— Prosisz o bardzo wiele, Obaro. Muszę się z tym przespać.
— Zbyt długo już spałeś.
— Być może masz rację. Wyślę słowo do ciebie, do Słonecznej Włóczni.
— Pod warunkiem że to słowo będzie brzmiało „wojna”.
Obara odwróciła się na pięcie i odeszła krokiem równie gniewnym, jak przybyła.
Skierowała się do stajni po świeżego rumaka, by pocwałować z powrotem.
Maester Caleotte został na miejscu.
— Książę? — zapytał pękaty człowieczek. — Czy bolą cię nogi?
Książę uśmiechnął się blado.
— A czy słońce jest gorące?
— Czy przynieść miksturę przeciwbólową?
— Nie. Muszę zachować jasność umysłu.
Maester zawahał się.
— Mój książę, czy... czy to rozsądne pozwolić lady Obarze wrócić do Słonecznej Włóczni? Z pewnością będzie podburzać mieszkańców. Prości ludzie kochali twojego brata.
— Wszyscy go kochaliśmy. — Doran przycisnął palce do skroni. — Nie. Masz rację. Ja też muszę wrócić do Słonecznej Włóczni.
Pękaty człowieczek wyraźnie się zawahał.
— Czy to rozsądne?
— Nierozsądne, ale konieczne. Lepiej pchnij gońca do Ricassa i każ mu przygotować moje apartamenty w Wieży Słońca. Zawiadom moją córkę Arianne, że przybędę.
Moja mała księżniczka. Kapitan tęsknił za nią dotkliwie.
— Zobaczą cię — ostrzegł maester.
Kapitan go rozumiał. Przed dwoma laty, kiedy zamienili Słoneczną Włócznię na spokój i izolację Wodnych Ogrodów, podagra księcia Dorana nie była nawet w połowie tak dokuczliwa.
Mógł jeszcze wówczas chodzić, choć tylko powoli, wspierając się na lasce i krzywiąc z bólu przy każdym kroku. Książę nie chciał, by jego wrogowie ujrzeli, jak bardzo słaby się stał, a w Starym Pałacu i jego mieście cieni było pełno oczu. Oczu i schodów, na które nie zdoła wejść pomyślał kapitan. — Musiałby nauczyć się latać, by zasiąść na szczycie Wieży Słońca.
— Powinni mnie zobaczyć. Ktoś musi rozlać oliwę na wzburzone fale. Dornijczykom trzeba przypomnieć, że nadal mają księcia. — Uśmiechnął się blado. — Choć jest on tylko starym podagrykiem.
— Jeśli wrócisz do Słonecznej Włóczni, będziesz musiał udzielić audiencji księżniczce Myrcelli — zauważył Caleotte. — Będzie z nią jej biały rycerz... a wiesz, że on śle listy do swej królowej.
— Pewnie śle.
Biały rycerz. Kapitan zmarszczył brwi. Ser Arys przybył do Dornę ze swą księżniczką, tak jak Areo Hotah kiedyś ze swoim księciem. Nawet ich imiona brzmiały dziwnie podobnie.
Areo i Arys. Na tym jednak podobieństwa się kończyły. Kapitan opuścił Norvos i tamtejszych brodatych kapłanów, a ser Arys Oakheart nadal służył Żelaznemu Tronowi. Hotah zawsze odczuwał lekki smutek na widok rycerza w długim, srebrnym płaszczu, którego spotykał, gdy książę wysyłał go do Słonecznej Włóczni. Przeczucie mówiło mu, że pewnego dnia zmierzą się w walce i Oakheart zginie, gdy halabarda kapitana rozpłata mu czaszkę. Przesunął dłonią po gładkim drzewcu, zadając sobie pytanie, jak blisko jest ten dzień.
— Popołudnie już się prawie kończy — mówił książę. — Zaczekamy do rana. Dopilnuj, żeby moja lektyka była gotowa o świcie.
— Wedle rozkazu.
Caleotte pokłonił się, a kapitan odsunął się na bok, żeby go przepuścić. Potem słuchał milknących w oddali kroków.
— Kapitanie? — odezwał się cicho książę.
Hotah podszedł do niego, owijając jedną rękę wokół drzewca halabardy. Drewno pod jego dłonią wydawało się gładkie niczym skóra kobiety. Gdy podszedł do fotela, stuknął końcem halabardy o marmur, by oznajmić swe przybycie, ale książę patrzył tylko na dzieci.
— Czy miałeś braci, kapitanie? — zapytał. — W Norvos, kiedy byłeś młody? Albo siostry?
— Dwóch braci i trzy siostry — potwierdził Hotah. — Byłem najmłodszy.
Najmłodszy i niechciany. Jeszcze jedna gęba do wykarmienia, przerośnięty chłopak, który jadł za dużo i szybko wyrastał z ubrań. Nic dziwnego, że sprzedali go brodatym kapłanom.
— Ja byłem najstarszy — zauważył książę. — A mimo to jestem ostatni. Kiedy Mors i Olyvar umarli w kołyskach, straciłem już nadzieję, że będę miał braci. W chwili narodzin Elii miałem dziewięć lat i byłem giermkiem służącym na Słonym Brzegu. Gdy kruk przyniósł wiadomość, że moja matka zległa o miesiąc za wcześnie, byłem już wystarczająco duży, by zrozumieć, że to znaczy, iż dziecko nie przeżyje. Nawet kiedy lord Gargalen powiedział mi, że mam siostrę, oznajmiłem mu, iż ona niedługo umrze. Ale przeżyła, dzięki łasce Matki. A po roku na świat przyszedł Oberyn, z płaczem i wierzgając nóżkami. Byłem dorosłym mężczyzną, gdy bawili się w tych stawach. A teraz ja tu siedzę, a ich już nie ma na świecie.
Areo Hotah nie wiedział, co rzec. Był tylko kapitanem straży, a choć minęło już tyle lat, nadal pozostawał obcy w tym kraju z jego bogiem o siedmiu obliczach. „Służ. Słuchaj. Broń”.
Tak brzmiała przysięga, którą złożył jako szesnastoletni chłopak, w dniu gdy poślubił swą halabardę. Proste śluby dla prostych ludzi, jak mawiali brodaci kapłani. Nie uczono go służenia radą pogrążonym w żałobie książętom.
Nadal szukał odpowiednich słów, gdy kolejna pomarańcza spadła z drzewa z głośnym plaśnięciem w odległości najwyżej stopy od księcia. Doran wzdrygnął się, słysząc ten dźwięk, jakby z jakiegoś powodu sprawił mu on ból.
— Starczy już tego — westchnął. — Starczy. Zostaw mnie Areo. Daj mi jeszcze parę godzin popatrzyć na dzieci.
Gdy słońce zaszło, zrobiło się chłodno i dzieci wróciły do domu na kolację, ale książę nadal siedział pod drzewami pomarańczowymi, spoglądając na spokojne stawy i leżące dalej morze. Służący przyniósł mu misę fioletowych oliwek z podpłomykami, serem i pastą z ciecierzycy. Doran zjadł trochę i wypił kielich ciężkiego, słodkiego wzmocnionego wina, które uwielbiał. Potem nalał sobie drugi kielich. Dopiero w ciemnych godzinach poprzedzających świt, sen znalazł go w końcu w fotelu. Kapitan stoczył go wtedy ze skąpanej w blasku księżyca galerii, przejeżdżając obok szpaleru żłobionych kolumn, a potem pod pełnym wdzięku łukiem. W końcu dotarł do wielkiego łoża w nadmorskiej komnacie, nakrytego czystą, białą pościelą. Książę jęknął, gdy kapitan go przenosił, ale bogowie byli łaskawi i się nie obudził.
Cela, w której spał Hotah, sąsiadowała z komnatą księcia. Hotah usiadł na wąskiej pryczy, wyjął z wnęki osełkę i kawałek impregnowanej szmatki, a następnie zabrał się do roboty.
„Pamiętaj, żeby twoja halabarda zawsze była ostra” — powiedzieli mu brodaci kapłani tego dnia, gdy go napiętnowali. Zawsze ich słuchał.
Ostrząc halabardę, Hotah myślał o Norvos, o górnym mieście na wzniesieniu i o dolnym, leżącym nad rzeką. Po dziś dzień pamiętał brzmienie trzech dzwonów; niskie tony Nooma, od których drżały mu kości; dumny, silny głos Narraha; srebrzysty śmiech słodkiej Nyel.
Usta znowu wypełnił mu smak zimowego ciastka, pełnego imbiru, orzeszków sosnowych i kawałków wiśni, a także smak nahsy, którą je popijał — sfermentowanego koziego mleka podawanego z dodatkiem miodu w żelaznym kubku. Ujrzał matkę w sukni z kołnierzem z futra wiewiórek. Wkładała ją tylko raz do roku, gdy szli obejrzeć niedźwiedzie tańczące na Schodach Grzesznika. Czuł odór płonących włosów, jak w chwili, kiedy brodaty kapłan przystawił mu piętnujące żelazo do środka piersi. Ból był tak straszliwy, że Areo Hotah myślał, iż serce przestanie mu bić. Nie wzdrygnął się jednak. Na znaku halabardy włosy nigdy mu nie odrosły.
Dopiero gdy oba ostrza były tak wyostrzone, że mógłby się nimi golić, kapitan położył na łóżku swą żonę z jarzębinowego drewna i żelaza. Potem ziewnął, ściągnął brudne ubranie, rzucił je na podłogę i wyciągnął się na wypchanym słomą sienniku. Myśl o piętnie sprawiła, że zaczęło go swędzieć, musiał się więc podrapać, zanim zamknął oczy. Trzeba było pozbierać te spadłe pomarańcze pomyślał i zapadł w sen, marząc o ich słodko — cierpkim smaku i o lepkim, czerwonym soku na palcach.