Выбрать главу

– Przepraszam, ja tylko chciałem…

– Jest pan żałosny. Co z pana za prawnik? – Melanie cofnęła się ku drzwiom. – Proszę przyjąć do wiadomości, że nie skorzystam z pańskich usług. Znajdę adwokata, który nie tylko będzie wierzył, że mogę wygrać, ale że wygrać powinnam.

W niedzielę po południu Melanie była kompletnie załamana. W piątek, po rozmowie z adwokatem, wracała do domu, nie posiadając się z oburzenia. Była gotowa walczyć, stawić czoło Stanowi i całej armii najlepszych, najdroższych prawników.

Kiedy trochę ochłonęła, zaczęły dręczyć ją wątpliwości, w końcu ogarnęła trwoga. Casey znowu spędzał weekend z ojcem. Sama w pustym, martwym domu, nagle sobie uświadomiła, jak będzie wyglądało jej życie, jeśli sąd przyzna Stanowi opiekę nad synem.

Nie przeżyłaby tego.

Usiłowała zająć się czymkolwiek, żeby zagłuszyć ponure myśli. Coś tam próbowała zrobić w ogródku, obejrzała film, na który od dawna czekała, wysprzątała dom. Wszystko na próżno. Nie mogła uwolnić się od złych przeczuć i lęku. Zadzwoniła do sióstr, ale Ashley wyjechała w kolejną podróż służbową, a Mia leżała w łóżku z grypą. Weronika też była zajęta, bo szykowała się do rozprawy, w której za kilka dni miała wystąpić jako oskarżyciel.

Melanie niespokojnie krążyła po domu, na przemian klnąc w bezsilnej złości i płacząc. To był najdłuższy i najgorszy weekend w jej życiu.

Dobiegł wreszcie końca. No, prawie. Z chmurną miną zerknęła na zegarek. Czwarta dwadzieścia dwie. Gdzie podziewa się Stan? Zwykłe odwoził Caseya wcześniej. Powinni już byli wrócić. Mały potrzebował kilku godzin, by opadły z niego emocje i wrócił do codzienności. Jadł z matką kolację, potem kąpiel, bajka i spać. Następnego ranka szedł przecież do przedszkola.

Coraz bardziej poirytowana Melanie wciągnęła głęboko powietrze. Stan nie myślał o tak przyziemnych sprawach jak kąpiel i pora kładzenia do łóżka. Nigdy go to nie obchodziło. Ani przed rozwodem, ani teraz.

Co on może wiedzieć o wychowywaniu dziecka, o jego rytmie dnia? O tym, jak długo taki malec powinien spać i jak należy go karmić? Co wie o katarach, przeziębieniach, wizytach u pediatry? Nic.

Zacisnęła dłonie. Niech zapomni o przejęciu opieki nad Caseyem. Zadufany w sobie dupek. Bez cienia pojęcia o tym, jakie miejsce w życiu i sercu syna zajmuje ona, matka. Niech szlag trafi tego przeklętego adwokata, do którego się wybrała i który zasiał wątpliwości w jej głowie. W dodatku napędził jej stracha.

Usłyszała trzaśniecie drzwi samochodu. Rzuciła się do wyjścia, wybiegła na ganek.

– Casey! – zawołała. Chyba nigdy nie czuła się równie szczęśliwa jak w tej chwili, widząc uśmiechniętą buzię syna.

– Mama! – Chłopiec wpadł w jej objęcia. Przytuliła go z całych sił, tak mocno, że Casey usiłował uwolnić się z uścisku, ale ona nawet tego nie zauważyła. Wreszcie puściła synka.

– Tęskniłam za tobą.

Mały uśmiechnął się promiennie.

– Ja też tęskniłem. – Zerknął przez ramię na ojca, znowu na matkę, szczęśliwy i podniecony.

– Zgadnij, co dostałem, mamusiu?

– Co, skarbie?

– Tata kupił mi pieska.

Melanie poczuła się tak, jakby ktoś wylał jej na głowę wiadro lodowatej wody.

– Pieska?

– Uhm. – Casey pokiwał energicznie głową.

– Wabi się Łaciaty. Sam go tak nazwałem. Tata mówi, że to golden retriever.

W innych okolicznościach ubawiłoby ją, że syn nazwał płowego psa Łaciatym. Ale nie dzisiaj. Podniosła wzrok na Stana, który stał koło srebrnego mercedesa. Wysoki, ciemnowłosy, o urodzie gwiazdora filmowego. Kiedyś sam jego widok zapierał Melanie dech w piersiach.

Bardzo, bardzo dawno temu. Teraz, kiedy na niego patrzyła, czuła wyłącznie gniew.

– Bawiłem się z nim przez cały weekend – ciągnął Casey. – On lubi aportować kije i piłki. Wiesz, tata nawet pozwolił, żeby spał ze mną!

Przerwał, oczekując jakiejś reakcji ze strony matki. Melanie uśmiechnęła się z przymusem.

– Wspaniale, kochanie. Cieszę się, że jesteś szczęśliwy. Wiem, że potrafisz zaopiekować się Łaciatym. Jestem tego pewna.

Caseya rozsadzała duma.

– Karmiłem go i wyprowadzałem na spacer. Kiedy będzie trochę starszy, nauczę go różnych sztuczek. – Nagle spoważniał i przestał się uśmiechać. – On strasznie płakał, kiedy wychodziłem. Chciałem zabrać go ze sobą, ale tata powiedział, że Łaciaty będzie na mnie czekał u niego domu.

Melanie z trudem opanowała wściekłość.

– Kupiłam ci coś. Biegnij do kuchni i zobacz, co leży na stole.

Casey pomachał ojcu na pożegnanie i zniknął we wnętrzu domu.

Melanie odprowadziła go wzrokiem, po czym podeszła do eksmęża. Zatrzymała się o krok od niego, tak blisko, że widziała swoje odbicie w jego okularach przeciwsłonecznych.

– Jak mogłeś, Stan?

Uniósł brwi, udając zdziwienie.

– Co mogłem? Kupić prezent synowi?

– Rozmawialiśmy o szczeniaku i obydwoje uznaliśmy, że Casey jest jeszcze za mały. Ustaliliśmy, że to zbyt ważna decyzja i że we właściwym czasie podejmiemy ją wspólnie. Stan wzruszył ramionami.

– Suka mojego partnera akurat miała małe. Został mu jeden szczeniak, więc skorzystałem z okazji i go wziąłem.

– Skorzystałeś z okazji i wziąłeś? – powtórzyła. Głos trząsł się jej ze złości. – Nie mówimy o kruczkach prawnych, tylko o wychowaniu naszego dziecka.

– Jak zwykle przesadzasz. To rodowodowy szczeniak po czempionach, na litość boską. Nie mogłem przepuścić takiej okazji.

Melanie wsunęła dłonie do kieszeni, by Stan nie widział, jak drżą.

– Niechby nawet był szczeniakiem z Westminster Kennel Club, powinieneś był porozumieć się najpierw ze mną.

– Nie porozumiałem się. Przykro mi. Włożył w te słowa tyle ironii, by nie miała najmniejszych wątpliwości, że wcale nie jest mu przykro i nie zamierza się usprawiedliwiać ani tym bardziej przepraszać.

– Przyznaj wprost, dlaczego kupiłeś tego psa. Zrobiłeś ze zwierzaka przynętę. Chciałeś, żeby Casey zgodził się z tobą zamieszkać, jeśli sąd przyzna ci opiekę.

– Opowiadasz bzdury, Melanie.

– Tak? Nie wiem, co mną powodowało, ale oczekiwałam, że będziesz grał fair, tymczasem ty uciekasz się do obrzydliwych chwytów. Nie przypuszczałam, że posuniesz się do… szantażu emocjonalnego. Szczeniak! Aż tak nisko upadłeś?

Stan zaśmiał się sucho.

– Sama widzisz. Nigdy nie miałaś o mnie dobrego zdania. W każdym dopatrujesz się cech swojego tatusia. Masz uraz.

– Mój ojciec nie ma tu nic do rzeczy.

– Czyżby? Może nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale w głębi duszy uważasz, że skoro był potworem, wszyscy mężczyźni muszą być tacy sami.

– Próbujesz zmienić temat? Na mnie nie działają sztuczki, którymi posługujesz się na sali sądowej, mecenasie. Zbyt dobrze cię znam. Byłeś przez kilka lat moim mężem. Zapomniałeś?

Stan westchnął z rezygnacją.

– Kupiłem Caseyowi psa, bo chciałem sprawić mu radość. Bo jestem jego ojcem i cieszę się, kiedy on się cieszy.

Teraz zaśmiała się Melanie.

– Stan May nigdy nie dba o to, by sprawiać radość innym, nawet kiedy chodzi o Caseya. Stan May manipuluje ludźmi i myśli wyłącznie o własnych korzyściach. Taki jesteś.