Otworzył drzwi gabinetu i wszedł do środka. Melanie zarzucała mu, że uderzył żonę. Wielkie rzeczy. Za coś takiego nikogo jeszcze nie wsadzono za kratki. Gdyby Melanie znała bodaj część prawdy, nie siedziałby teraz za swoim biurkiem, i już na pewno nie byłby ordynatorem oddziału miękkiej chirurgii w jednym z najlepszych szpitali na południowym wschodzie.
Melanie po prostu histeryzuje, widząc, że małżeństwo Mii zaczyna się rozpadać. Robi, jak zwykle, wiele hałasu o nic.
Pokręcił głową. Kiedy żenił się z Mią, wydawało mu się, że lepiej nie mógł wybrać. Była pielęgniarką i znakomicie orientowała się w układach panujących w szpitalu. Dzięki swojej wiedzy pomogła mu piąć się po szczeblach kariery.
Miło brało się ją w ramiona, ale w oczach Boyda największym plusem Mii była jej łagodność, całkowita bezwolność i podporządkowanie oraz absolutne zapatrzenie w ukochanego.
Jednak podejmując decyzję o małżeństwie, nie wziął pod uwagę jednego: że piekielna siostrzyczka Mii jest gliną.
Glina. Poczuł nagły przypływ paniki. Był taki ostrożny, wybierając swoje kobiety.
Choć nie zawsze, bo zdarzało mu się popełniać błędy.
Opadł na fotel. Gliny mają szósty zmysł i potrafią wszystko wywęszyć. Co będzie, jeśli jego szwagierka zacznie się nim interesować, wypytywać dawnych kolegów i byłych szefów? Charleston jest znacznie mniejsze niż Charlotte i ludzie dużo wiedzieli. Do czego mogłaby się dokopać?
Niczego nie znajdzie, uspokajał sam siebie. Jest prowincjonalną policjantką w mieścinie wielkości przeciętnego centrum handlowego. Nie może mu w żaden sposób zaszkodzić.
Prychnął lekceważąco. Nie może mu zaszkodzić, powtórzył w myślach. Melanie May jest równie groźna jak ochroniarz w supermarkecie.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Los lubi płatać figle. Niekiedy uśmiecha się do tych, którzy najmniej na to zasługują, lub chroni zasługujących na karę, a odwraca się od pokornych i poczciwych.
Ale nie Śmierć, bo Śmierć była sprawiedliwa. Miała pewną rękę. Nie kierowała się kaprysem ani ślepym trafem, lecz starannie przemyślanym planem i głębokim poczuciem słuszności.
Dopełnił się czas. Kolejny winny miał zapłacić, tak jak jego poprzednicy. Za nieukarane zbrodnie. Za grzechy przeciwko słabym. Za lekceważenie sprawiedliwości.
Śmierć oderwała się od ściany restauracji i przeszła przez parking, kierując się ku kwitnącym drzewom owocowym na jego skraju. Tutaj, w cieniu gałęzi, stał samochód mężczyzny.
Zatrzymała się koło wozu i przez chwilę wdychała zapach kwiatów. Rozkoszowała się nim. Rozkoszowała się chwilą. Zwycięstwem dobra nad potęgą zła.
Dopełnił się czas.
Mężczyzna, jak zwykle, zostawił niedomknięte szyby w samochodzie. Niebezpieczny nawyk, kiedy parkuje się w pobliżu kwitnących drzew. Niewybaczalna lekkomyślność, szczególnie wtedy, gdy ktoś jest uczulony na jad pszczół. Gdy jedno ukłucie może zabić, powodując zatrzymanie akcji serca.
Śmierć trzymała w dłoni niewielką papierową torebkę, jedną z tych, w jakie pakuje się pieczywo albo dania na wynos. Z torebki dochodziło gniewnie brzęczenie. Żołnierze Sprawiedliwości gwałtownie domagali się uwolnienia.
– Już niedługo – szepnęła Śmierć.
Otworzyła torbę i rzuciła ją na tylne siedzenie samochodu. Po chwili torba zsunęła się na podłogę i Posłańcy Zagłady wydostali się na wolność.
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
Melanie wjechała na parking i zatrzymała się na pierwszym wolnym miejscu. Szybko zgarnęła z siedzenia torbę ze strojem do ćwiczeń, po czym wysiadła z samochodu. W wieczornym powietrzu wyraźnie już czuło się wiosnę.
Zatrzasnęła drzwiczki, przekręciła kluczyk i ruszyła przed siebie. Była spóźniona na trening taekwondo. Od dnia kiedy Cleve Andersen wyznaczył nagrodę, telefon nie przestawał dzwonić, dlatego wyszła dzisiaj z pracy później niż powinna. Jeśli się pospieszy, będzie na macie akurat na czas. Instruktor nie tolerował spóźnień, uważał, że są oznaką braku szacunku i dyscypliny, a już szczególnie wymagający był wobec posiadaczy czarnych pasów.
– Porucznik May?
Zatrzymała się i obejrzała przez ramię. W jej stronę szła szczupła blondynka.
– Prokurator Ford. Co za niespodzianka. Weronika dogoniła ją i spojrzała na torbę sportową. Sama na ramieniu miała podobną.
– Zdaje się, że łączy nas więcej niż tylko egzekwowanie prawa i porządku.
– Na to wygląda. – Ruszyły razem w stronę wejścia do centrum. – Masz czarny pas?
– Trzeciego stopnia. A ty?
– Pierwszego. – Melanie otworzyła drzwi, przepuszczając Weronikę przodem. Skierowały się do szatni. – Od kiedy ćwiczysz?
– Od dwóch tygodni. Chodziłam wcześniej do innego dodzio, ale źle się tam czułam.
Melanie potrafiła to zrozumieć. Każde dodzio miało własną atmosferę, każdy instruktor własną filozofię sztuk walki. Ona sama zmieniała kilka razy szkółki, zanim znalazła taką, która jej odpowiadała.
Obie przebrały się w tradycyjne białe gi, spięły włosy i przeszły do sali ćwiczeń. Posiadacze czarnych pasów mogli przychodzić do dodzio i brać udział w godzinnych ćwiczeniach zawsze, jeżeli tylko instruktor był na miejscu.
Melanie wolała sesje przeznaczone wyłącznie dla czarnych pasów, bo mogła tu znaleźć lepszych od siebie sparringpartnerów, a kiedy zapisywała się na kurs, przyrzekła sobie, że jeśli już ma ćwiczyć, to z całym zaangażowaniem.
Nie było łatwo. Chodziła posiniaczona, bolały ją wszystkie mięśnie, płakała, kilka razy chciała zrezygnować, ale ponieważ rzecz warta była poświęceń, więc zaciskała zęby i przychodziła na kolejne lekcje.
Była naprawdę bardzo dumna, gdy wreszcie zdobyła czarny pas.
Zaczęła się rozgrzewka. Taekwondo polega przede wszystkim na pracy nogami. Szybkie obroty, skoki i wyrzuty są naprawdę fascynujące, kiedy się je ogląda, ale bardzo trudne do wykonania. Trzeba być prawdziwym artystą sztuki walki, mieć niezwykle gibkie ciało i świetną kondycję.
Melanie ćwiczyła od pięciu lat przynajmniej trzy razy w tygodniu, ale ciągle potrzebowała około dziesięciu minut rozgrzewki przed każdym treningiem. Podobnie jak Weronika.
Siedziała na podłodze, szeroko rozsunęła nogi i ćwiczyła skłony, dotykając piersią podłogi. Jest dobra i twarda, oceniła Melanie z podziwem.
Sama zaczęła ćwiczyć skłony przy barierce. Oparła o nią stopę i usiłowała dotknąć czołem kolana, aż zatrzeszczały stawy.
– Też nienawidzisz tego tak samo jak ja? – zwróciła się do Weroniki.
– Bardziej. – Weronika, zaciskając zęby, wykonała kolejny skłon. – Ale to zło konieczne. Jak sałatki i rajstopy.
Melanie zaśmiała się i zmieniła nogę.
– Masz wyczucie słowa, prokuratorze. Kiedy skończyły rozgrzewkę, Weronika zagadnęła:
– Chcesz ze mną poćwiczyć?
– Pod warunkiem, że mnie nie ośmieszysz, dowodząc, jaka ze mnie niezdara.
– Obiecuję. Styl wolny? – zapytała Weronika, mając na myśli typ sparringu, gdzie walczący mogą używać wszystkich chwytów, nie uprzedzając o planowanym rodzaju ataku. To najbardziej zaawansowana technika sparringowa, wymagająca prawdziwych umiejętności. Melanie pokręciła głową.
– Żartujesz. Nie jestem na tyle dobra. Zacznijmy od podstawowych ataków, potem spróbujemy przejść do stylu półwolnego.
Weronika wzruszyła ramionami.
– W porządku, ale wydaje mi się, że przesadzasz. Jesteśmy mniej więcej na tym samym poziomie.
– Spróbuj namówić pająka, żeby latał. Przyjęły pozycję wyjściową. Pierwsza zaatakowała Melanie, mierząc w głowę Weroniki.
– Kiai! – krzyknęła.
Weronika bez trudu zablokowała uderzenie, po czym sama natarła, powstrzymując cios o milimetry od piersi Melanie.