, a drzwi będą stale otwarte.

— Moglibyśmy umawiać się na lekcje w zajeździe.

— Alvinie, znasz moje warunki. Czy chcesz mnie zatrudnić jako swojego korepetytora?

— Tak, panno Larner. — Sięgnął do kieszeni po dolara. — Tu jest należność za pierwsze dwa tygodnie.

Peggy spojrzała na monetę.

— Odniosłam wrażenie, że zamierzasz oddać tego dolara doktorowi Physickerowi.

— Nie chciałbym, żeby źle się czuł z powodu swojego bogactwa, panno Larner.

Uśmiechnął się szeroko.

Może i jest nieśmiały, ale nie potrafi długo zachować powagi. Zawsze tkwi w nim urwis, tuż pod powierzchnią. I zawsze się w końcu wyrywa.

— Nie, rzeczywiście nie powinien — rzekła panna Larner. — Lekcje zaczynamy w przyszłym tygodniu. Dziękuję ci za pomoc.

W tej właśnie chwili tato i mama zjawili się na ścieżce. Tato niósł na głowie balię i uginał się pod jej ciężarem. Alvin natychmiast skoczył mu pomóc — a właściwie odebrał balię i sam ją poniósł.

W ten sposób Peggy po raz pierwszy od ponad sześciu lat zobaczyła twarz ojca — zaczerwienioną i spoconą. Tato dyszał ciężko. I był zły, a przynajmniej ponury. Mama na pewno mu powiedziała, że ta nowa nauczycielka nie jest nawet w połowie tak arogancka, jak się wydaje na pierwszy rzut oka. Ale i tak nie podobało mu się, że ktoś obcy zamieszkał w źródlanej szopie. To miejsce należało tylko do jego utraconej córki, Peggy zapragnęła nagle zawołać do niego, nazwać ojcem, uspokoić, że to jego córka Peggy mieszka tu teraz, że jego praca nad zamianą tej starej szopy w dom była w istocie darem miłości. Jak przyjemnie wiedzieć, że ją kocha, że nie zapomniał o niej przez te lata. A jednak, choć cierpiała, nie mogła odezwać się do niego jak córka… Jeszcze nie, jeśli chce osiągnąć to, co sobie zaplanowała. Musi zachowywać się wobec niego tak, jak wobec mamy i Alvina: nie przywoływać dawnych miłości i przyjaźni, ale pozyskać je na nowo.

Nie mogła tu przybyć jako córka, nawet do ojca, który jedyny cieszyłby się szczerze z jej powrotu. Musiała się zjawić jako obca. Ponieważ właśnie obcą się stała, nawet pod przebraniem. Po trzech latach nauki w Dekane i kolejnych trzech latach studiów nie była już tą małą Peggy, spokojną żagwią z ostrym językiem. Już dawno stała się kimś innym. Wiele przydatnych manier poznała pod kierunkiem pani Modesty, wielu rzeczy nauczyła się z książek i od nauczycieli. Jeśli powie: „Tato, jestem twoją córką, małą Peggy” — skłamie tak samo, jak kłamie mówiąc to, co mówi teraz: