Melanie już wiele razy słyszała podobne zapewnienia, często składane przez ludzi tak naszprycowanych, że nie mogli ustać na własnych nogach. Tym razem jednak uwierzyła. Widziała w oczach Kathy upór i determinację, których nie dostrzegła w czasie przesłuchania.
– Był uzależniony? – zapytała. – Poznałaś go na ulicy?
Kathy pokręciła głową.
– Wtedy nie pracowałam jeszcze na ulicy, tylko miałam prawdziwą robotę. Dobrze płacili. Zapewniali żłobek dla dzieciaka, różne dodatki. Tak się spiknęliśmy. Jego biuro było po drugiej stronie ulicy. Miał wykształcenie, fach w ręku. – Parsknęła ze wzgardą. – Jak poznałam Samsona Golda, myślałam, że samego Pana Boga chwyciłam za nogi.
– Kiedy zaczął cię bić?
– Na początku to nie. Był… inny niż reszta. Ale jak wprowadził się do mnie, to mu się odmieniło. Zaczął ostro brać kokę, a jak przyćpał, to mu odbijało. Robił się z niego łajdak. No i stracił pracę, mnie też wyrzucili, bo ciągle do mnie przyłaził i wydzwaniał. – Na twarzy Kathy odmalowała się zaciętość. – Poszłam na policję. Cholera wie po co. Jeden z gliniarzy rozpoznał mnie i kazali mi zabierać tyłek. Nie kiwnęli palcem. Jak pracujesz na ulicy, jesteś kurwą, nie liczysz się.
Z salonu doszedł dziecięcy śmiech. Melanie pomyślała o Caseyu i serce się jej ścisnęło.
– Co było dalej?
– Wtrącił się los albo mój anioł stróż. Sam skręcił gdzieś prawdziwy dynamit… wiesz, hera zmieszana z koką. Czyściutki materiał, bardzo niebezpieczny. Można zdrowo przyładować. No i przyładował złoty strzał. Wiesz, co to znaczy? Koniec, kaput. – Kathy ściągnęła brwi. – Do dziś nie wiem, skąd to wziął. Żaden dealer nie sprzedałby czegoś takiego, rozumiesz? Nie pomyliłby się. Na ulicy w życiu nie kupisz czystego materiału. Jedna działka musiałaby kosztować tyle, co osiem zwykłych. Gdyby mój wiedział, co przyniósł, nie tknąłby proszku. Był pieprznięty, ale nie był durniem.
Melanie z trudem mogła opanować podniecenie. A więc jednak trzech. Trzech mężczyzn, którzy umarli w podejrzanych okolicznościach.
– Mamusiu, kto przyszedł?
Kathy obejrzała się przez ramię.
– Znajoma, kochanie. Oglądaj swoje kreskówki. Zaraz do ciebie przyjdę. – Zwróciła się do Melanie: – Nie mam czasu.
– Rozumiem. Dzięki. – Dotknęła lekko jej ramienia. – Nie zasługujesz na takie życie i na takie traktowanie. Jeśli będziesz potrzebowała pomocy odezwij się do mnie. Zrobię dla ciebie, co tylko będę mogła. Obiecuję.
Kathy skinęła głową, ale na jej twarzy malowała się nieufność. Melanie czuła, że dziewczyna nie zaznała w życiu zbyt wiele ludzkiej serdeczności i bezinteresowności:
– Nie musisz się o mnie martwić – oznajmiła szorstko. – Jakoś sobie radzę. Wychodzę z dołka. Mam widoki na dobrą robotę, z przedszkolem. Wcześniej bym się wykaraskała, ale musiałam zdobyć kasę na to mieszkanie. Chciałam, żeby dzieciak poszedł do dobrej szkoły, w dobrej dzielnicy. Niech ma porządnych kolegów, z porządnych rodzin. Nie chcę, żeby wyrósł z niego ktoś taki jak… – Urwała w pół słowa, jakby nagle sobie przypomniała, że rozmawia z. wrogiem, z kimś, kto stoi po drugiej stronie dzielącej świat barykady. – Muszę zająć się małym – burknęła.
– Ostatnie pytanie. Możesz mi powiedzieć, kiedy umarł Samson?
Kathy zastanawiała się chwilę, widać obliczała w myślach, ile czasu minęło od śmierci jej przyjaciela.
– Cztery miesiące temu. Tak, cztery miesiące. Przed Dniem Dziękczynienia. I powiem ci, że jest za co dziękować.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY
Melanie wjechała jeepem na parking przed budynkiem policji w Whistlestop. W głowie czuła jeszcze zamęt po tym, co usłyszała od Sugar. Wrzuciła luz i wyłączyła silnik.
Miała trzy trupy. Trzech mężczyzn, którzy znęcali się nad kobietami i uszli sprawiedliwości. Wszyscy trzej zmarli wskutek dziwnych przypadków losowych. Wszyscy byli, w pewnym sensie, ofiarami własnych słabości.
Raz jeszcze podsumowała w myślach znane fakty. Amator kokainy przedawkował mieszankę, której nie powinien był mieć w domu, a już na pewno jej zażywać. Chorego na serce zabija substancja, która miała chronić jego zdrowie. Alergik ginie we własnym samochodzie, próbując uniknąć śmiertelnych użądleń.
Jaki związek może istnieć między tymi trzema zgonami? Czyżby chodziło wyłącznie o niezwykłą zbieżność zdarzeń? A może – o boskie wyroki?
Melanie oparła się o zagłówek i zamknęła oczy, próbując uporządkować myśli. Nie mogła uwierzyć w przypadkową śmierć. Była prawie pewna, że ci trzej ludzie zostali zamordowani. Że zginęli z tej samej ręki.
Z tej samej ręki. Jeśli miała rację, w okolicach Charlotte grasował seryjny morderca, którego ofiarą padali amatorzy przemocy.
Pokręciła głową. Wiedziała, że nikt nie potraktuje serio jej przypuszczeń, bo brzmiały zbyt nieprawdopodobnie. A jednak musiało coś łączyć te trzy ofiary z mordercą. Obiecała sobie, że dotrze do prawdy.
Otworzyła drzwiczki akurat w tym samym momencie, kiedy z budynku wyszedł jej partner.
– Bobby! Musimy porozmawiać – zawołała do niego podniecona.
Bobby podszedł do samochodu.
– Nie wysiadaj. Mają podejrzanego w sprawie Andersen. Szef chce, żebyśmy byli przy pierwszym przesłuchaniu.
– Jedziemy. – Zatrzasnęła drzwi i przekręciła kluczyk w stacyjce. Kiedy Bobby wskoczył do środka, nacisnęła na gaz. – Co to za jeden?
– Nazywa się Jenkins. To on groził Joli tej nocy, kiedy została zamordowana. Kilka dni temu trafili na jego ślad. Barman go rozpoznał i zadzwonił od razu do FBI.
– Pojawił się w tym samym klubie? – Melanie pokręciła głową. – Albo facet jest niewinny, albo niedorozwinięty.
– Zajrzeli do komputerowych baz danych. Był wcześniej notowany: napad, pobicie. Nie dostał wyroku, ale wszystko wskazuje, że to porywczy chłoptaś. Po raz ostatni miał do czynienia z prawem, kiedy złamał komuś na łbie kij bilardowy. Melanie słuchała w milczeniu. Charakterystyka Jenkinsa zupełnie nie pasowała do profilu mordercy, który skonstruował Connor Parks. Chłopak zdawał się być przeciwieństwem eleganckiego i zamożnego przystojniaka z wizerunku nakreślonego przez Parksa.
– Uważają, że to on zabił? – zapytała z powątpiewaniem.
Bobby wzruszył ramionami.
– Dla mnie to dość oczywiste. Miał motyw. Był w klubie tamtej nocy i groził Joli.
– Zobaczymy – mruknęła Melanie, nadal nieprzekonana. – Ciekawe, co ma do powiedzenia na swoją obronę.
Resztę drogi przebyli w milczeniu. Przejechawszy przez zielone i zadbane śródmieście Charlotte, Melanie skręciła w South Davidson i zatrzymała się na Government Plaza przed budynkiem FBI.
– Kryłem cię – powiedział Bobby. – Musiałem łgać. Powiedziałem szefowi, że pojechałaś sprawdzić jakąś informację, która wypłynęła w ostatnich zgłoszeniach, i że spotkamy się dopiero tutaj. Na szczęście wróciłaś wcześniej.
Mel posłała przyjacielowi pełen wdzięczności uśmiech.
– Dzięki, partnerze. Jestem ci winna drinka.
– Powiesz mi, co jest grane?
– Pamiętasz ten artykuł we wczorajszej gazecie? O śmierci Jima McMilliana?
– Oczywiście.
– Dzisiaj w nocy nie mogłam spać. Wreszcie uświadomiłam sobie, co nie daje mi spokoju. Wydało mi się dziwne, że trzech damskich bokserów umiera niemal w tym samym czasie. Co więcej, wszyscy trzej giną zupełnie nieoczekiwanie za sprawą przypadku.
– Pogubiłem się. Jakich trzech bokserów? O kim mówisz?
Melanie wyłuszczyła całą sprawę w szczegółach, zaczynając od Thomasa Weissa, a kończąc na porannej rozmowie z Sugar. Otworzyła drzwi jeepa i spojrzała na swojego partnera.