— Pierścień ognisk wokół waszego obozu mógłby je powstrzymać — stwierdził Jaime. Nie był jednak tego pewien. Czy wilkorzyca ser Dermota mogła być tą samą która zaatakowała Joffreya nieopodal rozstajów dróg?
Nie zważając na wilki, ser Dermot zabrał świeże konie oraz więcej ludzi i następnego ranka ponownie wyruszył na poszukiwania Bryndena Tully’ego. Po południu tego samego dnia lordowie Tridentu przyszli do Jaimego z prośbą o pozwolenie na powrót do swych włości. Zgodził się. Gdy wyszli, lord Karyl Vance został jeszcze na chwilę.
— Lordzie Jaime, musisz pojechać do Raventree — powiedział. — Dopóki pod jego bramami stoi Jonos, Tytos nigdy się nie podda, ale wiem, że przed tobą ugnie kolan.
Jaime podziękował mu za radę.
Po lordach dorzecza wyjechał Silny Dzik. Pragnął wrócić do Darry, tak jak obiecał, żeby walczyć z banitami.
— Przemierzyliśmy połowę cholernego królestwa i właściwie po co? Po to, żebyś mógł nastraszyć Edmure’a Tully’ego tak, że aż się zlał w portki? Z tego nie będzie pieśni.
Potrzebna mi walka. Chcę dorwać Ogara, Jaime. Jego albo tego lorda z pogranicza.
— Głowa Ogara należy do ciebie, jeśli zdołasz mu ją ściąć — odparł Jaime. — Ale Berica Dondarriona trzeba pojmać żywcem i odstawić do Królewskiej Przystani. Tysiąc ludzi musi ujrzeć jego śmierć, bo inaczej znowu ożyje.
Silny Dzik nie był z tego zadowolony, ale w końcu się zgodził. Następnego dnia wyjechał w towarzystwie giermka i grupy zbrojnych, a także Bezbrodego Jona Bettleya, który doszedł do wniosku, że polowanie na banitów jest lepsze od powrotu do słynącej ze szpetoty żony.
Ponoć miała ona brodę, której brakowało jej mężowi.
Jaime musiał jeszcze rozstrzygnąć sprawę garnizonu. Wszyscy żołnierze jak jeden mąż przysięgli, że nic nie wiedzą o planach ser Bryndena.
— Kłamią — upierał się Emmon Frey, lecz Jaime w to nie wierzył.
— Jeśli nikomu nie zwierzył się ze swych planów, nikt nie będzie mógł go zdradzić — zauważył. Lady Genna zasugerowała, żeby poddać kilku żołnierzy torturom, ale Jaime odmówił.
— Dałem Edmure’owi słowo, że jeśli się podda, jego ludzie będą mogli odejść bez szkody.
— To było bardzo rycerskie — stwierdziła jego ciotka. — Ale w tej chwili potrzebujemy siły, nie rycerskości.
Zapytaj Edmure’a, jak bardzo jestem rycerski — pomyślał Jaime. Zapytaj go o trebusz. Z jakiegoś powodu nie sądził, by spisujący kroniki maesterzy mieli go pomylić z księciem Aemonem Smoczym Rycerzem. Mimo to czuł się dziwnie usatysfakcjonowany. Wojna była już właściwie wygrana. Smocza Skała padła i nie wątpił, że Koniec Burzy wkrótce spotka ten sam los. Stannis mógł sobie zostać na Murze. Ludzie z północy będą mieli dla niego równie mało miłości, co lordowie burzy. Jeśli nie wykończy go Roose Bolton, zrobi to zima.
On zaś wykonał zadanie w Riverrun, nie stając do walki przeciwko Starkom ani Tullym.
Gdy już pojmie Blackfisha, będzie mógł wrócić do Królewskiej Przystani. Moje miejsce jest u boku króla. U boku mego syna. Czy Tommen powinien się o tym dowiedzieć? Prawda mogłaby go kosztować tron. Wolisz mieć ojca czy fotel, chłopcze? Jaime chciałby poznać odpowiedź na to pytanie. Lubi stemplować papiery swoją pieczęcią. Chłopiec mógłby mu zresztą nie uwierzyć. Cersei powiedziałaby mu, że to nieprawda. Moja słodka siostra kłamczucha. Będzie musiał znaleźć jakiś sposób, by uwolnić Tommena z jej szponów, zanim zrobi z chłopca kolejnego Joffreya. A skoro już o tym mowa, powinien też znaleźć mu nową małą radę. Jeśli uda się odsunąć Cersei, być może ser Kevan zgodzi się zostać namiestnikiem.
A jeśli nie, no cóż, w Siedmiu Królestwach nie brakowało zdolnych ludzi. Dobrym kandydatem byłby Forley Prester albo Roland Crakehall. A jeśli będzie potrzebny ktoś, kto nie pochodzi z zachodu, żeby ułagodzić Tyrellów, zawsze był jeszcze Mathis Rowan... albo nawet Petyr Baelish. Littlefinger był bystry i sympatyczny, a do tego zbyt nisko urodzony, by mógł stać się zagrożeniem dla wielkich lordów. Nie miał też własnych wojsk. Idealny namiestnik.
Żołnierze Tullych opuścili zamek następnego ranka, zostawiając broń i zbroje. Każdemu z nich pozwolono zabrać prowiant na trzy dni i ubranie, które miał na sobie. Wszyscy złożyli też uroczystą przysięgę, że nigdy nie wyruszą w pole przeciwko lordowi Emmonowi albo rodowi Lannisterów.
— Jeśli będziesz miał szczęście, może jeden na dziesięciu jej dotrzyma — stwierdziła lady Genna.
— Znakomicie. Wolę walczyć z dziewięcioma niż z dziesięcioma. Ten dziesiąty mógłby się okazać tym, który mnie zabije.
— Pozostałych dziewięciu zrobi to równie szybko.
— Lepsze to, niż umrzeć w łożu.
Albo zginąć w wychodku.
Dwaj mężczyźni nie chcieli odejść z pozostałymi. Ser Desmond Grell, stary dowódca zbrojnych lorda Hostera, wolał przywdziać czerń, podobnie jak ser Robin Ryger, kapitan straży Riverrun.
— Ten zamek był moim domem od czterdziestu lat — stwierdził Grell. — Mówisz, że mogę odejść swobodnie, ale dokąd miałbym się udać? Jestem już za stary i zbyt tęgi, żeby zostać wędrownym rycerzem, a na Murze zawsze potrzebują ludzi.
— Jak sobie życzycie — odparł Jaime, choć było to dla niego cholernym utrudnieniem.
Pozwolił im zatrzymać broń i zbroje oraz wyznaczył dwunastu ludzi Gregora Clegane’a na eskortę, rozkazując odprowadzić jeńców do Stawu Dziewic. Na ich dowódcę wyznaczył Rafforda, tego, którego zwali Słodyczkiem.
— Dopilnuj, żeby dotarli do Stawu Dziewic bez szkody — powiedział — bo w przeciwnym razie to, co ser Gregor zrobił Kozłowi, wyda się niewinnym żarcikiem w porównaniu z tym, co ja uczynię tobie.
Mijały kolejne dni. Lord Emmon zwołał na dziedziniec wszystkich mieszkańców Riverrun, zarówno ludzi lorda Edmure’a, jak i własnych, i przez prawie trzy godziny ględził o tym, czego od nich oczekuje jako ich nowy lord i pan. Od czasu do czasu wymachiwał swym dokumentem, chłopcy stajenni, dziewki służebne i kowale słuchali go, milcząc posępnie, a na wszystkich siąpił lekki deszczyk.
Przemowy słuchał również minstrel, ten, którego Jaime zabrał ser Rymanowi Freyowi.
Spotkał go stojącego w otwartych drzwiach, gdzie było sucho.
— Jego lordowska mość powinien był zostać minstrelem — stwierdził mężczyzna. — Ta przemowa jest dłuższa niż ballada z pogranicza, a on chyba nie wziął nawet przerwy na oddech.
Jaime nie mógł powstrzymać śmiechu.
— Lord Emmon nie musi oddychać, dopóki może żuć. Zamierzasz ułożyć o tym pieśń?
— Komiczną. Będzie się nazywała Mowa do ryb.
— Tylko nie śpiewaj jej nigdzie, gdzie może cię usłyszeć moja ciotka.
Jaime nigdy dotąd nie zwracał na minstrela zbytniej uwagi. Był to niski człowieczek odziany w obszarpane, zielone portki i wystrzępioną bluzę, również zieloną, ale trochę jaśniejszą. Dziury w niej załatano kawałkami brązowej skóry. Nos miał długi i ostry, uśmiechał się szeroko, a rzadkie, brązowe włosy opadały mu na kołnierz, skołtunione i niemyte. Majak nic pięćdziesiątkę — pomyślał Jaime. To wędrowny harfiarz, ciężko doświadczony przez życie.