Выбрать главу

— Czy nie byłeś z ser Rymanem, kiedy cię spotkałem? — zapytał.

— Tylko od dwóch tygodni.

— Myślałem, że odjedziesz z Freyami.

— Ten tam też jest Freyem — odparł minstrel, wskazując głową na lorda Emmona. — Dobrze byłoby spędzić zimę w takim miłym, ciepłym zamku. Wat Białozęby odjechał z ser Forleyem, więc pomyślałem sobie, że może uda mi się zdobyć jego miejsce. Co prawda, Wat ma wysoki słodki głos, któremu tacy jak ja nigdy nie dorównają, ale za to ja znam dwa razy więcej sprośnych piosenek, z przeproszeniem waszej lordowskiej mości.

— Powinieneś świetnie się dogadać z moją ciotką — stwierdził Jaime. — Jeśli chcesz tu przezimować, musisz się postarać, żeby twoja muzyka przypadła do gustu lady Gennie. Ona jest tu najważniejsza.

— A nie ty?

— Moje miejsce jest u boku króla. Nie zabawię tu długo.

— Słyszę to z wielkim żalem, panie. Znam lepsze pieśni niż Deszcze Castamere. Mógłbym ci zagrać... och, najróżniejsze rzeczy.

— Innym razem — odparł Jaime. — Jak się nazywasz?

— Tom z Siedmiu Strumieni, za pozwoleniem. — Minstrel włożył kapelusz. — Ale najczęściej zwą mnie Tomem Siódemką.

— Śpiewaj słodko, Tomie Siódemko.

Nocą śniło mu się, że znowu znalazł się w Wielkim Sepcie Baelora i pełni straż przy zwłokach ojca. W sepcie było ciemno i cicho. Nagle z cieni wynurzyła się jakaś kobieta, która podeszła powoli do mar.

— Siostro? — przywitał ją.

Ale to nie była Cersei. Kobieta była milczącą siostrą, spowitą w szary strój. Kaptur i zasłona ukrywały jej twarz, widział jednak odbicia świec w zielonych sadzawkach jej oczu.

— Siostro, potrzebujesz czegoś ode mnie? — zapytał.

Jego ostatnie słowa poniosły się echem po sepcie:

— emnieemnieemnieemnieemnie.

— Nie jestem twoją siostrą, Jaime. — Uniosła delikatną, białą dłoń i zdjęła kaptur z głowy. -

Czy już mnie zapomniałeś?

Jak mogłem zapomnieć kogoś, kogo nigdy nie znałem? Te słowa uwięzły mu w gardle.

Znał ją, ale minęło już tak wiele czasu...

— A czy pana ojca też zapomniałeś? Zastanawiam się, czy w ogóle go kiedykolwiek znałeś. — Miała zielone oczy, a jej włosy wyglądały jak złote nici. Nie potrafił określić jej wieku. Może mieć piętnaście lat — pomyślał. Albo pięćdziesiąt. Weszła na stopnie i stanęła obok mar.

— Nigdy nie potrafił znieść, gdy ludzie się z niego śmiali. Tego właśnie nienawidził najbardziej.

— Kim jesteś?

Musiał to usłyszeć z jej ust.

— Pytanie brzmi, kim ty jesteś?

— To sen.

— Czyżby? — Uśmiechnęła się ze smutkiem. — Policz swoje ręce, dziecko.

Jedna. Miał tylko jedną rękę, mocno zaciśniętą na rękojeści miecza.

— W snach zawsze mam dwie ręce.

Uniósł prawą rękę i bez zrozumienia wpatrzył się w brzydki kikut.

— Wszyscy śnimy o tym, czego nie możemy mieć. Tywin marzył o tym, że jego syn zostanie wielkim rycerzem, a córka królową. O tym, że będą tak silni, odważni i piękni, iż nikt nigdy nie odważy się z nich śmiać.

— Jestem rycerzem — stwierdził Jaime. — A Cersei jest królową.

Po jej policzku spłynęła łza. Kobieta uniosła kaptur i odwróciła się do niego plecami.

Jaime ją zawołał, ale już się oddalała. Szelest jej ocierającej się o posadzkę spódnicy brzmiał jak kołysanka. Nie opuszczaj mnie — pragnął zawołać, ale oczywiście opuściła ich już dawno.

Obudził się w mroku, drżąc z zimna. W komnacie panował lodowaty chłód. Jaime kikutem zrzucił koce. Ogień na kominku wygasł, a wiatr otworzył szeroko okno. Wstał i ruszył przez ciemny pokój, by zamknąć okiennice, ale gdy dotarł do okna, poczuł pod bosą stopą coś mokrego. Wzdrygnął się zaskoczony. W pierwszej chwili pomyślał, że to krew, ale krew nie mogłaby być taka zimna.

To był śnieg wpadający przez okno.

Zamiast zamknąć okiennice, Jaime otworzył je szeroko. Dziedziniec na dole pokrywała cienka warstewka bieli, która z każdą chwilą stawała się coraz grubsza. Na blankach pojawiły się białe czepce. Płatki śniegu opadały bezgłośnie. Kilka z nich wpadło przez okno, by stopnieć na jego twarzy. Jaime czuł własny oddech.

Śnieg w dorzeczu. Jeśli padał tutaj, równie dobrze mógł padać w Lannisporcie i w Królewskiej Przystani. Zima maszeruje na południe, a połowa spichrzów jest pusta.

Niezebrane plony na polach były stracone. To przeraziło go bardziej niż wszyscy wrogowie, jakich spotykał na polu bitwy. Nie będzie już więcej siewów, koniec z nadziejami na ostatnie żniwa. Zadał sobie pytanie, jak jego ojciec nakarmi królestwo, lecz nagle przypomniał sobie, że Tywin Lannister nie żyje. Gdy nadszedł ranek, śnieg sięgał już kostek. W bożym gaju, gdzie między drzewami zgromadziły się zaspy, był jeszcze głębszy. Giermkowie, chłopcy stajenni i szlachetnie urodzeni paziowie znowu zamienili się w dzieci pod wpływem tego zimnego, białego zaklęcia i obrzucali się śnieżkami na dziedzińcach i na murach. Jaime słyszał ich śmiechy. Były czasy, całkiem niedawne, gdy sam lepił w najlepsze śnieżki i rzucał nimi w Tyriona albo wsuwał je od tyłu pod suknie Cersei. Ale żeby ulepić porządną śnieżkę, potrzeba dwóch rąk.

Ktoś zapukał do drzwi.

— Zobacz, kto to, Peck.

Okazało się, że to stary maester Riverrun. W pomarszczonej dłoni ściskał list. Twarz Vymana była biała jak świeżo spadły śnieg.

— Wiem — przywitał go Jaime. — Z Cytadeli przyleciał biały kruk. Nadeszła zima.

— Nie, panie. To był ptak z Królewskiej Przystani. Pozwoliłem sobie... Nie wiedziałem...

Podał mu list.

Jaime przeczytał go, siedząc na ławeczce w oknie wykuszowym, skąpany w świetle zimnego białego poranka. Słowa Qyburna były zwięzłe i rzeczowe, słowa Cersei szalone i rozgorączkowane. „Przybywaj natychmiast. Pomóż mi. Ratuj mnie. Potrzebuję cię bardziej niż kiedykolwiek dotąd. Kocham cię. Kocham cię. Kocham cię. Przybywaj natychmiast”.

Vyman czekał w drzwiach. Jaime zdał sobie sprawę, że Peck również mu się przygląda.

— Chcesz wysłać odpowiedź, panie? — zapytał maester po długiej chwili milczenia.

Na liście wylądował płatek śniegu. Kiedy się stopił, inkaust zaczął się rozmazywać. Jaime zwinął papier tak ciasno, jak tylko mógł to zrobić, i podał go Peckowi.

— Nie — odparł. — Wrzuć to do ognia.

SAMWELL

Ostatni etap rejsu był najbardziej niebezpieczny. W Tyrosh ostrzeżono ich, że w Cieśninach Redwyne’ów roi się od drakkarów. Główna część floty Arbor przebywała po drugiej stronie Westeros, więc żelaźni ludzie złupili Ryamsport, a Vinetown i Rozgwiazdowy Port zdobyli, robiąc z nich bazy, z których atakowali statki płynące do Starego Miasta.

Trzykrotnie widzieli z bocianiego gniazda drakkary. W dwóch przypadkach były jednak daleko z tyłu i „Cynamonowy Wiatr” z łatwością je prześcignął. Trzeci pojawił się niedługo przed zachodem słońca, odcinając im drogę do Zatoki Szeptów. Kiedy zobaczyli, że wiosła drakkara się poruszyły, pokrywając miedzianą taflę wód białą pianą, Kojja Mo wysłała swych łuczników na kasztele. Ich potężne łuki z drewna złotego serca miały zasięg jeszcze większy niż dornijskie, cisowe. Kojja zaczekała, aż drakkar zbliży się na odległość dwustu jardów, i dopiero wtedy kazała strzelać. Sam wystrzelił razem z innymi i tym razem miał wrażenie, że jego strzała dotarła do okrętu przeciwnika. Wystarczyła jedna seria. Drakkar zakręcił na południe w poszukiwaniu bezpieczniejszego łupu.