Выбрать главу

@@Z pewnością zasnął, gdyż nagle usłyszał, że mężczyzna za biurkiem wywołał czyjeś imię. Sam zerwał się nagle, a potem opadł z powrotem na ławę, gdy sobie uświadomił, że to nie jego wezwano.

— Musisz dać Lorcasowi grosik, bo inaczej będziesz tu czekał trzy dni — odezwał się ktoś do niego. — Co sprowadza człowieka z Nocnej Straży do Cytadeli?

Mówiący był drobnym, szczupłym, przystojnym młodzieńcem odzianym w spodnie z koźlej skóry i obcisłą, zieloną brygantynę wysadzaną żelaznymi ćwiekami. Miał skórę barwy jasnobrązowego ale oraz gęste, krótko przycięte, czarne, kręcone włosy z dwoma małymi zakolami nad wielkimi, czarnymi oczyma.

— Lord dowódca chce obsadzić opuszczone zamki — wyjaśnił Sam. — Potrzebujemy więcej maesterów, żeby się zajmowali krukami... Powiedziałeś grosik?

— Grosik wystarczy. Za srebrnego jelenia Lorcas zaniesie cię do seneszala na plecach. Jest akolitą już od pięćdziesięciu lat. Nienawidzi nowicjuszy, zwłaszcza szlachetnie urodzonych.

— Skąd wiesz, że jestem szlachetnie urodzony?

— A skąd ty wiesz, że jestem półkrwi Dornijczykiem? — wycedził młodzieniec z miękkim dornijskim akcentem, uśmiechając się szeroko.

Sam wyciągnął grosik.

— Jesteś nowicjuszem?

— Akolitą. Alleras, przez niektórych zwany Sfinksem.

Sam poderwał się nagle na to ostatnie słowo.

— Sfinks jest zagadką, nie zadającym zagadki — palnął. — Wiesz, co to znaczy?

— Nie. Czy to zagadka?

— Też chciałbym to wiedzieć. Jestem Samwell Tarly. Sam.

— Miło cię poznać. A jaką sprawę ma Samwell Tarly do arcymaestera Theobalda?

— To seneszal? — zapytał zdziwiony Sam. — Maester Aemon mówił, że on się nazywa Norren.

— Od dwóch cykli księżyca mamy nowego. Seneszal zmienia się co roku. Wyznaczają go przez losowanie spośród arcymaesterów. Większość z nich uważa, że to niewdzięczne zadanie, które odciąga ich od właściwej pracy. W tym roku czarny kamyk wyciągnął arcymaester Walgrave, ale jego umysł nie jest już zbyt sprawny, więc Theobald zaproponował, że go zastąpi. To szorstki, ale dobry człowiek. Powiedziałeś maester Aemon?

— Tak.

— Aemon Targaryen?

— Tak się ongiś zwał, ale większość ludzi nazywała go po prostu maesterem Aemonem.

Zmarł podczas rejsu na południe. Jak to się stało, że o nim słyszałeś?

— Jak mógłbym nie słyszeć? Był nie tylko najstarszym żyjącym maesterem, lecz również najstarszym człowiekiem w Westeros. Widział na własne oczy więcej historii, niż arcymaester Perestan w życiu się nauczył. Mógłby nam bardzo wiele opowiedzieć o panowaniu swego ojca i stryja. Ile właściwie miał lat?

— Sto dwa.

— Dlaczego w tym wieku wyruszył na morze?

Sam zastanawiał się przez chwilę nad tym pytaniem. Nie był pewien, ile powinien powiedzieć. Sfinks jest zagadką, nie zadającym zagadki — pomyślał. Czy to możliwe, że maester Aemon miał na myśli tego Sfinksa? To nie wydawało się prawdopodobne.

— Lord dowódca Snow odesłał go, żeby uratować mu życie — rozpoczął niepewnie.

Nieskładnie opowiedział o królu Stannisie i Melisandre z Asshai. Zamierzał na tym poprzestać, ale jedno prowadziło do drugiego i po chwili zaczął mówić o Mansie Rayderze i jego dzikich, o królewskiej krwi i o smokach. Nim zdążył się zorientować, z jego ust wypłynęła cała opowieść: upiory na Pięści Pierwszych Ludzi, Inny na swym martwym koniu, zamordowanie Starego Niedźwiedzia w Twierdzy Crastera, Goździk i ich ucieczka, Białedrzewo i Mały Paul, Zimnoręki i kruki, wybór Jona na lorda dowódcę, „Kos”, Dareon, Braavos, smoki, które Xhondo widział w Qarthu, „Cynamonowy Wiatr” i wszystko, co maester Aemon wyszeptał mu przed śmiercią. Pominął tylko tajemnice, których poprzysiągł dochować, o Branie Starku i jego towarzyszach oraz o dzieciach, które zamienił Jon Snow.

— Daenerys jest jedyną nadzieją — zakończył. — Aemon powiedział, że Cytadela musi natychmiast wysłać do niej maestera, by sprowadzić ją do Westeros, zanim będzie za późno.

Alleras z uwagą wysłuchał wszystkiego. Od czasu do czasu mrugał powiekami, ale ani razu się nie zaśmiał ani nie przerwał Samowi. Gdy ten już skończył, Sfinks lekko dotknął jego przedramienia drobną, smagłą dłonią.

— Zaoszczędź grosik, Sam — rzekł. — Theobald nie uwierzy nawet w połowę tej opowieści, ale są tacy, którzy mogą w nią uwierzyć. Pójdziesz ze mną?

— Dokąd?

— Porozmawiać z arcymaesterem.

Maester Aemon mówił mu, że musi wszystko opowiedzieć arcymaesterom.

— Zgoda. — Zawsze będzie mógł wrócić do seneszala jutro, z grosikiem w dłoni. — Czy to daleko?

— Niedaleko. Na Wyspie Kruków.

Żeby się dostać na Wyspę Kruków, nie potrzebowali łodzi. Ze wschodnim brzegiem łączył ją stary, drewniany most zwodzony.

— Krukarnia jest najstarszym budynkiem w Cytadeli — wyjaśnił Alleras, gdy przechodzili nad toczącą powoli swe wody Miodowiną. — W Erze Herosów była ponoć twierdzą pirackiego lorda, który napadał na przepływające rzeką statki.

Mury porastał tu mech i pnącza, a po murach, zamiast łuczników, chodziły kruki. Mostu zwodzonego za pamięci żyjących nie podnoszono ani razu.

W zamku było chłodno i ciemno. Dziedziniec wypełniało prastare czardrzewo, które rosło tu, odkąd zbudowano mury. Twarz wyrzeźbioną w jego pniu porastał ten sam fioletowy mech, który zwisał grubymi kobiercami z gałęzi. Połowa konarów wyglądała na uschnięte, ale na pozostałych szumiała jeszcze garstka czerwonych liści. Tam właśnie lubiły siadać kruki.

Na drzewie było ich pełno, a jeszcze więcej przycupnęło w łukach okien na całym dziedzińcu.

Ziemia była upstrzona ptasimi odchodami. Gdy przecinali dziedziniec, jeden z ptaków przefrunął nad nimi. Sam słyszał, jak pozostałe powtarzają quork do siebie.

— Arcymaester Walgrave ma komnaty w zachodniej wieży, pod białą ptaszarnią — wyjaśnił Alleras. — Białe i czarne kruki kłócą się ze sobą jak Dornijczycy i Pogranicznicy. Dlatego trzymają je oddzielnie.

— Ale czy on zrozumie, co mu opowiadam? — zaniepokoił się Sam. — Mówiłeś, że jego umysł nie jest już zbyt sprawny.

— Ma dobre i złe dni — odparł Alleras. — Ale to nie do niego idziemy.

Otworzył drzwi północnej wieży i ruszył na górę. Sam wspinał się za nim. Ze szczytu dobiegało skrzeczenie i łopot skrzydeł, a od czasu do czasu również gniewny wrzask obudzonego ptaszyska.

Na górze, pod drzwiami z dębiny i żelaza, siedział blady młodzieniec mniej więcej w wieku Sama, wpatrujący się intensywnie prawym okiem w płomień świecy. Lewe oko przesłaniał mu kosmyk rudoblond włosów.

— Czego tam wypatrujesz? — zapytał go Alleras. — Swego przeznaczenia? Swojej śmierci?

Jasnowłosy młodzieniec odwrócił wzrok od świecy, mrugając intensywnie.

— Nagich kobiet — wyjaśnił. — A kto to znowu?

— Samwell. Świeży nowicjusz. Przyszedł zobaczyć się z Magiem.

— Cytadela nie jest już taka jak kiedyś — poskarżył się blondyn. — Przyjmują teraz wszystkich. Śniade psy i Dornijczyków, świniarczyków, kaleki, kretynów, a teraz również odzianego na czarno wieloryba. A ja myślałem, że lewiatany są szare.

Z jednego ramienia zwisała mu półpeleryna w zielono-złote pasy. Był bardzo przystojny, ale jego spojrzenie wydawało się chytre, usta zaś okrutne.