Sansa widziała już kiedyś lorda Nestora Royce’a, na ślubie Petyra z jej ciotką. Royce był kasztelanem Księżycowych Bram, wielkiego zamku, który wznosił się u podstawy góry i strzegł schodów wiodących do Orlego Gniazda. Weselnicy zatrzymali się u niego na noc, zanim ruszył w górę. Lord Nestor spojrzał na nią wszystkiego może za dwa razy, ale Sansa i tak bała się perspektywy jego przybycia. Był również wielkim zarządcą Doliny, zaufanym chorążym Jona Arryna i lady Lysy.
— On nie... nie pozwolisz lordowi Nestorowi zobaczyć się z Marillionem, prawda?
Przerażenie musiało się uwidocznić na jej twarzy, gdyż Petyr odłożył gęsie pióro.
— Wręcz przeciwnie. Będę nalegał, by to zrobił. — Skinął na Sansę, nakazując jej usiąść obok siebie. — Zawarliśmy z Marillionem porozumienie. Mord ma wielkie zdolności perswazji. A jeśli minstrel nas rozczaruje i zaśpiewa piosenkę, której nie chcemy usłyszeć, to, cóż, będziemy tylko musieli oboje oznajmić, że kłamie. Jak ci się zdaje, komu uwierzy lord Nestor?
— Nam?
Sansa chciałaby być tego pewna.
— Oczywiście. Nasze kłamstwa przyniosą mu korzyść.
W samotni było ciepło, ogień na kominku buzował wesoło, lecz mimo to Sansa zadrżała.
— Tak, ale... ale co, jeśli...
— Jeśli lord Nestor ceni honor wyżej niż zysk? — Petyr objął ją ramieniem. — Jeśli pragnie poznać prawdę, wymierzyć sprawiedliwość za zamordowanie swej pani? — Uśmiechnął się. — Znam lorda Nestora, słodziutka. Wydaje ci się, że pozwoliłbym mu skrzywdzić moją córkę?
Nie jestem twoją córką — pomyślała. — Jestem Sansa Stark, córka lorda Eddarda i lady Catelyn. W moich żyłach płynie krew Winterfell. Nie powiedziała jednak tego na głos.
Gdyby nie Petyr Baelish, to ona uleciałaby w zimne, błękitne niebo i rozbiłaby się na kamieniach sześćset stóp w dole, nie Lysa Arryn. Jest taki śmiały. Sansa żałowała, że nie jest równie odważna. Chciała tylko wczołgać się z powrotem do łóżka, schować się pod kocem i zasnąć. Od chwili śmierci ciotki ani razu nie udało się jej przespać całej nocy.
— Czy nie mógłbyś powiedzieć lordowi Nestorowi, że jestem... niedysponowana... albo...
— Będzie chciał usłyszeć, co masz do powiedzenia o śmierci Lysy.
— Wasza lordowska mość, jeśli... jeśli Marillion powie, co naprawdę...
— Chciałaś powiedzieć, jeśli skłamie?
— Skłamie? Tak... jeśli skłamie... jeśli to będzie moja opowieść przeciwko jego opowieści, a lord Nestor zajrzy mi w oczy i zobaczy, jak bardzo się boję...
— Odrobina strachu będzie całkiem na miejscu, Alayne. Byłaś świadkiem okropnego wydarzenia. Nestor będzie wzruszony. — Petyr spojrzał jej w oczy, jakby widział je po raz pierwszy. — Masz oczy po matce. Szczere i niewinne. Błękitne jak morze w blasku słońca.
Kiedy będziesz miała parę lat więcej, utonie w nich niejeden mężczyzna.
Sansa nie wiedziała, co na to powiedzieć.
— Musisz tylko powtórzyć lordowi Nestorowi to samo, co powiedziałaś lordowi Robertowi — ciągnął Petyr.
Robert to tylko mały, chorowity chłopiec — pomyślała. — Lord Nestor to dorosły mężczyzna, srogi i podejrzliwy. Robert nie był silny i trzeba go było chronić, nawet przed prawdą.
— Niektóre kłamstwa rodzą się z miłości — zapewnił ją wówczas Petyr. Postanowiła teraz mu o tym przypomnieć.
— Okłamaliśmy lorda Roberta po to, żeby go oszczędzić — powiedziała.
— A to kłamstwo oszczędzi nas. W przeciwnym razie oboje będziemy musieli opuścić Orle Gniazdo tymi samymi drzwiami co Lysa. — Znowu wziął w rękę gęsie pióro. — Napoimy go kłamstwami i złotym arborskim. Zapewniam cię, że przełknie i jedno, i drugie, a potem poprosi o więcej.
Mnie również poi kłamstwami — uświadomiła sobie Sansa. Były to jednak pocieszające kłamstwa i wyglądało na to, że płyną z dobroci serca. Kłamstwo płynące z dobroci serca nie jest takie złe. Gdyby tylko potrafiła w nie uwierzyć.
Nadal bardzo niepokoiło ją to, co usłyszała od ciotki tuż Przed jej śmiercią.
— Ona bredziła — zapewnił Petyr. — Moja żona była obłąkana, sama to widziałaś.
Rzeczywiście widziała. Ja tylko wybudowałam zamek ze śniegu, a ona chciała wypchnąć mnie za to przez Księżycowe Drzwi. Petyr mnie uratował. Kochał moją matkę i...
I ją również? Jak mogła w to wątpić? Uratował jej życie.
Uratował życie Alayne, swojej córce — wyszeptał wewnętrzny głos. Ale Alayne była jednocześnie Sansą... a czasami wydawało się jej, że lord protektor również jest dwoma różnymi ludźmi. Był Petyrem, jej obrońcą, ciepłym, wesołym i miłym... ale był również Littlefingerem, lordem znanym jej z Królewskiej Przystani, który uśmiechał się chytrze i głaskał brodę, szepcząc coś do ucha królowej Cersei. A Littlefinger nie był przyjacielem Sansy. Kiedy Joff kazał ją pobić, to Krasnal ją bronił, nie Littlefinger. Kiedy tłum próbował ją zgwałcić, to Ogar zaniósł ją w bezpieczne miejsce, nie Littlefinger. Kiedy Lannisterowie wbrew jej woli wydali ją za Tyriona, to ser Garlan Dzielny ją pocieszał, nie Littlefinger. Littlefinger nigdy nie ruszył dla niej choć małym palcem.
Ale to on mnie stamtąd wydostał. Tyle dla mnie zrobił. Myślałam, że to był ser Dontos, mój biedny, stary, zapijaczony Florian, ale to od początku był Petyr. Littlefinger jest tylko maską, którą musi nosić. Czasem jednak Sansie trudno było się zorientować, gdzie się kończy prawdziwy człowiek, a zaczyna maska. Littlefinger i lord Petyr byli bardzo do siebie podobni.
Być może uciekłaby od nich obu, ale nie miała dokąd pójść. Winterfell spalono i obrócono w gruzy, a Bran i Rickon byli zimnymi trupami. Robba zdradzono i zamordowano w Bliźniakach, razem z ich panią matką. Tyriona skazano na śmierć za zamordowanie Joffreya, a gdyby Sansa wróciła do Królewskiej Przystani, królowa ją również kazałaby ściąć. Ciotka, na której opiekę liczyła, próbowała ją zamordować. Wuj Edmure był więźniem Freyów, a jej stryjecznego dziadka Blackfisha oblegano w Riverrun. Nie ma dla mnie żadnego innego miejsca — pomyślała przygnębiona Sansa. — I nie mam żadnego prawdziwego przyjaciela poza Petyrem.
Tej nocy umarły zaśpiewał Dzień, w którym powiesili Czarnego Robina, Łzy matki i Deszcze Castamere. Potem na chwilę umilkł, ale gdy tylko Sansa zaczęła zasypiać, zaczął od nowa. Zaśpiewał Sześć smutków, Spadłe liście i Alysanne. To takie smutne pieśni — pomyślała Sansa. Kiedy zamknęła oczy, widziała go w jego podniebnej celi. Kulił się w kącie położonym najdalej od zimnego, czarnego nieba, przykryty futrem, a na piersi trzymał drewnianą harfę. Nie powinnam się nad nim litować — powiedziała sobie. — Był próżny i okrutny, a wkrótce umrze.
Nie mogła go uratować. Zresztą czemu miałaby tego pragnąć? Marillion próbował ją zgwałcić, a Petyr uratował jej życie i to nie raz, a dwa razy. Czasami trzeba skłamać. To kłamstwa pozwoliły jej przetrwać w Królewskiej Przystani. Gdyby nie okłamywała Joffreya, jego królewscy gwardziści zbiliby ją do krwi.
Po Alysanne minstrel znowu umilkł i Sansa mogła godzinkę pospać. Gdy jednak na jej okiennice padł pierwszy blask świtu, dziewczyna usłyszała łagodne dźwięki Mglistego poranka, które natychmiast ją obudziły. To była w zasadzie pieśń wykonywana przez kobiety, lament matki, która o świcie, po jakiejś straszliwej bitwie, szuka wśród poległych ciała jedynego syna.