Przypomniała sobie noc, gdy lady Catelyn dowiedziała się o śmierci synów, dwóch małych chłopców, których zostawiła w Winterfell, sądząc, że tam będą bezpieczni. Brienne zapytała ją wówczas, czy dostała wieści o synach, a ona odpowiedziała: „nie mam już żadnych synów poza Robbem”. Głos lady Catelyn brzmiał tak, jakby ktoś wbił jej nóż w brzuch. Brienne wyciągnęła rękę nad blatem, chcąc ją pocieszyć, ale powstrzymała się, nim jej palce dotknęły dłoni starszej kobiety, bojąc się, że wzdrygnie się ona przed jej dotykiem. Lady Catelyn obróciła dłonie, by pokazać Brienne blizny na ich wewnętrznych powierzchniach i na palcach, gdzie ongiś nóż wbił się głęboko w jej ciało. Potem zaczęła opowiadać o córkach. Powiedziała: „Sansa była małą damą. Zawsze okazywała wielką uprzejmość i pragnęła się wszystkim przypodobać.
Kochała opowieści o rycerskich czynach. Wyraźnie widać, że wyrośnie na kobietę znacznie piękniejszą niż ja. Często sama czesałam jej włosy. Były kasztanowate, bardzo gęste i miękkie... w świetle pochodni lśniły czerwonym blaskiem jak miedź”.
Opowiadała też o Aryi, swej młodszej córce, lecz Arya zaginęła, zapewne już nie żyła.
Ale Sansa... Odnajdą ją, pani — obiecała w myślach Brienne niespokojnemu cieniowi lady Catelyn. — Nigdy nie przestanę jej szukać. Jeśli będzie trzeba, poświęcę życie, poświęcę honor i wszystkie marzenia, ale odnajdę ją.
Za polem bitwy trakt biegł wzdłuż brzegu, między burzliwym, szarozielonym morzem a linią niskich wapiennych wzgórz. Brienne nie była jedynym wędrowcem na szlaku. Na odcinku wielu mil wzdłuż brzegu ciągnęły się rybackie wioski i rybacy tym traktem wozili ryby na rynek.
Brienne minęła handlarkę ryb z córkami. Kobiety wracały do domu, niosąc na ramionach puste kosze. Była w zbroi, więc wzięły ją za rycerza, ale potem zobaczyły jej twarz. Dziewczyny zaczęły szeptać do siebie i spoglądać na nią dziwnie.
— Może widziałyście na trakcie trzynastoletnią dziewczynę? — zapytała je. —
Szlachetnie urodzoną dziewicę o niebieskich oczach i kasztanowatych włosach? — Spotkanie z ser Shadrichem nauczyło ją ostrożności, ale musiała próbować. — Możliwe, że podróżuje w towarzystwie błazna.
Dziewczyny potrząsnęły tylko głowami i zachichotały, zasłaniając usta dłońmi.
W pierwszej wiosce, którą mijała, bosi chłopcy biegli za jej koniem. Brienne włożyła hełm, urażona chichotami rybaczek, więc wzięli ją za mężczyznę. Jeden z chłopców zaproponował, że sprzeda jej małże, drugi zaoferował kraby, a trzeci swoją siostrę.
Kupiła trzy kraby od drugiego z nich. Gdy opuściła wioskę, zaczął padać deszcz. Wiatr dął coraz silniej. Idzie na sztorm — pomyślała, spoglądając na morze. Krople deszczu spadały z głośnym brzękiem na stalowy hełm, aż Brienne rozbolały uszy, zawsze jednak było to lepsze, niż wypłynąć przy takiej pogodzie łodzią na morze.
Po godzinie drogi na północ trakt rozwidlał się w pobliżu zwaliska kamieni, które było wszystkim, co zostało ze starożytnego zamku. Prawe odgałęzienie biegło wzdłuż brzegu, wijąc się w stronę Szczypcowego Przylądka, posępnej krainy pełnej mokradeł i jałowych, porośniętych sosnami pustkowi, natomiast lewe wiodło przez wzgórza, pola i lasy do Stawu Dziewic. Deszcz padał coraz intensywniej. Brienne zsunęła się z siodła i sprowadziła klacz z traktu, by poszukać schronienia w ruinach. Pośród jeżyn, chwastów i dzikich wiązów można jeszcze było prześledzić kształt zamkowych murów, ale kamienie, które się na nie składały, leżały rozrzucone między odgałęzieniami traktu niczym dziecinne zabawki. Trzy wieże zamku zbudowano z szarego granitu, podobnie jak mury, jego blanki były zaś z żółtego piaskowca. Trzy korony — uświadomiła sobie nagle, spoglądając na nie przez zasłonę deszczu. — Trzy złote korony. To był zamek Hollardów. Zapewne tu właśnie przyszedł na świat ser Dontos.
Poprowadziła klacz przez gruzy ku głównemu wejściu do donżonu. Z jego drzwi zostały tylko zardzewiałe zawiasy, dach się jednak zachował i w środku było sucho. Brienne przywiązała klacz do uchwytu na pochodnię na ścianie, zdjęła hełm i potrząsnęła głową, uwalniając włosy.
Gdy rozglądała się za jakimś suchym drewnem, by rozpalić ognisko, usłyszała odgłos kroków zbliżającego się konia. Instynkt nakazał jej schronić się w cieniu, by nie było jej widać z drogi.
To właśnie na tym trakcie pojmano ją z ser Jaimem. Nie zamierzała przeżywać tego po raz drugi.
Jeździec był niewysokim mężczyzną. Szalona Mysz — pomyślała na jego widok. — W
jakiś sposób udało mu się mnie wytropić. Jej dłoń powędrowała do rękojeści miecza. Zadała sobie pytanie, czy ser Shadrich uznał ją za łatwą zdobycz, tylko dlatego że jest kobietą. Ten sam błąd popełnił niegdyś kasztelan lorda Grandisona. Nazywał się Humfrey Wagstaff i był dumnym, sześćdziesięciopięcioletnim starcem o orlim nosie oraz pokrytej plamami łysinie. W dzień ich zaręczyn ostrzegł Brienne, że po ślubie będzie musiała się zachowywać, jak przystało kobiecie.
— Nie pozwolę, żeby moja pani żona pokazywała się w męskiej kolczudze — rzekł. —
W tej sprawie będziesz musiała mnie posłuchać, bo inaczej będę zmuszony cię ukarać.
Miała wówczas szesnaście lat i wiedziała już, do czego służy miecz, ale mimo sprawności w ćwiczebnych walkach nadal była nieśmiała. Jednakże znalazła gdzieś odwagę, by powiedzieć ser Humfreyowi, że pozwoli się karać tylko mężczyźnie, który zwycięży ją w walce.
Stary rycerz zrobił się fioletowy na twarzy, ale zgodził się przywdziać zbroję, by pokazać, gdzie jest jej miejsce. Walczyli tępą, turniejową bronią, więc buzdygan Brienne nie miał kolców. Mimo to złamała ser Humfreyowi obojczyk oraz dwa żebra, zrywając jednocześnie zaręczyny. Był trzecim i ostatnim kandydatem na jej męża. Ojciec już więcej nie nalegał Jeżeli to rzeczywiście ser Shadrich ją śledził, niewykluczone, że będzie musiała walczyć. Nie zamierzała wchodzić z nim w spółkę ani pozwolić, żeby trafił za nią do Sansy. Miał w sobie tę swobodną arogancję, charakterystyczną dla tych, którzy potrafią władać mieczem — pomyślała. — Ale był mały. Będę miała nad nim przewagę zasięgu i powinnam też być silniejsza.
Brienne nie ustępowała siłą większości rycerzy. Stary dowódca zbrojnych jej ojca mawiał, że kobieta jej rozmiarów nie ma prawa być tak szybka. Bogowie obdarzyli ją również wytrzymałością i ser Goodwin uważał, że to szlachetny dar. Walka z mieczem i tarczą była męcząca, a zwycięstwo często przypadało w udziale temu, kto wytrzymał dłużej. Ser Goodwin nauczył ją walczyć ostrożnie, oszczędzać siły i pozwalać, by przeciwnicy wyczerpywali się wściekłymi atakami.
— Mężczyźni zawsze będą skłonni cię nie doceniać — mówił. — A duma będzie im kazała zwyciężyć cię szybko, żeby nikt nie mógł powiedzieć, iż kobieta zmusiła ich do wielkiego wysiłku.
Gdy Brienne ruszyła w świat, przekonała się, że wszystko to było prawdą. Nawet Jaime Lannister zaatakował ją w ten sposób, w lesie pod Stawem Dziewic. Jeśli bogowie będą łaskawi, Szalona Mysz popełni ten sam błąd. Może to i doświadczony rycerz — pomyślała — ale nie jest Jaimem Lannisterem. Wysunęła miecz z pochwy.