– Sama widzisz, że mam rację. – Mia pokręciła głową, a łzy nadal spływały jej po policzkach.
– Moje słowo nie miałoby najmniejszego znaczenia. Myślisz, że uwierzyliby mnie, a nie Boydowi?
Melanie zetknęła się z podobnymi stereotypami i uprzedzeniami, kiedy postanowiła odejść od Stana, chociaż ten nigdy jej nie uderzył. Taka postawa doprowadzała ją do furii. I wtedy, i teraz.
Miała dość chorego systemu, który w jawny, wręcz bezczelny sposób chronił bogatych i wpływowych, a zapominał o słabych i bezbronnych. Dawał wszelkie prawa mężczyznom, dyskryminował natomiast kobiety. Coś powinno się wreszcie zmienić. Ktoś powinien w końcu pociągnąć takich ludzi do odpowiedzialności, wyciągnąć z seksistowskiej niszy, obnażyć ich brutalność I porażającą miałkość charakterów, postawić pod pręgierzem opinii publicznej. Mia zwiesiła głowę.
– To moja wina – zaczęła pełnym rezygnacji tonem. – Zapytałam dzisiaj Boyda, gdzie znika wieczorami. Popełniłam błąd. Powinnam była siedzieć cicho i dać mu święty spokój.
– Przestań pleść bzdury, Mia. Na litość boską, nie stawiaj się w roli ofiary, bo zupełnie się W tym zatracisz! – Melanie chwyciła siostrę za ramiona i potrząsnęła nią lekko. – Wiesz, jak to działa? Po kawałku będziesz gubiła samą siebie, aż pozostanie tylko niewolnica. Po to się rodziłaś? Taki ma być cel twojego życia? – Przytuliła wstrząśniętą siostrę. – Na Boga, to przecież twój mąż! Masz pełne prawo i wszelkie powody, by wiedzieć, co robi i gdzie spędza wieczory.
– Ale ja…
– Nie! Powtarzam, nie rób z siebie ofiary. Nie pozwolę ci, słyszysz? Sprawy zaszły za daleko. – Ponownie potrząsnęła Mią, zmuszając siostrę, by spojrzała jej w oczy. – Nie licz, że on się poprawi, że stanie się inny. Będzie już tylko coraz gorszy. Gdy raz uderzył, będzie bił nadal. To prawo działa bezwarunkowo. Jestem policjantką i coś o tym wiem, uwierz mi. Boyd stał się potworem i musisz go zostawić. Po prostu musisz. Nie ma innego wyjścia. Mia znowu zaczęła płakać.
– Masz rację, Mellie. Ale ja nie chcę go zostawiać. Nie chcę niszczyć mojego małżeństwa, moich marzeń i nadziei.
Melanie łzy napłynęły do oczu. Łzy współczucia i zrozumienia. Wzięła Mię w ramiona.
– Tak, kochanie. Kiedyś myślałam podobnie jak ty. Wydawało mi, że znalazłam wreszcie szczęście. Wiem, co czujesz, ale musisz od niego odejść, zanim naprawdę zrobi ci krzywdę.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Melanie została u Mii do świtu. Posprzątały, po czym położyły się w wielkim łożu, popijając kawę po irlandzku i wspominając dobre chwile z dzieciństwa. Rozmawiały o dawnych przyjaciółkach, o miejscach, w których mieszkały. Trwało to jednak krótko, bo Mia szybko usnęła.
Mimo że siostra smacznie spała, Melanie bała się zostawić ją samą. Wszystko jednak wskazywało na to, że Boyd szybko nie wróci, a ona powinna przespać się przynajmniej godzinę przed pójściem do pracy. Tymczasem nie zmrużyła oka nawet na minutę. Wpatrywała się w sufit i zamartwiała o siostrę.
Mia co prawda obiecała, że odejdzie od męża, ale Melanie bardzo wątpiła, czy dotrzyma słowa. Często się zdarza, że kobieta w momencie kryzysu małżeńskiego mobilizuje wszystkie swoje siły, kiedy zaś kryzys mija, odwaga gdzieś się ulatnia, albo mąż przeprasza i obiecuje, że „to się więcej nie powtórzy”.
Boyd musi się dowiedzieć, że jest obserwowany, rozmyślała Melanie, stojąc pod prysznicem. Powinien zdawać sobie sprawę, że jego dzikie wybuchy nie będą dłużej tolerowane. Miała gotowy plan.
– Cześć, Bobby! – zawołała do swojego partnera, wchodząc do biura.
– Cześć, Mel. – Bobby podniósł wzrok znad gazety i zmarszczył brwi. – Pięknie dzisiaj wyglądasz. Casey zachorował i musiałaś czuwać przy nim całą noc?
– W pewnym sensie. – Rzuciła torebkę na biurko i podeszła do dzbanka z kawą.
Bobby sięgnął po swój kubek i zrobił to samo. Nagle coś sobie przypomniał.
– Ejże, przecież mówiłaś, że Stan zabrał Caseya do Orlando.
– Owszem. Musiałam zaopiekować się innym dzieckiem. – Bez wdawania się w szczegóły zrelacjonowała wydarzenia minionej nocy. – Pomyślałam, że nieoficjalnie moglibyśmy odbyć z panem doktorem oficjalną rozmowę.
Bobby uśmiechnął się szeroko.
– I trochę go postraszyć.
– Właśnie.
– Wchodzę w to.
Melanie dosypała do swojej kawy śmietanki i upiła łyk.
– Wydarzyło się coś niezwykłego od wczoraj?
– Nic. A prawda, dzwoniła nasza dobra znajoma, pani Grady. Znowu widziała kręcącego się koło śmietnika zamaskowanego bandytę.
Melanie podniosła oczy do nieba. Teraz, kiedy jej nadzieje na prawdziwą śledczą robotę zostały przekreślone, to, czym zajmowała się w policji miejskiej, wydawało się jeszcze bardziej beznadziejne niż dotychczas.
– Szop?
– Upierdliwe zwierzątka, prawda? Domagała się natychmiastowej interwencji.
– Biedny Will. – Melanie wyobraziła sobie, jak pulchny Will Pepperman o twarzy niemowlaka, który miał nocny dyżur, wysyła patrol na miejsce przestępstwa. Musiał usłyszeć niezłą wiązankę od chłopców z wozu, kiedy odebrali wezwanie. Ale lepsze to niż awantury ze strony jazgotliwej, najłagodniej mówiąc, pani Grady.
Podeszli do biurka Bobby’ego. Melanie przysiadła na skraju blatu.
– A jak nasza telefoniczna baza danych? Dzwonił ktoś? Masz coś godnego uwagi?
– Owszem, były telefony. Czy godne uwagi? Nie. – Bobby podał partnerce wydruk. Prześlizgnęła się po nim wzrokiem, coraz bardziej zniechęcona i rozczarowana. – Przynajmniej sto rozmów – westchnęła.
– Dokładnie sto dwanaście. Jakie ma to zresztą znaczenie?
– Chcesz górną czy dolną połowę? – zapytała z rezygnacją, mając na myśli listę.
– Przepraszam, że popsuję ci humor, ale to, co trzymasz w ręku, to właśnie połowa.
Melanie jęknęła.
– Żałosna robota, co? – W głosie Bobby’ego zabrzmiała nuta współczucia.
– Szkoda słów. – Spojrzała Bobby’emu w oczy, zastanawiając się, jakim cudem zachował tyle optymizmu. Postanowiła go zapytać, skąd czerpie pogodę ducha. – Pracujesz w policji miejskiej od dziesięciu lat. Nie czujesz się już zmęczony? Przecież cały czas zajmujemy się jakimiś bzdurami.
Milczał przez chwilę, w końcu odpowiedział poważnym, wyważonym tonem:
– Mam trzydzieści osiem lat, Melanie, oraz czwórkę dzieci i żonę, a przy tym ukończone zaledwie dwa lata akademii. W miejskiej policji robię dokładnie to samo, co robiłbym, przy swoim wykształceniu, w FBI. Noszę broń, moje dzieciaki patrzą na mnie jak na bohatera, a ja przynajmniej wiem, że wieczorem bezpiecznie wrócę do domu, bo zamaskowany bandyta pani Grady raczej mnie nie zastrzeli. I to się liczy.
Melanie spojrzała na swojego partnera z szacunkiem. Powinna czuć podobnie, pomyślała ze skruchą. Ze względu na Caseya. Tymczasem ambicje i tęsknoty okazywały się silniejsze.
Uśmiechnęła się z przymusem i uniosła swoją połowę listy.
– Dobrze, mój panie Słoneczko. Pociesz mnie, dopóki jeszcze pamiętam, co to uśmiech.
– Cała przyjemność po mojej stronie. Jedną trzecią z tej listy możesz od razu wykreślić. Czyste konfabulacje, w których nie ma krzty prawdy.
Melanie uniosła brwi.
– I to ma mnie pocieszyć?
– Poczekaj chwilę. Następne trzydzieści procent możesz odrzucić, porównując informacje telefoniczne z danymi w komputerze.
– Natomiast resztę natomiast będę musiała dokładnie sprawdzić, tak? – Ukryła twarz w dłoniach. – Przecież to beznadziejne! Ślęczenie na cały dzień.