Skrzywił się z niesmakiem i odwrócił się plecami do Melanie.
– Nie zamierzam kontynuować rozmowy w tym tonie. To, co mówisz, nie ma najmniejszego sensu. – Wsiadł do samochodu i zapalił silnik. – Jeśli masz jakieś problemy, zadzwoń do mojego adwokata. – Poprawił się w fotelu i zapiął pas bezpieczeństwa. – Albo niech twój adwokat zadzwoni do mojego.
Melanie przytrzymała drzwi, zanim zdążył je zatrzasnąć.
– Casey jest tutaj szczęśliwy. Dobrze mu ze mną, tu ma swój dom. Nie wywracaj jego życia do góry nogami, nie niszcz wszystkiego. Zapomnij o sobie i pomyśl przez chwilę o swoim synu.
– Myślę o nim – oznajmił szorstko z wypiekami na twarzy. – Jestem w stanie zapewnić mu znacznie więcej niż ty.
– Owszem, więcej przedmiotów. Droższych, lepszych, ładniejszych. Casey powinien mieszkać ze mną, bo tu jest jego miejsce. Doskonale o tym wiesz, Stan.
– Nic mi na ten temat nie wiadomo. – Wrzucił wsteczny bieg. – Od tej chwili to nie my będziemy decydować, tylko zaczekamy na orzeczenie sądu.
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
Kobieta siedząca naprzeciwko Melanie nie była ładna, chociaż można było doszukać się w jej zniszczonej i wyzywająco wymalowanej twarzy śladów dawnej urody, którą jednak zatarły lata spędzone na ulicy.
Dochodzenie w sprawie morderstwa Andersen utknęło w martwym punkcie. FBI, idąc za radą Connora Parksa, postanowiło przepytać miejscowe prostytutki, licząc na to, że któraś z nich zetknęła się z zabójcą Joli i zapamiętała jego dziwne rytuały seksualne. Poprzedniego wieczoru policja przeprowadziła swego rodzaju łapankę.
Melanie była zdania, że należało zrobić to kilka tygodni wcześniej, ale, odsunięta od sprawy, nie decydowała w żadnym stopniu o podejmowanych działaniach. Jednak teraz dopuszczono ją do przesłuchań, podobnie jak Bobby’ego, lecz tylko dlatego, że Harrison i Stemmons z Charlotte sami nie byliby w stanie przepytać około czterdziestu prostytutek w ciągu dwudziestu czterech godzin, a tyle tylko mogli trzymać je w areszcie.
Melanie stłumiła ziewnięcie i spojrzała na zegarek. Rozmowy trwały od północy, a teraz dochodziła ósma rano. Zastanawiała się, czy nie wypić kolejnej kawy, ale rozmyśliła się. Przez noc wlała już w siebie tyle kubków, że jej żołądek nie zniósłby jeszcze jednego.
Rzuciła wzrokiem na leżący na biurku formularz. Dziewczyna miała na imię Sugar. Z ośmiu dotąd przesłuchanych przez Melanie żadna nie zetknęła się z człowiekiem, który odpowiadałby profilowi skonstruowanemu przez Parksa. W każdym razie żadna nie chciała się przyznać, że zna kogoś, kto odpowiadałby opisowi. Tylko dwie usiłowały być pomocne, pozostałe okazały się zupełnie niekomunikatywne. Sądząc po minie Sugar, należała do tej drugiej kategorii.
– Serwus, Sugar – zaczęła.
– Muszę zadzwonić. Mam do załatwienia ważny telefon.
– Za chwilę. Zapalisz? – Melanie pchnęła w jej stronę paczkę.
Sugar bez słowa sięgnęła po papierosa. Melanie podała jej ogień i wsunęła zapalniczkę do kieszeni. Pozwoliła dziewczynie zaciągnąć się kilka razy w spokoju i przeszła do rzeczy:
– Muszę zadać ci kilka pytań. Szukamy faceta.
– Zupełnie jak my.
– Szukamy konkretnego faceta. Trochę pokręcony. Lubi wiązać dziewczyny. Wpycha im do…
Sugar zaśmiała się ochryple, bo lata palenia dawały znać o sobie.
– Wszyscy tak robią, skarbie. To się nazywa dymanie.
– … pochwy różne dziwne przedmioty – dokończyła Melanie. – Coś ci to mówi?
– Odpierdol się.
– Gość wygląda na takiego, który ma kasę. Wykształcony, dobra prezencja, dobry wóz. Niezły klient. Przynajmniej na pierwszy rzut oka.
Coś błysnęło w oczach Sugar i natychmiast znikło. Patrzyła wrogo na Melanie.
– Niby dlaczego, kurwa, miałabym ci pomagać? Czy mnie kiedy psy pomogły, nawet jak jeszcze nie byłam na ulicy?
– Zginęła dziewczyna – odparła Melanie spokojnie. – Może zginąć następna.
Sugar zaciągnęła się po raz ostatni i zdusiła niedopałek w popielniczce.
– Chodzi o tę dzianą lalę, tak? Co to było tyle szumu wokół niej?
– Tak. Joli Andersen.
Sugar przez chwilę milczała, a na jej twarzy malowała się gorycz pomieszana z niechęcią.
– Gówno mnie obchodzi jakaś rozparzona, bogata dupa – oznajmiła wreszcie.
– Uważasz, że zasłużyła na śmierć tylko dlatego, że jej ojciec ma pieniądze? To chcesz mi powiedzieć?
Pytanie najwyraźniej zaskoczyło Sugar. Pokręciła głową i sięgnęła po następnego papierosa.
– Nie. Nie to chciałam powiedzieć – sarknęła.
Melanie nachyliła się ku niej.
– Morderca nadal jest na wolności. Podejrzewamy, że kręci się wśród dziewczyn. Następną ofiarą może być któraś z was.
– Myślałby kto, że gliny się nami przejmują. Nie wciskaj kitu. Gdyby facet załatwił jedną z nas, nie kiwnęlibyście palcem.
– Ty możesz być następna. Zdajesz sobie z tego sprawę?
Sugar podniosła papierosa do ust i wzięła pchniętą przez Melanie zapalniczkę. Dłonie jej drżały.
– Coś cię gnębi, Sugar?
Zaciągnęła się głęboko.
– Aha. Muszę do klopa.
– Znasz tego faceta, prawda? Boisz się go.
Wypuściła kłąb dymu prosto w twarz Melanie.
– Pierdol się.
– Mogę ci pomóc. Ty pomożesz mnie, ja tobie.
– Chcę zadzwonić.
– Omal cię nie zabił, tak było? Groził ci. Usiłowałaś się uwolnić, ale nie mogłaś?
– Nie gadaj tyle.
– Próbował dusić cię poduszką? – Melanie zniżyła głos. – To go rajcowało. Patrzył, jak się szarpiesz, jak próbujesz złapać oddech, czułaś, że on szczytuje, mam rację?
– Powiedziałam, pierdol się!
– Co się stało, Sugar? Dlaczego cię nie zabił? – Melanie nachyliła się i położyła dłoń na jej dłoni. – Przestraszył się? Następnym razem możesz mieć mniej szczęścia.
Sugar wyszarpnęła dłoń i blada jak płótno zerwała się z krzesła. Papieros wypadł jej z ręki, odbił się o kant stołu i poleciał na podłogę.
– Nic się nie stało! Jasne? Nie znam faceta, nie chcę go znać.
Kłamała. Melanie była pewna, że Sugar kłamie. Powiedziała jej to.
– Mów prawdę, jeśli chcesz żyć. Pomóż nam go namierzyć. Pomóż mi wsadzić to zwierzę za kratki. Inaczej żadna z was nie będzie nigdy bezpieczna.
Sugar podeszła do drzwi i zaczęła bębnić w nie pięścią.
– Muszę zadzwonić. Słyszysz? Zaraz muszę zadzwonić.
Melanie podniosła się zza biurka, stanęła koło Sugar i spojrzała jej prosto w oczy.
– Opowiedz mi, co się stało. Opowiedz mi o tym facecie. Chcę ci pomóc. Opowiedz o nim, a ja już zajmę się resztą. O nic nie będziesz musiała się martwić. Nie będziesz już musiała się bać.
– Spóźniliście się, złotko. Skurwiel już nie żyje. Załatwiła to za was matka natura. I los. Pozwolisz mi teraz wyjść?
Melanie zdawała sobie sprawę, że więcej nie wyciągnie z dziewczyny. Sankcja też niewiele by dała, bo Sugar tak czy inaczej po kilku dniach byłaby znowu na ulicy. Miała wystarczająco podłe życie, Melanie nie chciała przyczyniać jej dodatkowych problemów.
Wyciągnęła ku niej dłoń z wizytówką.
– Zadzwoń, jeśli coś sobie przypomnisz. Albo jeśli będziesz czegoś potrzebowała. O każdej porze.
Sugar patrzyła na wizytówkę z najwyższym niedowierzaniem.
– Puszczasz mnie?
Melanie otworzyła drzwi.
– Owszem, tylko nie chwal się tym wszystkim dookoła, dobrze?
Przez twarz Sugar przemknęło coś na kształt uśmiechu wdzięczności. Skinęła głową i już jej nie było. Ledwie znikła, na korytarzu pojawił się Pete Harrison.