Выбрать главу

Miał na sobie brudne łachmany, lecz spod nich wyglądał błazeński strój.

Czy Dontos Hollard nosił błazeński strój? — pomyślała. Nikt nigdy nie mówił Brienne, że tak było... ale z drugiej strony nikt jej nigdy nie powiedział, że tak nie było. Ale dlaczego miałby mieć na sobie łachmany? Czyżby po ucieczce z Królewskiej Przystani dwoje zbiegów spotkało jakieś nieszczęście? To wydawało się możliwe, gdyż na traktach było bardzo niebezpiecznie. Ale może to wcale nie on.

— A czy ten trefniś miał czerwony nos, pełen spękanych żyłek?

— Nie mógłbym przysiąc, że tak było. Przyznaję, że nie przyjrzałem mu się zbyt uważnie. Dotarłem do Stawu Dziewic po tym, jak pochowałem braci. Pomyślałem sobie, że znajdę statek i popłynę do Królewskiej Przystani. Pierwszy raz widziałem tego trefnisia w porcie.

Wyglądał, jakby się czegoś bał, i wyraźnie unikał żołnierzy lorda Tarly’ego. Potem spotkałem go znowu, „Pod Śmierdzącą Gęsią”.

— „Pod Śmierdzącą Gęsią”? — powtórzyła niepewnym głosem Brienne.

— To podejrzany lokal — przyznał karzeł. — Port w Stawie Dziewic patrolują ludzie lorda Tarly’ego, ale „Pod Gęsią” zawsze jest mnóstwo marynarzy, a oni często przemycają ludzi na pokłady swych statków, jeśli cena jest odpowiednia. Ten trefniś szukał statku, który przewiózłby trzy osoby na drugi brzeg wąskiego morza. Widziałem go tam często, jak rozmawiał z wioślarzami z galer. Czasami śpiewał zabawną piosenkę.

— Trzy osoby? Nie dwie?

— Trzy, pani. Tyle mogę przysiąc na Siedmiu.

Trzy osoby — pomyślała Brienne. — Sansa, ser Dontos... i kto trzeci? Krasnal?

— I czy ten trefniś znalazł statek?

— Nie potrafię ci tego powiedzieć — odparł karzeł. — Ale pewnej nocy gospodę odwiedzili żołnierze lorda Tarly’ego, pytając o niego, a po kilku dniach usłyszałem, jak jeden człowiek przechwalał się, że oszukał błazna i pokazywał na dowód złoto. Był pijany i stawiał wszystkim ale.

— Oszukał błazna — powtórzyła Brienne. — Co miał na myśli?

— Nie potrafię ci tego powiedzieć. Pamiętam, że zwano go Zręcznym Dickiem. —

Karzeł rozpostarł dłonie. — Obawiam się, że to wszystko, co mogę ci zaoferować, poza modlitwami małego człowieczka.

Brienne dotrzymała słowa i kupiła mu miskę gorącego krabowego gulaszu... a do tego trochę świeżego ciepłego chleba i kielich wina. Karzeł zabrał się do jedzenia, stojąc u jej boku, a Brienne zastanawiała się nad jego słowami. Czy to możliwe, że Krasnal się do nich przyłączył?

Jeśli to Tyrion Lannister stał za zniknięciem Sansy, nie Dontos Hollard, wydawało się logiczne, że będą musieli uciec za wąskie morze.

Mały człowieczek zjadł swoją miskę gulaszu, a na dodatek pochłonął też to, czego nie dojadła Brienne.

— Powinnaś więcej jeść — poradził. — Taka duża kobieta musi dbać o zachowanie sił.

Do Stawu Dziewic nie jest daleko ale na trakcie bywa teraz niebezpiecznie.

Wiem o tym. To właśnie na tej drodze zginął ser Cleos Frey, a ją i ser Jaimego pojmali Krwawi Komedianci. Jaime próbował mnie zabić — przypomniała sobie. — Chociaż był słaby i wychudzony, a ręce miał w kajdanach. I tak niewiele zabrakło, by mu się udało, ale to było, zanim Zollo uciął mu rękę. Zollo, Rorge i Shagwell zgwałciliby ją pół setki razy, gdyby ser Jaime nie powiedział im, że jest warta swej wagi w szafirach.

— Pani? Masz smutną minę. Czy myślałaś o siostrze? — Karzeł poklepał ją po dłoni. —

Nie obawiaj się, Starucha oświetli ci drogę wiodącą do niej. A Dziewica ją ochroni.

— Modlę się, byś miał rację.

— Mam. — Pokłonił się. — Ale teraz muszę już ruszać. Droga do Królewskiej Przystani jest długa.

— Masz konia? Muła?

— Dwa muły. — Człowieczek parsknął śmiechem. — Noszę je na nogach. Zaniosą mnie wszędzie, dokąd zechcę dotrzeć.

Pokłonił się i poczłapał ku drzwiom, kołysząc się przy każdym kroku.

Brienne siedziała jeszcze przez pewien czas nad kielichem rozwodnionego wina. Rzadko pijała wino, ale przekonała się, że czasami pomaga ono na żołądek. Dokąd chcę się udać? — zapytała samą siebie. — Do Stawu Dziewic, żeby poszukać człowieka zwanego Zręcznym Dickiem w gospodzie „Pod Śmierdzącą Gęsią”?

Kiedy ostatnio widziała Staw Dziewic, miasto leżało w ruinie, jego lord zamknął się w zamku, a prostaczkowie zginęli, uciekli albo gdzieś się ukryli. Pamiętała spalone domy, puste ulice i rozbite bramy. Zdziczałe psy podążały za ich końmi, a w jeziorku, któremu miasteczko zawdzięczało swą nazwę, pływały rozdęte trupy, przypominające wielkie białe lilie wodne. Jaime zaśpiewał „Sześć dziewic w stawie” i śmiał się, kiedy go błagałam, żeby się uciszył. W Stawie Dziewic przebywał też Randyll Tarly, kolejny powód, żeby unikać tego miasta. Być może lepiej by było, gdyby wsiadła na statek i popłynęła do Gulltown albo Białego Portu. Jedno nie przeszkadza drugiemu. Mogę odwiedzić tę gospodę, pogadać ze Zręcznym Dickiem, a potem wsiąść na statek i popłynąć na północ. Gospoda zaczęła się opróżniać. Brienne rozerwała kawałek chleba, wsłuchując się w rozmowy toczone przy innych stołach. Większość z nich dotyczyła śmierci lorda Tywina Lannistera. Ponoć zamordował go własny syn — mówił jakiś miejscowy, sądząc z wyglądu, szewc. — Ten mały, obmierzły karzeł.

— A nowy król to jeszcze chłopiec — dodała najstarsza z czterech sept. — Kto będzie nami rządził, nim osiągnie wiek dojrzały?

— Brat lorda Tywina — stwierdził miejski strażnik. — Albo może ten lord Tyrell. Albo Królobójca.

— Tylko nie on — obruszył się oberżysta. — Nie ten wiarołomca.

Splunął w ogień.

Brienne pozwoliła, by chleb wypadł jej z rąk i strzepnęła okruchy ze spodni. Usłyszała już wystarczająco wiele.

Nocą śniło się jej, że znowu znalazła się w namiocie Renly’ego. Wszystkie świece gasły i otaczał ją gęsty chłód. W zielonej ciemności coś się poruszało, coś ohydnego i przerażającego, co mknęło ku jej królowi. Chciała go ratować, ale jej kończyny zesztywniały z zimna, i żeby choć podnieść rękę, potrzebowałaby więcej sił, niż ich miała. A potem zrobiony z cienia miecz przeciął zielony, stalowy naszyjnik zbroi i popłynęła krew. Wtedy Brienne zobaczyła, że umierającym królem wcale nie jest Renly, lecz Jaime Lannister. Zawiodła go.

Siostra kapitana znalazła ją na dole w gospodzie. Brienne piła właśnie kubek mleka z miodem i trzema surowymi jajami.

— Piękna robota — powiedziała, gdy kobieta pokazała jej świeżo pomalowaną tarczę.

To był raczej obraz niż typowy herb. Jego widok sprawił, że Brienne cofnęła się myślą o wiele lat, do chłodnej, mrocznej zbrojowni ojca. Przypomniała sobie jak przebiegała palcami po spękanej, wyblakłej farbie, po zielonych liściach drzewa i drodze spadającej gwiazdy.

Zapłaciła siostrze kapitana sumę o połowę wyższą od umówionej, a gdy opuszczała gospodę, kupiwszy najpierw od kucharza trochę sucharów, sera i mąki, zarzuciła sobie tarczę na ramię. Wyjechała z miasta przez północną bramę, i ruszyła powoli przed siebie, mijając pola oraz gospodarstwa rolne, na których doszło do najbardziej zaciętych walk, gdy na Duskendale uderzyły wilki.

Armią Joffreya dowodził tu lord Randyll Tarly, a składała się ona z ludzi z zachodu, z krain burzy oraz z rycerzy z Reach. Tych jego ludzi, którzy tu polegli, zaniesiono do miasta, by spoczęli w grobowcach bohaterów w septach Duskendale. Zabitych ludzi z północy, znacznie liczniejszych, pochowano we wspólnym grobie nad morzem. Na mogile znaczącej miejsce ich wiecznego spoczynku zwycięzcy zostawili grubo ciosaną drewnianą tablicę. Napis głosił tylko: TU LEŻĄ WILKI. Brienne zatrzymała się obok niego i odmówiła bezgłośną modlitwę za poległych, a także za Catelyn Stark, jej syna Robba i za wszystkich, którzy zginęli wraz z nimi.