— Potrzebujesz Tyrella — przerwał jej Jaime. — Ale nie tutaj. Poproś go, żeby zdobył Koniec Burzy dla Tommena. Schlebiaj mu, powiedz, że jest ci niezbędny w polu, by zastąpić ojca. Mace uważa się za potężnego wojownika. Albo zdobędzie dla ciebie Koniec Burzy, albo spartoli robotę i wyjdzie na durnia. Tak czy inaczej, ty wygrasz.
— Koniec Burzy? — Cersei zrobiła zamyśloną minę. — Tak, ale... lord Tyrell oznajmił mi z nużącą jasnością, że nie opuści Królewskiej Przystani, dopóki Tommen nie poślubi Margaery.
Jaime westchnął.
— To niech się pobiorą. Miną lata, nim Tommen będzie wystarczająco dojrzały, by skonsumować małżeństwo... a do tej pory zawsze będzie można je rozwiązać. Daj Tyrellowi ten ślub a potem wyślij go, żeby pobawił się w wojnę.
Na twarzy jego siostry pojawił się ostrożny uśmieszek.
— I oblężenia bywają niebezpieczne — wyszeptała. — Nasz lord Wysogrodu może nawet postradać życie na tej wyprawie.
— Istnieje takie ryzyko — przyznał Jaime. — Zwłaszcza jeśli tym razem zabraknie mu cierpliwości i spróbuje wziąć zamek szturmem.
Cersei przyjrzała mu się z uwagą.
— Wiesz co? — zapytała. — Przez chwilę brzmiałeś całkiem jak ojciec.
BRIENNE
Bramy Duskendale były zamknięte i zaryglowane. W poprzedzającym świt mroku rysowała się jasna sylwetka miejskich murów. Nad przedmurzem unosiły się obłoczki mgły przypominające widmowych wartowników. Pod bramą stało kilkanaście zaprzężonych w konie bądź woły wozów czekających na wschód słońca. Brienne zajęła miejsce w kolejce za ładunkiem rzep. Bolały ją łydki. Dobrze było zsiąść z konia i rozprostować nogi. Po chwili z lasu wytoczył się kolejny wóz. Gdy niebo zaczęło jaśnieć, kolejka ciągnęła się już na ćwierć mili.
Wieśniacy spoglądali na nią z ciekawością, ale nikt się do niej nie odzywał. To ja powinnam zacząć rozmowę — pomyślała Brienne, ale rozmawianie z nieznajomymi zawsze było dla niej trudne. Już jako mała dziewczynka była nieśmiała, lecz wiele lat pogardy pogorszyło tylko sprawę. Muszę ich zapytać o Sansę. Jak inaczej ją znajdę? Odchrząknęła.
— Dobra kobieto — zagadnęła wieśniaczkę siedzącą na wozie z rzepą — może widziałaś na trakcie moją siostrę? To młoda dziewica, trzynastoletnia. Ma ładne lico, niebieskie oczy i kasztanowate włosy. Możliwe, że towarzyszy jej pijany rycerz.
Kobieta potrząsnęła głową.
— W takim razie idę o zakład, że już nie jest dziewicą — zauważył jej mąż. — Czy biedactwo ma jakieś imię?
Brienne miała pustkę w głowie. Trzeba było wymyślić dla niej jakieś imię. Mogłoby być jakiekolwiek, ale jakoś żadne nie przychodziło jej na myśl.
— Nie ma imienia? No cóż, na traktach jest mnóstwo bezimiennych dziewcząt.
— A na cmentarzach jeszcze więcej — dodała jego żona.
Gdy nadszedł świt, na murach pojawili się strażnicy. Wieśniacy wdrapali się na wozy i potrząsnęli lejcami. Brienne dosiadła klaczy i obejrzała się za siebie. W kolejce przeważali wieśniacy wiozący do Duskendale warzywa i owoce na sprzedaż. Kilkanaście miejsc za nią czekało dwóch bogatych mieszczan dosiadających pięknych klaczek, a jeszcze dalej wypatrzyła chudego chłopaka na tarantowatym podjezdku. Nigdzie nie zauważyła dwóch rycerzy ani ser Shadricha zwanego Szaloną Myszą.
Strażnicy wpuszczali wozy do środka, prawie na nie nie patrząc, ale na widok Brienne zamarli w bezruchu — Hej, ty, stój! — zawołał kapitan. Dwóch mężczyzn w długich kolczugach skrzyżowało włócznie, by zagrodzić jej drogę.
— Co cię tutaj sprowadza?
— Szukam lorda Duskendale albo jego maestera. Spojrzenie kapitana zatrzymało się na jej tarczy.
— Czarny nietoperz Lothstonów. Ten herb okrył się niesławą.
— Nie jest mój. Zamierzam przemalować tarczę.
— Tak? — Mężczyzna podrapał się po nieogolonym pod bródku. — Tak się składa, że moja siostra się tym zajmuje. Znajdziesz ją w domu o malowanych drzwiach, naprzeciwko gospody „Pod Siedmioma Mieczami”. — Skinął na strażników. — Przepuśćcie ją, chłopaki. To tylko dziewka.
Z bramy wychodziło się prosto na rynek, gdzie ci, którzy wjechali do miasta przed nią, wystawiali już na sprzedaż swoje rzepy, żółte cebule, a także worki jęczmienia. Inni sprzedawali broń oraz zbroje, i to bardzo tanio, sądząc po cenach, jakie wykrzykiwali, gdy przejeżdżała przez plac. Po każdej bitwie razem z wronami zjawiają się łupieżcy — przeszło jej przez myśl. Brienne mijała kolczugi wciąż jeszcze pokryte brązową krwią, powgniatane hełmy, wyszczerbione miecze. Można też było kupić elementy stroju: skórzane buty, futra, brudne opończe z podejrzanymi rozdarciami. Znała wiele z widocznych tam herbów. Pięść w pancernej rękawicy, łoś, białe słońce, topór o podwójnym ostrzu, wszystko to były północne znaki. Jednakże zginęli tu również ludzie Tarlych oraz wielu mieszkańców krain burzy. Widziała czerwone i zielone jabłka, tarczę ozdobioną błyskawicami Leygoodów, końskie rzędy z mrówkami Ambrose’ów. Na wielu odznakach, broszach i wamsach widziała też pieszego myśliwego lorda Tarly’ego. Wrony nie dbają o to, kto jest przyjacielem, a kto wrogiem.
Tarcze z drewna sosnowego i lipowego można było tu nabyć za grosze, ale Brienne mijała je obojętnie. Zamierzała zachować ciężką, dębową tarczę, którą otrzymała od Jaimego, tę samą, którą nosił w drodze z Harrenhal do Królewskiej Przystani. Sosnowa tarcza miała swoje zalety. Była lżejsza i w związku z tym łatwiej było ją nosić, a w miękkim drewnie prędzej mógł ugrzęznąć topór albo miecz przeciwnika. Jednakże dębina zapewniała lepszą ochronę, pod warunkiem że człowiek był wystarczająco silny, by dźwigać wykonaną z niej tarczę.
Duskendale zbudowano wokół portu. Na północ od miasta wznosiły się kredowe urwiska, a znajdujący się na południu skalisty cypel osłaniał kotwiczące tu statki przed sztormami nadchodzącymi od wąskiego morza. Zamek górował nad portem, jego kwadratowy donżon i wielkie baszty były widoczne z każdego punktu miasta. Po zatłoczonych, brukowanych uliczkach łatwiej było iść na piechotę niż jechać konno, więc Brienne zostawiła klacz w stajni i ruszyła w dalszą drogę, dźwigając tarczę na plecach, a posłanie pod pachą.
Siostrę kapitana łatwo było znaleźć. Gospoda „Pod Siedmioma Mieczami” była największa w miasteczku. Trzypiętrowy budynek sterczał ponad swymi sąsiadami, a dwuskrzydłowe drzwi domu po przeciwnej stronie ulicy zdobił pięknie namalowany obraz przedstawiający zamek w jesiennym lesie. Wszystkie drzewa pokrywały liście o złotych bądź rdzawych odcieniach. Na pnie prastarych dębów wspinał się bluszcz, nawet żołędzie przedstawiono z wielką pieczołowitością. Gdy Brienne przyjrzała się bliżej, zobaczyła ukrywające się w listowiu stworzenia: szczwanego rudego lisa, dwa wróble siedzące na gałęzi, a za zasłoną liści cień dzika.
— Twoje drzwi są bardzo ładne — powiedziała ciemnowłosej kobiecie, która otworzyła jej, gdy zapukała. — Co to za zamek?
— To wszystkie zamki — odpowiedziała siostra kapitana. — Jedynym zamkiem, jaki widziałam, jest Brunatny Fort przy porcie. Ten stworzyłam w głowie, wyobraziłam sobie, jak powinien wyglądać zamek. Smoka też nigdy nie widziałam ani gryfa czy jednorożca. — Siostra kapitana była kobietą o wesołym usposobieniu, ale gdy Brienne pokazała tarczę, jej twarz pociemniała.
— Moja stara mamcia mawiała, że wielkie nietoperze wylatywały z Harrenhal w bezksiężycowe noce, żeby porywać niegrzeczne dzieci, które potem lądowały w garnkach Szalonej Danelle. Czasem słyszę nocami, jak drapią w okiennice. — Possała przez chwilę ząb, pogrążona w zamyśleniu. — Co namalujemy na jego miejsce?