Выбрать главу

Ukłoniły się sobie i nastąpiła kolejna wymiana ciosów. Powtórzyły to kilka razy: uderzenie, kopnięcie, uderzenie… Atak, obrona, atak…

Godzina treningu minęła nie wiadomo kiedy. Melanie była wykończona, ale zadowolona. Od dawna nie miała tak świetnej partnerki. Aż za dobrej. Podejrzewała, że rano będą bolały ją wszystkie mięśnie.

Powiedziała to Weronice, kiedy szły do szatni, a ta uśmiechnęła się w odpowiedzi.

– To ja powinnam ci podziękować. Nieźle musiałam się nagimnastykować.

– Akurat. Nawet kropla potu nie wystąpiła ci na czoło. Jesteś niezła.

Weronice komplement sprawił wyraźną przyjemność.

– Lubię się spocić. To jedyne momenty, kiedy lubię być spocona.

Melanie zaśmiała się.

– Przepraszam. Nawet nie doszłyśmy do półwolnego.

– Nie szkodzi. Nadrobimy zaniedbanie następnym razem.

Przebierając się w szatni, rozmawiały o jakichś nieistotnych sprawach i razem wyszły na parking.

– Masz ochotę na filiżankę kawy? – zapytała Weronika.

Melanie nie wahała się ani chwili. Casey nie wrócił jeszcze z Orlando, był piątkowy wieczór, a ona nie miała żadnych planów.

Wybrały kawiarnię niedaleko dodzio i z kubkami w dłoniach usiadły na zewnątrz, rozkoszując się wiosennym powietrzem.

– Uwielbiam tę porę roku – rozmarzyła się Melanie. – Nic nie może się równać z tutejszą wiosną.

– Nie wiem, jak jest gdzie indziej. Nigdy nie mieszkałam w innym stanie.

– Urodziłaś się w Charlestonie?

– Uhm. Moja rodzina miała fabrykę mebli. Markham Industries.

Melanie ta nazwa nie była obca. Każdy, kto mieszkał wystarczająco długo w Karolinie Północnej lub Południowej, musiał ją znać. Markhamowie zajmowali poczesne miejsce na rynku, a kilku z nich próbowało szczęścia w polityce.

– A ty? Też spędziłaś tu całe życie? – zapytała Weronika.

– Ależ skąd. Ojciec był wojskowym i ciągał nas z miejsca na miejsce. W Karolinie Północnej osiedliśmy, kiedy skończyłam piętnaście lat.

– To „nas” odnosi się do sobowtórów, z którymi widywałam cię w Starbuck’sie?

Melanie uśmiechnęła się.

– Uhm. To Mia i Ashley. Moje bliźniacze siostry. Właściwie powinnam powiedzieć „trójniacze”.

Rozbawiona Weronika pokiwała głową.

– Niezwykła z ciebie osoba.

– Nie powiedziałabym. Samotna pracująca matka. Może być coś bardziej zwyczajnego?

– Kiedy widzi się waszą trójkę, trudno nie zwrócić na was uwagi.

– Owszem, wszyscy się za nami oglądają.

– Melanie przechyliła lekko głowę i przez chwilę przyglądała się nowej znajomej. Weronika Ford, ze swoimi delikatnymi rysami, jasnymi włosami, ciemnoniebieskimi, szeroko osadzonymi oczami, mogłaby z powodzeniem uchodzić za czwartą siostrę. Mel powiedziała jej to.

– Tak myślisz? – ucieszyła się. – Byłoby miło, bo niestety jestem jedynaczką.

– Dokucza ci samotność?

– Bardzo. Chociaż rodzice rozpieszczali mnie tak strasznie, że nawet sobie nie wyobrażasz.

– Weronika upiła łyk swojej latte. – Co się działo potem, kiedy skończyłaś piętnaście lat?

– Ojciec odszedł z wojska i otworzył kawiarnię w Charlotte. Taka kafejka w starym stylu, żadne tam latte, mokki czy cappuccino, tylko zwykła kawa z dzbanka i ciasta domowej roboty. – Uniosła swój kubek. – Stąd wziął się mój nałóg.

– Nadal prowadzi swoją kawiarnię?

– Nie żyje od czterech lat.

– A twoja matka?

– Umarła, kiedy byłyśmy małe. Rak piersi.

– Przykro mi.

Melanie uniosła ramiona.

– Tyle czasu już minęło… A ty? Co powiesz o sobie poza tym, że jesteś strasznie rozpieszczoną jedynaczką?

Weronika zaśmiała się.

– Ja? Biedna bogata dziewczynka. Wychowywały mnie niańki, a tatuś budował swoje imperium. Do znudzenia powielany schemat.

– Nie brzmi wcale tak źle. W każdym razie z dwojga złego lepsze to niż sprzątanie kawiarni każdego wieczoru. A twoja matka?

Uśmiech znikł z twarzy Weroniki.

– Umarła wcześnie, podobnie jak twoja. Miałam trzynaście lat.

– My po jedenaście. Co się stało?

– Zastrzeliła się. Ja ją znalazłam. Ciężkie, bolesne słowa zawisły w powietrzu.

– To straszne. Przepraszam. Nie powinnam była pytać – szepnęła Melanie. – Zawsze dopytuję wszystkich o matki. Kiedy straciłam swoją…

– Daj spokój. – Weronika machnęła ręką. – Wreszcie pogodziłam się z jej śmiercią. W każdym razie na tyle, na ile człowiek może się pogodzić z czymś takim.

Melanie doskonale rozumiała, co Weronika miała na myśli. Ani ona, ani siostry nigdy do końca nie przebolały odejścia matki. Nadał w głębi serca ją opłakiwały, miały poczucie, że je zbyt wcześnie opuściła, a nawet w jakimś sensie zdradziła. Jednak ją zabrała straszliwa choroba, natomiast dla Weroniki samobójcza śmierć matki musiała być jeszcze bardziej bolesna.

Pani prokurator odchrząknęła i uśmiechnęła się z wysiłkiem.

– Nie wiem jak ty, ale ja byłabym za zmianą tematu. Zmarłe matki to nie najlepszy lejtmotyw rozmów w piątkowy wieczór.

– Przychylam się – przytaknęła ze śmiechem Melanie. – Masz jakieś propozycje?

– Taekwondo. To neutralny temat. – Weronika podparła brodę dłonią. – Powiedz mi, dlaczego właśnie taekwondo?

Melanie wzruszyła ramionami.

– Z oczywistych powodów: jestem gliną. Traktuję je jako jedno z moich aktywów.

– Dziwne, ale ta odpowiedź nie zabrzmiała przekonująco. Jakbyś ją wyrecytowała z pamięci.

– Odzywa się w tobie prokurator.

– To prawda. – Uśmiechnęła się szelmowsko. – Idźmy zatem dalej, rozważmy fakty. Po pierwsze, ustaliliśmy, że jesteś niezwykła. – Melanie zaczęła protestować, ale Weronika powstrzymała ją gestem dłoni. – Po drugie, w akademii policyjnej uczą podstaw samoobrony. Większość absolwentów na tym poprzestaje, jednak ty nie. Z jakiego powodu?

– Proste. Większość absolwentów to mężczyźni i dużo łatwiej niż kobietom przychodzi im obezwładnić rosłego draba. A ja muszę sobie radzić z różnymi oprychami. Poza tym uważam, że każda z nas powinna umieć się bronić.

– Aha.

Melanie zerknęła na Weronikę znad swojego kubka i zmarszczyła brwi.

– Co to za „aha”?

– Prawdziwy powód.

Melanie pokręciła głową, jednocześnie rozbawiona i zaniepokojona przenikliwością nowej znajomej. Bo Weronika niewątpliwie miała rację. Doświadczenia z przeszłości sprawiły, że Melanie czuła potrzebę chronienia samej siebie na długo przedtem, zanim została policjantką. Jeszcze za czasów swojego małżeństwa wybrała się pewnego razu na zawody taekwondo i patrzyła zafascynowana na kobiety, które bez trudu pokonywały dwa razy większych od siebie facetów. Wtedy postanowiła, że będzie się uczyła wschodnich sztuk walki. Następnego dnia zapisała się na kurs i tak to zostało do dziś.

– Trafiony, zatopiony – mruknęła. – Adwokaci muszą drżeć, kiedy pojawiasz się na sali sądowej. Jesteś dobra.

– W ten delikatny sposób chcesz mi dać do zrozumienia, że czujesz się jak świadek obrony, którego przypiekam na żywym ogniu. – Oczy Weroniki się śmiały. – Przepraszam, czasami się zapędzam, takie zboczenie zawodowe. Teraz twoja kolej. Możesz mi odpłacić pięknym za nadobne.

– W porządku. Powiedz mi więc, dlaczego ty trenujesz taekwondo?

– Chyba z tego samego powodu co ty. Na co dzień stykam się w pracy z przemocą wobec kobiet. Dość się napatrzyłam i nasłuchałam, by solennie sobie przyrzec, że nigdy nie stanę się ofiarą. Stąd wzięło się taekwondo.

Potoczyła się niewymuszona rozmowa o wszystkim i o niczym. Popijały niespiesznie kawę, czasami milkły, by po chwili wrócić do przerwanego wątku.