Выбрать главу

Odkrywały wiele wzajemnych podobieństw. Obydwie miały szacunek dla działań proceduralnych obowiązujących w policji, tak samo lubiły powieści kryminalne, filmy o piętrowej intrydze i wysokokaloryczne lody z bitą śmietaną. W równie jednoznaczny i kategoryczny sposób rozróżniały dobro od zła. Były ślepo lojalne wobec swoich bliskich i absolutnie oddane swojej pracy, niezłomnie też wierzyły, że służąc sprawiedliwości i porządkowi publicznemu, zmieniają świat na lepszy.

Obydwie miały za sobą trudne małżeństwa, z tą różnicą, że Weronika była wdową, a nie rozwódką.

– Leciał na spotkanie do Chicago – opowiadała o śmierci męża. – Zawiozłam go rano na lotnisko, odprowadziłam do bramki, pocałowałam na do widzenia. Widziałam go wtedy po raz ostatni.

Melanie sposępniała.

– Co się stało?

– Samolot eksplodował w powietrzu.

– O Boże! – Melanie usiłowała przypomnieć sobie tamtą katastrofę. – To było mniej więcej pięć lat temu?

– Tak. – Weronika oparła brodę na dłoni i zapatrzyła się w przestrzeń. Albo w przeszłość.

– Początkowo byłam zupełnie rozbita i przerażona, zupełnie ogłuszona – ciągnęła, spoglądając znowu na Melanie. – Jednak teraz, patrząc wstecz, widzę, że ta eksplozja uratowała mi życie.

– Weronika zaczerwieniła się, zażenowana własnym wyznaniem. – Kiedy minął pierwszy szok, kiedy już opłakałam męża, dotarła do mnie cała naga prawda. O mnie, o moim życiu, o przyszłości, jakiej dzięki tej katastrofie uniknęłam. O człowieku, którego pokochałam i za którego wyszłam.

– I?

– Skończony drań, tyle da się powiedzieć. Okrutny i apodyktyczny, nieustannie wszystko krytykował, wszystko miał za złe. Ale nie to było najgorsze. – Spojrzała Mel prosto w oczy. – Zniszczył moją niezależność i szacunek do samej siebie. Właściwie sama się ich zrzekłam. Pozwoliłam, żeby mną rządził. Zatraciłam się w tym, sama o tym nie wiedząc.

– A potem przyrzekłaś sobie, że już nigdy więcej.

– Tak. – Weronika odgarnęła włosy za ucho.

– Rzuciłam studia prawnicze dlatego, że on się tego domagał. Chciał mieć prawdziwą żonę, która będzie zajmowała się domem i dbała o męża, a nie ślęczała nad kodeksami. A ja się temu poddałam, uznałam, że właśnie tak powinno być. Jednak kiedy znów stanęłam na nogi, natychmiast wróciłam na uniwersytet i błyskawicznie zrobiłam dyplom.

– Imponujące.

Weronika wzruszyła ramionami.

– Miałam wtedy w sobie tyle energii, że nic nie mogło mnie powstrzymać.

– I tu się różnimy. Kiedy zostawiłam Stana, byłam taka zalękniona, że bałam się wykonać samodzielnie najmniejszy krok.

– Musiałaś myśleć o dziecku. Na pewno bałaś się, że będzie próbował je zabrać.

Nadal się boję. On to właśnie chce zrobić! – krzyknęła w duchu.

– Tak, wtedy wszystko wygląda zupełnie inaczej. – Zerknęła na zegarek i ze zdumieniem stwierdziła, że dochodzi jedenasta. – Powinnam wracać do domu.

Weronika też sprawdziła godzinę.

– Boże, ale zrobiło się późno. – Dopiła kawę i sięgnęła po torebkę. Obydwie się podniosły i ruszyły w stronę parkingu.

– Przy okazji – rzuciła Weronika, kiedy stały koło swoich samochodów zaparkowanych jeden obok drugiego. – W środę wieczorem wpadłam na kolację do „Blue Bayou”. Miałam ochotę zjeść tę ich sałatkę rybną, popatrzeć na pana boksera i jego dziewczynę. Wyglądał tak, jak go…

– On nie żyje.

Weronika zamarła.

– Nie żyje? Kpisz sobie ze mnie. Przecież tam byłam i widziałam tego faceta, jak…

– To się stało wczoraj wieczorem. Wypadek samochodowy. – Melanie bawiła się kluczykami. – Trochę dziwna historia. Okazuje się, że Thomas Weiss, był bardzo uczulony na użądlenia pszczół. Zaparkował wóz na tyłach swojej restauracji w pobliżu kwitnących drzew owocowych i kilka pszczół musiało dostać się do środka. Znaleziono ślady użądleń. Świadkowie opowiadali, że samochód znosiło od krawężnika do krawężnika. Weiss ponoć wymachiwał rękami, najwyraźniej oganiał się od pszczół. W końcu uderzył w betonową bandę.

– Czy były inne ofiary?

– Na szczęście nie. – Melanie przypomniała sobie, co mówił lekarz policyjny. – Weiss zginął na miejscu, ale i tak umarłby na skutek użądleń.

Weronikę przeszedł dreszcz.

– Los potrafi pisać niezwykłe scenariusze, nie sądzisz?

– Na pewno. Ale dla mnie najbardziej niezwykła była reakcja przyjaciółki Weissa. Po tym co przeszła, nie tego się spodziewałam.

– Rozpacz, histeria, żałoba – domyśliła się Weronika.

– Jeden wielki szloch.

– Ja też ryczałam, kiedy zginął mój mąż. Mam nadzieję, że dziewczyna się ocknie; wyciągnie odpowiednie wnioski i rozpocznie nowe życie.

– Jesteś wielkoduszna, bo ja nie znalazłam w sobie aż tyle zrozumienia. Nie mogę pojąć, skąd brałam pewność, że ta maltretowana kobieta będzie zeznawała przeciwko niemu w sądzie. Miałaś rację, że nie chciałaś ruszać tej sprawy.

– Doświadczenie. Nie zliczę, z iloma podobnymi przypadkami się zetknęłam w swojej praktyce. – Weronika wyjęła kluczyki z torebki. – Miło spędziłam dzisiejszy wieczór.

– Ja też. Musimy to powtórzyć.

– Powtórzmy – zgodziła się Weronika z uśmiechem. – W przyszłym tygodniu po treningu?

– Umowa stoi.

Melanie uniosła dłoń na pożegnanie, podeszła do swojego jeepa, otworzyła drzwiczki i wsiadła do środka. Zapalając silnik, uśmiechała się do siebie. Tak, to był rzeczywiście udany wieczór. Kiedy ostatnio była gdzieś ze znajomą? Widywała się z siostrami, ale to przecież nie to samo. Niestety, praca i obowiązki domowe nie pozostawiały jej czasu na życie towarzyskie.

Teraz dopiero uświadomiła sobie, jak bardzo jej tego brakowało. Spotkań z przyjaciółmi, szalonych imprez, randek.

Weronika uruchomiła silnik swojego volvo. Melanie bez zastanowienia odkręciła szybę i zawołała:

– Może zjemy razem lunch w następną sobotę? Spróbuję ściągnąć Ashley i Mię.

– Świetnie – ucieszyła się Weronika. – Zadzwonię do ciebie w tygodniu, ustalimy miejsce i godzinę.

– Zatem do usłyszenia. – Melanie raz jeszcze pomachała Weronice na pożegnanie, wrzuciła bieg i wyjechała z parkingu. Dziwnie się w życiu plecie, myślała, jadąc wysadzanym drzewami bulwarem. Jeszcze przed chwilą obca osoba staje się przyjaciółką. Ot tak, po prostu. Jak to się dzieje? Uśmiechnęła się znowu, tym razem do siebie. Wszystko jedno jak. Ważne, że Weronika Ford pojawiła się w jej życiu.

ROZDZIAŁ SZESNASTY

Boyd czuł, jak krew pulsuje mu w skroniach. Pierwotny, upajający rytm mieszał się z dźwiękami buchającej z głośników muzyki, dając połączenie, które przyprawiało o zawrót głowy, niczym jakiś tajemniczy, magiczny wywar.

Przeciskał się przez tłum bywalców i omiatał wzrokiem twarze. Szukał, dokonywał selekcji. Nie obawiał się, że ktoś go rozpozna. Tu nie mógł pojawić się ani żaden kolega lekarz, ani nikt ze znajomych. Klub przyciągał odmieńców z seksualnego marginesu, polujących na niezwykłą przygodę.

Takich jak on sam.

Coraz bardziej podniecony, wręcz nękany pożądaniem, przesuwał się powoli, chwytając od czasu do czasu w nozdrza zapachy tanich perfum.

Wziął głęboki oddech. Musi się uspokoić i opanować ogarniające go pragnienie rozładowania. Musi być ostrożny. Nie dać się ponieść dręczącej potrzebie zaspokojenia. Nie wolno mu uczynić jednego fałszywego kroku. Każda kobieta stanowiła ryzyko. Powinien być przebiegły, sprytny jak lis. Musi bardzo uważać, bo on, doktor Boyd Donaldson, miał zbyt wiele do stracenia.