— Sam ocenię, czy jest smaczna — stwierdził Hibald. — Moim ludziom wystarczy chleb i resztki.
Zasiedli do kolacji. Brienne również zjadła porcję koziny, ale najpierw poszła za oberżystą na górę, wcisnęła mu w dłoń kilka monet i zostawiła bagaże w drugim z pokojów, które jej pokazał. Zamówiła też mięso dla ser Creightona i ser Illifera, ponieważ podzielili się z nią pstrągami. Wędrowni rycerze i kupiec popili posiłek piwem, lecz Brienne wychyliła tylko kubek koziego mleka. Wsłuchiwała się w toczone przy stole rozmowy w płonnej nadziei, że usłyszy coś, co pomoże jej odnaleźć Sansę.
— Przybywasz z Królewskiej Przystani — zagadnął jeden z miejscowych Hibalda. —
Czy to prawda, że Królobójca został kaleką?
— Prawda — potwierdził Hibald. — Stracił prawą rękę.
— Ehe — poparł go ser Creighton. — Słyszałem, że odgryzł mu ją wilkor, jeden z tych potworów z północy. Stamtąd nigdy nie przyszło nic dobrego. Nawet ich bogowie są dziwaczni.
— To nie był wilk. — Brienne niespodziewanie usłyszała własny głos. — Rękę uciął mu najemnik z Qohoru.
— Niełatwo jest walczyć lewą ręką — zauważył Szalona Mysz.
— E tam — żachnął się ser Creighton Longbough. — Tak się składa, że obiema rękami walczę równie dobrze.
— Och, w to nie wątpię.
Ser Shadrich uniósł kufel w salucie.
Brienne przypomniała sobie walkę, którą stoczyła z Jaimem Lannisterem w lesie. Tylko z najwyższym wysiłkiem zdołała powstrzymać jego ataki. Był osłabiony po pobycie w lochu i miał ręce skute łańcuchami. Gdyby zachował pełnię sił i nie nosił łańcuchów, żaden rycerz w Siedmiu Królestwach nie zdołałby mu się oprzeć. Jaime popełnił wiele niegodziwych uczynków, ale jak on walczył! Okaleczenie go było monstrualnym okrucieństwem. Co innego zabić lwa, a co innego odciąć mu łapę i zostawić go okaleczonego i oszołomionego.
Nagle poczuła, że nie zniesie już ani chwili dłużej panującego w izbie hałasu. Życzyła wszystkim dobrej nocy i poszła spać. Sufit w jej pokoju był niski i gdy weszła do środka z ogarkiem w dłoni, musiała się pochylić, żeby nie uderzyć się w głowę. Jedynym meblem było tu łoże wystarczająco szerokie dla sześciu osób, a na progu stał ogryzek łojowej świecy. Brienne zapaliła go od ogarka, zaryglowała drzwi i zawiesiła pas z mieczem na słupku łoża. Pochwa była prosta, wykonana z drewna obitego spękaną, brązową skórą, a jej miecz prezentował się jeszcze skromniej. Kupiła go w Królewskiej Przystani, by zastąpić ten, który ukradli jej Dzielni Kompanioni. Miecz Renly’ego. Świadomość, że go straciła, nadal sprawiała jej ból.
Miała też jednak drugi miecz, ukryty w posłaniu. Usiadła na łożu i wyjęła go. Złoto błyszczało żółto w blasku świecy, a rubiny tliły się czerwonym ogniem. Gdy Brienne wysunęła Wiernego Przysiędze ze zdobnej pochwy, oddech uwiązł jej w gardle. W głębi stali widać było czarno-czerwone zmarszczki. Valyriańska stal, kuta przy użyciu zaklęć. To był miecz godny bohatera. Gdy Brienne była małą dziewczynką, piastunka wypełniała jej głowę opowieściami o mężnych czynach, mówiąc jej o ser Galladonie z Morne, Florianie Błaźnie, księciu Aemonie Smoczym Rycerzu i innych sławnych mężach. Każdy z nich miał legendarny miecz i z pewnością Wierny Przysiędze należał do tego towarzystwa, nawet jeśli o niej nie można było tego powiedzieć.
— Będziesz broniła córki Neda Starka jego własną stalą — zapowiedział Jaime.
Brienne uklękła między łożem i ścianą, uniosła miecz i odmówiła bezgłośnie modlitwę do Staruchy, której złota lampa wskazywała ludziom drogę przez życie. Prowadź mnie — prosiła w duchu. — Oświetl przede mną drogę, wskaż mi ścieżkę, która wiedzie do Sansy. Zawiodła Renly’ego i lady Catelyn. Nie może zawieść Jaimego. Powierzył mi ten miecz. Powierzył mi swój honor — pomyślała.
Potem wyciągnęła się na łożu, najwygodniej jak mogła. Było szerokie, ale za krótkie, więc położyła się na nim po przekątnej. Słyszała dobiegający z dołu stukot kufli, a także głosy rozmawiających. Dały o sobie znać pchły, o których wspominał Longbough. Drapanie się pomagało jej zwalczyć senność.
Usłyszała wchodzącego na górę Hibalda. Po chwili rycerze podążyli za nim.
— ...nie dowiedziałem się, jak się nazywał — mówił ser Creighton, przechodząc obok jej drzwi — ale miał na tarczy krwawoczerwonego kurczaka, a miecz ociekał posoką...
Jego głos ucichł, ale gdzieś dalej otworzyły się i zamknęły drzwi.
Świeca się dopaliła. W „Starym Kamiennym Moście” zapadła ciemność. W gospodzie było tak cicho, że Brienne słyszała szum rzeki. Dopiero wtedy wstała, żeby pozbierać swoje rzeczy. Otworzyła drzwi, wytężyła słuch i zeszła boso na dół. Dopiero na dworze wzuła buty i pobiegła do stajni osiodłać gniadą klacz. Dosiadając jej, poprosiła bezgłośnie ser Creightona i ser Illifera o wybaczenie. Jeden ze służących Hibalda obudził się, gdy przejeżdżała obok, ale nie próbował jej zatrzymywać. Kopyta klaczy głośno uderzały o stary, kamienny most. Potem Brienne znalazła się między drzewami, zagłębiła w nieprzeniknioną ciemność, pełną duchów i wspomnień. Jadę do ciebie, lady Sanso — pomyślała, wjeżdżając w mrok. — Nie obawiaj się.
Nie spoczną, dopóki cię nie znajdę.
SAMWELL
Czytając o Innych, Sam zauważył mysz.
Zaczerwienione oczy szczypały go mocno. Nie powinienem ich tak często pocierać — powtarzał sobie zawsze, kiedy to robił. Swędziały go od pyłu i zachodziły łzami, a tu, na dole, pył był wszechobecny. Jego małe obłoczki unosiły się w górę, gdy tylko Sam odwracał stronicę, a kiedy przenosił w inne miejsce stertę ksiąg, żeby sprawdzić, co się ukrywa pod nimi, powietrze wypełniały szare chmurki.
Nie wiedział, ile czasu minęło, odkąd ostatnio spał, ale gdy zabrał się do stosiku wystrzępionych, luźnych kart przewiązanych sznurkiem, z jego grubej, łojowej świecy został najwyżej cal. Sam był zmęczony jak pies, ale trudno mu było przerwać. Jeszcze tylko jedna księga — obiecywał sobie w duchu. — Potem odpocznę. Jeden foliał, jeszcze tylko jeden. Jeszcze jedna stronica, a potem pójdę na górę odpocząć i coś zjeść. Ale po jednej stronicy zawsze była następna i następna, a pod stosami kryły się kolejne księgi. Zajrzę tylko do środka, żeby się przekonać, o czym to jest — myślał i nim zdążył się zorientować, przeczytał już pół księgi. Nie miał w ustach nic od czasu tej miski zupy fasolowej z boczkiem, którą zjedli z Pypem i Grennem.
No, był jeszcze chleb z serem, ale tylko troszeczkę — pomyślał. Właśnie w tej chwili zerknął na pusty półmisek i zauważył pożywiającą się okruszkami mysz.
Zwierzątko było o połowę dłuższe od jego małego palca, miało czarne oczka i delikatne, szare futerko. Sam wiedział, że powinien je zabić. Myszy wolały chleb z serem, ale jadły też papier. Znalazł na półkach i między stosami ksiąg mnóstwo ich odchodów, a na niektórych skórzanych oprawach pozostały ślady zębów.
Ale ona jest taka malutka. I głodna. Jak mógł jej żałować tych paru okruszków? Ale z drugiej strony je księgi.
Sam siedział na krześle już od wielu godzin, plecy go bolały, a nogi miał zupełnie odrętwiałe. Wiedział, że nie jest wystarczająco szybki, by złapać mysz, ale może udałoby mu się ją rozgnieść. Obok jego łokcia leżał masywny, oprawny w skórę tom: Roczniki Czarnego Centaura autorstwa septona Jorquena, który spisał szczegółową relację z dziewięciu lat, podczas których Orbert Caswell piastował stanowisko Lorda Dowódcy Nocnej Straży. Każdemu dniu jego służby poświęcił oddzielną stronicę i wydawało się, że wszystkie z nich zaczynały się tak samo: „Lord Orbert wstał o świcie i opróżnił kiszki”. Jedynym wyjątkiem była ostatnia, która głosiła: „Rano lorda Orberta znaleziono w łożu martwego”.