– Pogadajcie z przyjaciółmi ofiary, z rodziną, z kolegami ze studiów. Ustalcie, z kim się spotykała, gdzie bywała, w jakim towarzystwie się obracała. Najpierw jednak upewnijcie się, czy ci FBI nie zaczęli już dochodzenia na własną rękę. Jeśli tak, dowiedzcie się, kogo posłali w teren i nawiążcie z nim kontakt. Dla ludzi z zewnątrz musimy sprawiać wrażenie, że działamy razem. Andersen nie może się dowiedzieć, że istnieje między nami jakaś konkurencja, bo wtedy burmistrz dobierze mi się do dupy.
To byłby dopiero widok. Melanie z trudem powściągnęła uśmiech.
– Coś jeszcze? – zapytał Bobby.
– Owszem – warknął Greer. – Do roboty!
Zerwali się z krzeseł i wynieśli się pospiesznie z gabinetu szefa. Melanie zadzwoniła natychmiast do swojej siostry bliźniaczki, Mii. Tamta podniosła słuchawkę po pierwszym sygnale.
– Mia, tu Mel.
– Chryste, Melanie! Właśnie oglądam wiadomości na kanale szóstym. Biedna dziewczyna! – Zniżyła głos. – Okropnie było?
– Gorzej niż okropnie – mruknęła Melanie ponurym głosem. – Dlatego dzwonię. Mam do ciebie wielką prośbę.
– Mów.
– Rozpętało się prawdziwe piekło i szybko się nie uspokoi. Nie zdążę odebrać Caseya z przedszkola. Mogłabyś pojechać po niego? – Melanie spojrzała na zdjęcie synka, które stało na biurku, i uśmiechnęła się mimo woli. – Poprosiłabym Stana, ale nie mam czasu wysłuchiwać kolejnego wykładu, dlaczego powinnam rzucić pracę w policji i jak fatalnie odbija się na Caseyu fakt, że ma matkę glinę.
– Stan to worek gówna – zawyrokowała dosadnie Mia. – Jasne. Bardzo chętnie pojadę po Caseya. Skoro już będę w okolicy, to może wpadnę do pralni i odbiorę twój mundur?
– Ratujesz mi życie.
Kątem oka zobaczyła, że gotów do wyjścia Bobby czeka już przy drzwiach.
– Tylko cię proszę, kiedy pojedziesz po Caseya, nie udawaj znowu, że jesteś mną. Ostatnim razem porządnie wystraszyłaś wychowawczynię.
Mia zaniosła się śmiechem.
– Po co mieć bliźniaczkę, jeśli nie po to, żeby czasami wykorzystać to do zabawy? Poza tym Casey uwielbia takie żarty.
Melanie pokręciła głową. Rzeczywiście ona i Mia były identyczne. Jednojajowe bliźniaczki, a właściwie trojaczki, bo z drugiego jajeczka powstała jeszcze Ashley, zresztą bardzo do nich podobna. Kiedy Melanie mówiła o tym ludziom, myśleli, że żartuje, tymczasem była to najprawdziwsza prawda.
Wszystkie trzy, jasnowłose i niebieskookie, tak bardzo były nie do odróżnienia, że nawet przyjaciele mylili je ze sobą, a przechodnie na ulicy oglądali się z nieukrywanym zaciekawieniem.
– Pamiętasz, jak oszukiwałyśmy nauczycieli? – zagadnęła rozbawiona Mia.
– Mam trzydzieści dwa lata, nie dziewięćdziesiąt dwa. Pewnie, że pamiętam. Ty zawsze mnie podjudzałaś, ale potem to ja obrywałam po głowie.
– Spróbuj to odmienić, droga siostrzyczko.
Bobby chrząknął, postukał w zegarek i wskazał na gabinet szefa. Melanie skinęła głową.
– Zrobię to, jeśli tylko znajdę trochę czasu, Mia. Tymczasem muszę rozwiązać zagadkę morderstwa.
– No to zabieraj się do roboty, Sherlocku – rzuciła na pożegnanie siostra.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Biuro prokuratora okręgowego hrabstwa Mecklenburg znajdowało się w centrum Charlotte, przy Government Plaza, w budynku dawnego sądu, którego wnętrza podzielono na jednakowe, ciasne boksy.
Weronika Ford, zastępca prokuratora okręgowego, nazywała biuro, ze względu na jego nieludzką ciasnotę, królikarnią. Bo też istotnie był to pomnik dehumanizacji i depersonalizacji współczesnego życia. Ale cóż, w takich warunkach przyszło jej pracować i nie zamierzała z tego powodu nieustannie lamentować.
Bo Weronika żarliwie kochała prawo, kochała swój udział w jego egzekwowaniu, lubiła też myśleć, że bez jej uczestnictwa w wielkim mechanizmie władzy świat byłby jednak odrobinę gorszym miejscem. Może odznaczała się naiwnością, ale tak właśnie uważała.
W przeciwnym razie jaki sens miałaby praca w biurze prokuratora?
Przecież nie narażając się na stresy, mogłaby zarobić znacznie więcej jako specjalistka od prawa handlowego, doradzając wielkim korporacjom.
– Cześć, Jen! – zawołała do recepcjonistki. Młoda dziewczyna, która oczekiwała swojego pierwszego dziecka, promieniała szczęściem.
– Cześć! – Jen uśmiechnęła się radośnie do Weroniki.
– Są dla mnie jakieś wiadomości?
– Kilka. – Dziewczyna wskazała na plik różowych karteczek. – Nic pilnego.
Weronika podeszła do biurka, postawiła na blacie kubek od Starbuck’sa i podała dziewczynie torbę z lunchem.
– Przyniosłam coś dla twojego malucha.
– Czyżby lody poziomkowe? Maleństwo je uwielbia.
– A jakże, lody poziomkowe.
Recepcjonistka pisnęła zachwycona i otworzyła torbę.
– Jesteś niesamowita, Weroniko Ford. Maleństwo i ja bardzo ci dziękujemy.
Weronika zaśmiała się i zaczęła przeglądać kartki z wiadomościami. Rzeczywiście żadna z nich nie była pilna i wszystkie sprawy mogły poczekać, aż skończy się zebranie, w którym za chwilę miała wziąć udział.
– Spóźniłam się? – zapytała. – Rick już jest?
– Rick Zanders prowadził tak zwany „Person’s Team”, w którym pracowała także Weronika. Zespół zajmował się ciężkimi przestępstwami przeciwko bezpieczeństwu osobistemu, z wyjątkiem zabójstw i spraw dotyczących dzieci.
Gwałty, pobicia, akty przemocy, porwania, to był zakres kompetencji zespołu, który spotykał się w każdą środę po południu, by omówić aktualnie rozpatrywane sprawy, ustalić tryb postępowania i strategię oraz tam, gdzie było to konieczne, służyć natychmiastową pomocą.
– Przyszedł dosłownie przed chwilą i przed zebraniem zamierzał załatwić jeszcze kilka pilnych telefonów. – Dziewczyna zerknęła na zegarek. – Masz przynajmniej dziesięć minut dla siebie. – Zniżyła głos. – Rick chyba osobiście zna Andersenów. Na pewno słyszałaś o tym morderstwie?
– Słyszałam. – Weronika spoważniała. – Co ludzie mówią? Oczywiście poza tym, co podają media. Są jacyś podejrzani?
– Nic nie wiem, ale założę się, że Rick zna wszystkie detale. – Wzdrygnęła się. – Straszne. Taka miła dziewczyna. I taka ładna.
Weronika natychmiast przypomniała sobie atrakcyjną blondynkę, której zdjęcia widziała rano w telewizji. Mieszkała za krótko w Charlotte, by zetknąć się z Andersenami osobiście, ale dużo słyszała o Joli i o tym, jak świetna przyszłość czekała tę dziewczynę.
– W telewizji mówili, że została uduszona sznurem – ciągnęła jen szeptem.
– Poduszką – poprawiła ją Weronika.
– Myślisz, że złapią tego faceta? – Jen czułym gestem położyła dłoń na swoim wydatnym brzuchu. – Jak sobie pomyślę, że ktoś taki chodzi po ulicach Charlotte, to przechodzą mnie ciarki. Jeśli nawet Joli Andersen nie była bezpieczna, to nikt nie jest bezpieczny.
Weronika świetnie zdawała sobie sprawę, że Jen nie jest osamotniona w swoich obawach. Zapewne podobne słowa padały od kilku godzin prawie w każdym domu w Charlotte. Morderstwo dokonane na Joli Andersen po raz kolejny uświadomiło ludziom, jak bardzo niebezpieczny potrafi być świat, w którym żyją. I jak niepewny bywa los.
– Mogę cię zapewnić, Jen, że zostanie wszczęte dochodzenie, jakiego w Charlotte jeszcze nie było. – Weronika wsunęła kartki z wiadomościami do kieszeni, wzięła kawę i teczkę. – Kiedy już policja go dopadnie, my zrobimy resztę.
Jen uśmiechnęła się, nieco uspokojona.
– Dzięki Bogu tak już jest, że sprawiedliwość zawsze w końcu musi zwyciężyć.