— Naprawdę mogę tu mieszkać? — upewnił się Arthur Stuart. — Cal nie bardzo mnie lubi.
— Cal ma własne kłopoty — odparł Measure. — Ale lubi cię, na pewno.
— Dlaczego Al nie przywiózł do domu czegoś pożytecznego, na przykład konia? — powiedział Arthur Stuart. — Ty jesz jak koń, a założę się, że nie pociągniesz nawet dwukółki.
Measure i Delphi wybuchnęli śmiechem. Wiedzieli, że Arthur Stuart słowo w słowo powtarza wypowiedź Cala. Robił to często i ludzie podziwiali jego absolutną pamięć. Ale Alvin posmutniał. Wiedział, że ledwie kilka miesięcy temu chłopiec przemówiłby głosem Cala i nawet mama musiałaby spojrzeć, żeby rozpoznać, kto się odezwał.
— Czy Alvin też będzie tu mieszkał? — zapytał Arthur Stuart.
— Tak właśnie myśleliśmy. Dlaczego się do nas nie przeprowadzisz, Alvinie? Na razie mógłbyś spać w dużym pokoju. A kiedy skończymy letnie prace, wzięlibyśmy się za starą chatę. Wciąż jest w dobrym stanie, przecież wyprowadziliśmy się z niej dopiero dwa lata temu. Wtedy mógłbyś być samodzielny. Jesteś chyba za duży, żeby sypiać w domu taty i jadać przy maminym stole.
Alvin nigdy by się tego nie spodziewał: nagle miał oczy pełne łez. Może z czystej radości, bo ktoś zauważył, że nie jest już tym samym dawnym Alvinem Millerem Juniorem. A może dlatego, że Measure troszczył się o niego jak dawniej. W każdym razie dopiero w tej chwili naprawdę poczuł, że wrócił do domu.
— Pewnie, przeprowadzę się, jeśli mnie przyjmiecie — powiedział.
— Nie musisz płakać z tego powodu — zauważyła Delphi. — Mam już trójkę dzieciaków, które płaczą, kiedy tylko sobie o tym przypomną. Nie chcę wycierać ci oczu i nosa, jak małej Keturah.
— Przynajmniej nie nosi pieluch — mruknął Measure.
On i Delphi zaśmiali się tak głośno, jakby w życiu nie słyszeli lepszego żartu. Ale naprawdę śmiali się, bo Alvin tak się rozczulił.
Więc Alvin z Arthurem Stuartem przeprowadzili się, a Alvin na nowo poznał swego ukochanego brata. Wszystko to, co podziwiał w nim dawniej, dostrzegał nadal u dorosłego Measure'a. Pojawiło się też kilka nowych cech. Łagodność, jaką okazywał dzieciom, nawet kiedy musiał sprawić im lanie albo upomnieć surowo. To, jak doglądał swojej ziemi i obejścia, dostrzegał wszystko, co należało zrobić, a potem to robił, tak że nigdy drzwi nie skrzypiały przez dwa dni z rzędu, nigdy żadne zwierzę nie chodziło głodne od rana do wieczora.
A przede wszystkim Alvin widział, jak Measure postępuje z Delphi. Nie była dziewczyną wyjątkowej urody, ale też nie była szczególnie brzydka. Mocno zbudowana i silna, śmiała się głośno jak osioł. Jednak Measure wodził za nią oczami, jakby była najpiękniejsza na świecie. Podnosiła głowę, a on przyglądał jej się z rozmarzonym uśmiechem. Wtedy uśmiechała się także, czerwieniła albo odwracała głowę i przez chwilkę poruszała się z większą gracją, jakby tańczyła albo próbowała pofrunąć. Alvin zastanawiał się wtedy, czy on sam potrafiłby patrzeć na pannę Larner tak, żeby z radości chciała wzlecieć w powietrze.
Czasami leżał bezsennie wśród nocy, wyczuwając subtelne drżenia domu. Wiedział, skąd dochodzi to ciche trzeszczenie. W takich chwilach wspominał twarz kobiety imieniem Margaret, która przez tyle miesięcy ukrywała się w pannie Larner. Wyobrażał sobie tę twarz tuż przy swojej, rozchylone wargi i ciche krzyki rozkoszy, jak te, które wydawała Delphi. A potem znów widział jej twarz wykrzywioną bólem i żalem. W takich chwilach serce go bolało i pragnął wrócić do niej, wziąć ją w ramiona i zabrać gdzieś, gdzie mógłby ją uleczyć, wziąć na siebie cierpienie.
A ponieważ Alvin zamieszkał w domu Measure'a, przestał się pilnować i jego twarz zaczęła zdradzać szarpiące nim uczucia. Zdarzyło się więc, że kiedy Measure i Delphi wymienili takie spojrzenia, jakimi zwykle się nawzajem obrzucali, Measure przypadkiem zerknął na Alvina. Delphi tymczasem wyszła już z pokoju, a dzieci dawno leżały w łóżkach, Measure mógł zatem swobodnie wyciągnąć rękę i położyć bratu dłoń na kolanie.
— Kim ona jest? — zapytał.
— Kto? — zmieszał się Alvin.
— Ta, którą tak kochasz, że samo wspomnienie dech ci odbiera. Alvin wahał się przez chwilę, raczej z przyzwyczajenia. Ale w końcu otworzyło się ujście i zwierzył się bratu ze wszystkiego. Zaczął od panny Larner i od tego, że naprawdę była nią Margaret, ta sama dziewczyna-żagiew, o której opowiadał Bajarz i która z daleka czuwała nad Alvinem. Ale historia o miłości prowadziła do opowieści o tym, czego Margaret go nauczyła. Zanim Alvin skończył, zbliżał się świt. Delphi zasnęła, wsparta o ramię Measure'a — wróciła wcześniej do pokoju, ale nie wytrzymała długo. To dobrze, bo przecież troje dzieci i Arthur Stuart zażądają śniadania, niezależnie od tego, jak późno poszła spać. Za to Measure słuchał uważnie. Oczy błyszczały mu, gdy Alvin mówił o pieśni Drozda, o żywym pługu ze złota, o sobie w ogniu paleniska kuźni i Arthurze Stuarcie w wodach Hio. A za tym błyskiem czaiła się głęboka pełna smutku zaduma nad zabójstwem, które popełnił Alvin, choćby i było zasłużone, nad śmiercią Peg Guester, a nawet nad śmiercią pewnej zbiegłej niewolnicy całe życie Arthura Stuarta temu.
— Muszę jakoś znaleźć ludzi, którym potrafię pokazać, jak być Stwórcami — mówił Alvin. — A nie wiem nawet, czy ktokolwiek bez mojego daru może się tego nauczyć, ani ile powinien się nauczyć, ani nawet czy w ogóle zechce się uczyć.
— Myślę — rzekł Measure — że przede wszystkim powinni kochać marzenie o twoim Kryształowym Mieście. I to zanim jeszcze zaczną się uczyć, jak pomagać przy jego budowie. Jeśli rozejdzie się plotka, że jest Stwórca, który chce uczyć Tworzenia, zbiegnie się wielu takich, co z twoją mocą chcieliby rządzić innymi. Ale Kryształowe Miasto… Pomyśl tylko, Alvinie! To jakby żyć wewnątrz tej trąby powietrznej, która przed laty pochwyciła ciebie i Proroka.
— Czy zechcesz się uczyć, Measure? — zapytał Alvin.
— Zrobię wszystko co można, żeby się nauczyć. Ale najpierw składam ci uczciwą obietnicę, że tego, co mi pokażesz, użyję tylko do budowy Kryształowego Miasta. A gdyby się okazało, że w żaden sposób nie zostanę Stwórcą, i tak pomogę ci, jak potrafię. O cokolwiek mnie poprosisz, Alvinie, uczynię to: zabiorę rodzinę na kraniec świata, oddam wszystko, co posiadam, zginę, jeśli zajdzie potrzeba… Wszystko, by sprawdziła się wizja, którą pokazał ci Tenska-Tawa.
Alvin ujął go za ręce i trzymał długo. Potem Measure pochylił się i ucałował go jak brat brata, jak przyjaciel przyjaciela. Ten ruch zbudził Delphi. Nie słyszała wszystkiego, ale odgadła, że dzieje się coś ważnego. Uśmiechnęła się sennie, wstała i pozwoliła, żeby Measure odprowadził ją do łóżka na te ostatnie godziny nocy.
Tak rozpoczęła się dla Alvina prawdziwa praca. Przez całe lato Measure był jego uczniem i jego nauczycielem. Alvin uczył go Tworzenia, zaś Measure uczył ojcostwa, uczuć rodzinnych, męstwa. Tyle że Alvin nie całkiem zdawał sobie sprawę z tego, czego się uczy, natomiast Measure z ciężkim trudem zdobywał każde nowe zrozumienie, każdy strzęp sztuki Tworzenia. Rozumiał jednak coraz więcej, choć opanował zaledwie niewielką część wiedzy. Po wielu próbach i porażkach Alvin zaczął pojmować, w jaki sposób nauczać „widzenia” bez oczu i „dotyku” bez rąk.
Teraz, kiedy czasem leżał bezsennie, rzadziej tęsknił za przeszłością, raczej starał się wyobrazić sobie przyszłość. Gdzieś tam było miejsce, w którym wzniesie Kryształowe Miasto. I byli ludzie, których musi znaleźć, nauczyć ich kochać tę wizję i pokazać, jak zmienić ją w rzeczywistość. Gdzieś tam rozciąga się pole, które miał orać jego złoty pług. Gdzieś była kobieta, którą mógłby kochać i żyć u jej boku aż do śmierci.