Melanie spojrzała na Parksa ze zdumieniem i nieukrywaną niechęcią, ale najwyraźniej było mu wszystko jedno, co sobie o nim pomyśli.
– Co mam robić?
– Widzisz to? Pod tyłkiem? – Wskazał na koniuszek jakiegoś błyszczącego przedmiotu wystający spod ciała. – Ja ją uniosę, a ty to wyciągnij.
Skinęła głową. Dziewczyna była co prawda drobna, ale śmierć sprawiła, że Parksowi, który do ułomków nie należał, wcale nie było łatwo ją ruszyć. Posapując, dźwignął w górę biodra denatki i Melanie wyciągnęła spod nich błyszczące opakowanie na prezerwatywy. Było otwarte i puste.
Parks wyjął z jej ręki opakowanie i przyglądał się mu przez chwilę, ściągnąwszy brwi w głębokim namyśle. Melanie obserwowała go, zastanawiając się, z jakiego powodu sprowadzono go na miejsce zbrodni. Dlaczego akurat to morderstwo zwróciło uwagę nie tylko departamentu policji hrabstwa Mecklenburg w Charlotte, ale i FBI?
Parks podniósł przekrwione oczy na Melanie.
– Wiesz, co się tu mogło zdarzyć, May? Masz już jakąś błyskotliwą teorię?
– Wnosząc z sinego zabarwienia skóry i braku ran, prawdopodobnie została uduszona. Pewnie poduszką. Poza tym nic nie potrafię powiedzieć. W każdym razie jeszcze nie teraz.
– Rozejrzyj się uważnie, czytaj ze śladów. Wszystkie potrzebne dane znajdują się w tym pokoju. – Parks wskazał głową skąpą bieliznę rzuconą na fotel i pustą butelkę po szampanie stojącą na podłodze. – Widzisz te rzeczy? Dziewczyna przyjechała tutaj z własnej woli. Na dymanko. Nikt nie zaciągnął jej siłą do tego pokoju ani do tego łóżka.
– A to, że została przywiązana? To też część, jak to pan ładnie nazwał, dymanka?
– Według mnie tak. Zastanów się. Na ciele nie ma żadnych widocznych obrażeń, a gdyby ktoś ją przywiązał przemocą, z całą pewnością by były. Nie jest łatwo skrępować dorosłego człowieka wbrew jego woli. Nawet bardzo silny mężczyzna miałby z tym problemy. Przyjrzyj się jej nadgarstkom i kostkom. Najmniejszych otarć. A musiałyby być, gdyby się szarpała.
Melanie nachyliła się nad ciałem. Parks rzeczywiście miał rację. Żadnych otarć, tylko niewielkie sine pręgi od zaciśniętych sznurków.
– Facet może mieć dwadzieścia kilka, góra trzydzieści lat. Przystojny. Nawet jeśli nie jest dobrze sytuowany, sprawia wrażenie kogoś, komu się powiodło. Jeździ dobrym, drogim wozem, najpewniej europejskim. Ma bmw albo jaguara.
Melanie słuchała z niedowierzaniem.
– Skąd możesz to wszystko wiedzieć? – zapytała, podobnie jak Parks bezceremonialnie przechodząc na ty.
– Stąd, że ta dziewczyna nie wygląda na dziwkę z ulicy. Jest zadbana, wręcz wychuchana. Młoda, efektowna, z dobrej rodziny, z dobrymi…
– Chwileczkę – gwałtownie przerwała Parksowi. – Kto to jest?
– Joli Andersen. Najmłodsza córka Cleve’a Andersena.
– O żesz… – mruknęła Melanie.
Teraz już rozumiała. Andersenowie byli jedną z najstarszych i najbardziej wpływowych rodzin w Charlotte. Byli bankierami i politykami, zasiadali w rozmaitych komitetach obywatelskich, radach nadzorczych, przewodniczyli organizacjom społecznym i dobroczynnym. Cleve Andersen musiał dobrze znać zarówno burmistrza Charlotte, jak i gubernatora stanu.
– Dlatego się tu pojawiłeś. Ty i chłopcy z FBI – powiedziała. – Bo to Andersenówna.
– Bingo. Media tylko czekają na podobne sensacje. Gdy ginie ktoś znany, wiadomość roznosi się piorunem. Dziewczynę znalazła pokojówka i natychmiast poleciała z wrzaskiem do szefa motelu. Pierwsze co zrobił, to sprawdził tożsamość panienki, no i wtedy zaczęło się dziać naprawdę ciekawie. Gość wpadł w panikę, zadzwonił do FBI i zgłosił dyżurnemu gliniarzowi nie tylko to, co się stało, ale również kim jest ofiara. Wtedy, ciupasem ściągnęli mnie tu za dupę, żebym spojrzał fachowym okiem.
Melanie słuchała uważnie jego relacji.
– Rodzina już wie?
– A jakże. Dowiedzieli się szybciej niż ty i twój szef, Cukiereczku. – Parks wrócił do swoich hipotez: – Musiało być mniej więcej tak, jak ci to opisałem. Dziewczyna była przyzwyczajona do luksusu i cholernie rozpieszczona. Taka by się nie zadała się z byle dupkiem ze stacji benzynowej.
– Mogła się zerwać starym ze złotego łańcucha – powiedziała Melanie. – Mogła przyćpać.
– Nic nie wskazuje, żeby brała narkotyki. A co do zerwania? Popatrz na jej ciuchy. Popatrz, jakim wozem tu przyjechała. Nie, to nie ten trop.
Melanie zmarszczyła czoło, usiłując przypomnieć sobie plotki na temat najmłodszej córki Andersena, które wyczytała w różnych gazetach. Parks miał rację, to nie ten trop.
– Więc dlaczego przyjechała do motelu z jakimś obcym facetem?
– A kto mówi, że z obcym?
Melanie spojrzała na jeszcze niedawno piękną, teraz zdeformowaną przez śmierć twarz Joli Andersen o szeroko otwartych oczach, w których zastygło przerażenie.
– I potem ją zabił.
– Tak, chociaż początkowo nie miał takiego zamiaru. Jestem prawie pewien, że zaczęła protestować, kiedy seks zrobił się zbyt ostry… albo mu nie stanął i dziewczyna go wyśmiała, poniżyła? Facet stracił panowanie nad sobą. Zakleił jej usta, żeby ją uciszyć, i wtedy się przeraziła, zaczęła się szarpać. Musiała zupełnie wyprowadzić go z równowagi. Inaczej sobie zaplanował tę noc, był urażony i wściekły. Przycisnął poduszkę do twarzy dziewczyny, żeby dać jej nauczkę, żeby się wreszcie uspokoiła.
– Skoro nie zamierzał jej zabijać, dlaczego miał ze sobą taśmę, którą zakleił jej usta? – Melanie sceptycznie pokręciła głową. – Według mnie wszystko zaplanował.
– Nie mówię, że nie odgrywał wcześniej podobnych scen. Mógł się tak zabawiać wiele razy z wynajętymi panienkami. Zrozum, on realizował scenariusz, który miał w głowie, który ciągle udoskonalał, wprowadzał subtelne poprawki. Piękna dziewczyna. Sznur. Uległość. Taśma. A dzisiejszej nocy morderstwo. Pogadaj z miejscowymi dziwkami, któraś musiała się na niego natknąć. Postawię ci butelkę burbona, gdyby było inaczej.
Melanie słuchała Parksa z nabożnym zdumieniem, lecz zarazem nie dowierzała mu. Co prawda jego hipotezy brzmiały sensownie, ale to wszystko mógłby wiedzieć tylko jasnowidz.
– Nie sądzisz, że uprawiasz niebezpieczną grę? To tylko przypuszczenia, a traktujesz je jak prawdę. W ten sposób na samym wstępie niepotrzebnie zawężasz pole działania. Bawisz się w zgadywanie, choć nie masz ku temu żadnych przesłanek.
– A na czym, jak nie na zgadywaniu, polega twoim zdaniem praca policji? Snujemy przypuszczenia, kierujemy się instynktem. Liczymy na szczęście. Poza tym jestem naprawdę dobry w zgadywankach. – Rozejrzał się wokół i uniósł puste opakowanie ze srebrnej folii. – Znalazł może który zużytą gumkę?
Nikt nie znalazł. Do Melanie i Parksa podszedł jeden z gliniarzy z Charlotte, wziął do ręki opakowanie, przeczytał nadruk i skrzywił się z niesmakiem.
– Jagnięcy kondom. Czy ci ciemni ludzie jeszcze nie wiedzą, że naprawdę zabezpieczają tylko lateksowe?
Parks zachmurzył się.
– Nie sądzę, żeby ten facio ją wydymał. W każdym razie nie przypuszczam, żeby była mu potrzebna guma.
– Nie? To dlaczego opakowanie jest puste? Gdzie prezerwatywa? – Gliniarz z Charlotte wrzucił dowód do plastykowej torebki, zapieczętował ją i oznakował. – Pewnie zabrał ją ze sobą, albo wrzucił do klopa.
Parks pokręcił głową.
– To ona przywiozła prezerwatywy, nie on.
Dochodzeniowiec uniósł brwi.
– A niby skąd to wiesz?
– Facet nie myślał o zabezpieczeniu. To akurat najmniej go obchodziło. Rozejrzyj się, człowieku. Nawet nie próbował tu posprzątać. Na butelce od szampana zostały odciski palców.