— Jest tu kto?
Coś poruszyło się w jednej z pogrążonych w cieniu nisz po drugiej stronie świecy. Siwy staruszek odziany w łachmany. Okrywające go koce spadły na ziemię. Usiadł i potarł powieki.
— Lady Brienne? Przestraszyłaś mnie. Miałem sen.
Nie — pomyślała. To ja miałam sen.
— Co to za miejsce? Czy to loch?
— Jaskinia. Jak szczury musimy się kryć w norach, gdy węszą za nami psy, a tych psów z dnia na dzień jest coraz więcej. — Miał na sobie wystrzępione pozostałości starej, różowo-białej szaty. Jego włosy były długie, siwe i splątane, a obwisłą skórę na policzkach i podbródku porastała szorstka szczecina. — Jesteś głodna? Dasz radę utrzymać w żołądku kubek mleka? Może odrobinę chleba z miodem?
— Oddaj mi moje ubranie. I miecz. — Bez kolczugi czuła się jak naga. Chciała też mieć u boku Wiernego Przysiędze. — I wskaż mi drogę wyjścia. Chcę stąd wyjść.
Podłoże jaskini stanowiła ziemia i kamienie. Czuła pod podeszwami stóp jego twardość.
Nadal nie opuszczała jej osobliwa lekkość, jakby unosiła się w powietrzu. Przedmioty rzucały dziwne cienie w migotliwym blasku świec. To duchy zabitych — pomyślała. Tańczą wokół
mnie, ale ukrywają się, gdy próbują na nie spojrzeć. Wszędzie widziała dziury, szczeliny i rozpadliny, ale nie miała pojęcia, który korytarz wychodzi na zewnątrz, który wiedzie dalej w głąb jaskini, a który prowadzi donikąd. We wszystkich panowała nieprzenikniona ciemność.
— Czy mogę dotknąć twojego czoła, pani? — Dłoń jej strażnika była pełna blizn i stwardnień, lecz dotyk dziwnie delikatny. — Gorączka ustąpiła — oznajmił z akcentem z Wolnych Miast. — I całe szczęście. Jeszcze wczoraj byłaś gorąca jak piec. Jeyne bała się, że możemy cię stracić.
— Jeyne. To ta wysoka dziewczyna?
— Nie kto inny. Chociaż nie jest taka wysoka jak ty, pani. Ludzie przezwali ją Długą Jeyne. To ona nastawiła ci rękę i założyła łubki, biegle jak maester. Zrobiła też, co tylko mogła, w sprawie twarzy, oczyściła rany wrzącym ale, żeby powstrzymać martwicę.
Niemniej... ukąszenie przez człowieka to paskudna sprawa. Nie wątpię, że właśnie ono jest źródłem gorączki. — Siwy mężczyzna dotknął jej obandażowanej twarzy. — Musieliśmy wyciąć część ciała. Obawiam się, że twoja twarz nie będzie wyglądała ładnie.
Nigdy tak nie wyglądała.
— To znaczy, że będę miała blizny?
— Pani, ten stwór wyżarł ci pół policzka.
Brienne musiała wzdrygnąć się trwożnie.
— Każdy rycerz ma blizny po walce — ostrzegł ją ser Goodwin, gdy poprosiła go, by nauczył ją posługiwania się mieczem. — Jesteś pewna, że tego właśnie chcesz, dziecko?
Jej stary nauczyciel mówił jednak o ranach od miecza. Nie mógłby przewidzieć spiłowanych zębów Kąsacza.
— Po co nastawiliście mi kości i oczyściliście rany, jeśli macie zamiar mnie powiesić?
— No właśnie, po co? — Spojrzał na świecę, jakby nie mógł już dłużej patrzeć na Brienne. -
Słyszałem, że dzielnie walczyłaś w gospodzie. Cytryn nie powinien był opuszczać rozstajów dróg. Kazano mu siedzieć w ukryciu, gdzieś blisko, i zjawić się natychmiast, gdy tylko zobaczy dym z komina... ale kiedy dotarły do niego wieści, że Wściekłego Psa z Solanek widziano, jak zmierzał na północ wzdłuż Zielonych Wideł, połknął przynętę. Ścigaliśmy tę bandę już od bardzo dawna... powinien był wiedzieć lepiej. Minęło pół dnia, zanim się zorientował, że komedianci wykorzystali strumień, by ukryć ślady, i zawrócili. Potem stracił jeszcze więcej czasu, bo musiał ominąć kolumnę freyowskich rycerzy. Gdyby nie ty, Cytryn i jego ludzie mogliby znaleźć w gospodzie tylko trupy. Być może właśnie dlatego Jeyne opatrzyła twoje rany. Cokolwiek innego mogłaś uczynić, te rany odniosłaś honorowo, walcząc o najlepszą ze spraw.
Cokolwiek innego mogłaś uczynić.
— Co takiego waszym zdaniem uczyniłam? — zapytała. — Kim jesteście?
— Na początku byliśmy królewskimi ludźmi — odparł. — Ale królewscy ludzie muszą mieć króla, a my nie mamy żadnego. Byliśmy też braćmi, ale teraz nasze bractwo się rozpadło.
Prawdę mówiąc, nie wiem, kim jesteśmy ani dokąd zmierzamy. Wiem tylko, że droga przed nami jest mroczna, a ognie nie zdradziły mi, co czeka na jej końcu.
Ja to wiem. Widziałam trupy wiszące na drzewach.
— Ognie — powtórzyła Brienne. Nagle wszystko zrozumiała. — Jesteś myrijskim kapłanem.
Czerwonym czarodziejem.
Spojrzał na swe wystrzępione szaty i uśmiechnął się ze smutkiem.
— Chyba raczej różowym szarlatanem. Tak, jestem Thoros, ongiś z Myr... kiepski kapłan i jeszcze gorszy czarodziej.
— Jesteś towarzyszem Dondarriona. Lorda błyskawicy.
— Błyskawica pojawia się i po chwili gaśnie, znikając bez śladu. Obawiam się, że światło lorda Berica opuściło ten świat. Jego miejsce zajął inny, mroczniejszy cień.
— Ogar?
Kapłan wydął wargi.
— Ogar spoczywa już w grobie.
— Widziałam go. W lesie.
— To były tylko majaki, pani.
— Powiedział, że mnie powiesi.
— Nawet sny mogą kłamać. Pani, kiedy ostatnio jadłaś? Na pewno umierasz z głodu.
Uświadomiła sobie, że to prawda. W brzuchu miała pustkę.
— Tak... tak, chętnie bym coś zjadła. Dziękuję.
— Proszę bardzo. Usiądź. Jeszcze porozmawiamy, ale najpierw coś zjesz. Zaczekaj.
Thoros zapalił ogarek od płomienia topiącej się świecy i zniknął w czarnej dziurze pod skalną półką. Brienne została sama w małej jaskini. Ale na jak długo?
Krążyła po komorze, szukając jakiejś broni. Mogłoby to być cokolwiek: drąg, maczuga, sztylet. Znalazła jednak tylko kamienie. Jeden z nich pięknie pasował do jej dłoni... ale pamiętała, co wydarzyło się w Szeptach, gdy Shagwell próbował użyć kamienia do walki przeciw nożowi. Usłyszawszy kroki wracającego kapłana, wypuściła kamień z ręki i wróciła na miejsce.
Thoros przyniósł chleb, ser oraz miskę gulaszu.
— Wybacz — powiedział. — Reszta mleka skwaśniała, a miodu już nie ma. Zaczyna nam brakować żywności. Ale tym się przynajmniej nasycisz.
Gulasz był zimny i tłusty, chleb twardy, a ser jeszcze twardszy. Brienne nigdy w życiu nie jadła nic, co byłoby choć w połowie tak smaczne.
— Czy moi towarzysze tu są? — zapytała kapłana, wygarniając z miski ostatnią łyżkę gulaszu.
— Septona puszczono wolno. Nie zrobi nikomu krzywdy. Pozostali czekają na sąd.
— Na sąd? — Zmarszczyła brwi. — Podrick Payne to jeszcze dziecko.
— Mówi, że jest giermkiem.
— Wiesz, jak chłopcy lubią się przechwalać.
— Giermkiem Krasnala. Sam przyznał, że walczył w bitwach. Twierdzi, że nawet zabijał.
— To tylko dziecko — powtórzyła. — Zlitujcie się.
— Pani — odparł Thoros. — Nie wątpię, że gdzieś w Siedmiu Królestwach można jeszcze odnaleźć dobroć, litość i przebaczenie, ale nie szukaj ich tutaj. To jaskinia, nie świątynia.
Kiedy ludzie muszą żyć jak szczury w ciemnościach pod ziemią, szybko zapominają o litości, tak samo jak o mleku i miodzie.
— A co ze sprawiedliwością? Czy można ją znaleźć w jaskiniach?
— Sprawiedliwość. — Thoros uśmiechnął się blado. — Pamiętam ją. Miała dobry smak.
Kiedy dowodził nami Beric, walczyliśmy o sprawiedliwość. Przynajmniej tak sobie powtarzaliśmy. Byliśmy królewskimi ludźmi, rycerzami, bohaterami... ale niektórzy rycerze są mroczni i straszliwi, pani. Wojna z nas wszystkich robi potwory.