Выбрать главу

– Jamey był taki sam – ciągnął Connor z pełnym zachwytu uporem. – Przychodziłem do domu nieprzytomny po całym dniu pracy i po piętnastu minutach zapominałem o wszystkich problemach. Bardzo mi tego brakowało. Nigdy bym nie przypuszczał, że…

– Przestań, dobrze?

Connor zachmurzył się.

– Powiedziałem coś złego?

Miała ochotę wykrzyczeć: „Tak! Zakochałeś się w moim synu, ale nie we mnie”, zmilczała jednak i odpowiedziała spokojnie:

– Musimy porozmawiać o tym, co dzieje się między nami.

Connor czekał w milczeniu, Melanie tymczasem szukała w sobie odwagi. Musi to zrobić. Musi. Chociaż prawda była taka, że przyjęłaby wszystko, cokolwiek Connor mógłby, potrafił i chciał zaoferować, choćby miało to być tylko przelotne i źle ulokowane uczucie.

– Casey nie jest pasierbem, którego straciłeś, a ja nie jestem twoją byłą żoną. Nie jesteśmy lekiem czy też metodą, za pomocą której wrócisz do życia.

Zamilkła. Myślała, że zacznie gwałtownie zaprzeczać, że będzie zapewniał o swoich niewinnych intencjach, ale tylko wpatrywał się w nią z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.

Jakoś przełknęła to rozczarowanie, tak gorzkie, że zdawało się palić w gardle.

– Nie pozwolę, żebyś nas wykorzystywał, żebyś wykorzystał Caseya po to, by znów poczuć się lepiej, by się odrodzić. To się nie może udać, wiesz o tym równie dobrze jak ja. I wiemy też, jak wielką krzywdę w ostatecznym rozrachunku wyrządzisz Caseyowi.

– Rozumiem. – Connor wyprostował się. – Dajesz mi odprawę.

– Nie chcę tego. Chcę, żebyś został. Chcę się z tobą kochać. Ale to, czego ja chcę, nie ma znaczenia. Liczy się Casey.

– Oczekujesz, żebym się poważnie zaangażował? Składał deklaracje?

– Nie, nie o to chodzi. Spójrz mi w oczy. Spójrz mi w oczy i powiedz, że nie powtarzasz scenariusza ze swojego małżeństwa. Powiedz, że to ja cię interesuję, a nie dobrodziejstwo inwentarza. Tego chcę.

Milczał przez moment, w końcu pokręcił przecząco głową.

– Nie mogę tego powiedzieć. Przykro mi.

Melanie podeszła do drzwi kuchennych i otworzyła je szeroko.

– Powinieneś już chyba pójść.

Connor podszedł do drzwi, ale zatrzymał się jeszcze i położył dłoń na policzku Melanie. Z przerażeniem zdała sobie sprawę, że ma oczy pełne łez i że jedna właśnie zaczęła spływać po jej twarzy.

– Nie mogę tego powiedzieć – podjął Connor cicho – bo nie wiem. Dzisiaj było dobrze. Naprawdę dobrze. Dzięki tobie wróciły do mnie różne dobre wspomnienia. W ostatnich latach nie miałem wielu takich dni, a jeszcze mniej podobnych wspomnień. – Przesunął kciukiem po policzku Melanie, ocierając łzę. – Nie mogę powiedzieć, Melanie, bo nie chcę popełnić błędu. Bo nie chcę skrzywdzić ani ciebie, ani Caseya.

Zadzwonił telefon. Connor opuścił dłoń i wyszedł z domu. Chciała go zatrzymać, zawołać, by wrócił, ale nie była w stanie dobyć głosu. Odszedł.

Telefon odezwał się ponownie i Melanie chwyciła słuchawkę, pewna, że dzwoni siostra.

– Ashley?

– Nie. Stan.

– Stan?

Zdezorientowana spojrzała na zegar wiszący na ścianie kuchni.

– Byłam pewna, że wyjechałeś, mówiłeś przecież wczoraj…

Nie dał jej dokończyć.

– Mam już dość twojej kampanii terroru. Skończ z tym wreszcie.

Zamrugała, nic nie rozumiejąc.

– Z czym mam skończyć, na litość boską? O czym ty mówisz?

– Przestań świnić, Melanie. Wiem, co chcesz zrobić, i oświadczam, że nic z tego nie będzie. Myślisz, że uda ci się zastraszyć mnie i wymóc rezygnację z prawa do opieki? Uważasz, że na tyle możesz wystraszyć Shelley, by próbowała mi wyperswadować walkę o Caseya?

– Wystraszyć Shelley? – Teraz to Melanie była śmiertelnie wystraszona. – Klnę się na wszystko, że nie wiem, o czym mówisz. Ja nigdy…

– Nie chciałem wierzyć Shelley, dopóki nie zobaczyłem cię na własne oczy. Jeśli znowu tu się pojawisz, jeśli będziesz nas nachodziła, wezwę policję. Czy jasno się wyrażam?

– Stan, daj spokój. Przecież zawarliśmy porozumienie, mówiliśmy o ugodzie, dlaczego miałabym szkodzić sama sobie…

– Owszem, zawarliśmy porozumienie, które jednak od dzisiaj możesz uznać za nieważne. Koniec. Spieprzyłaś sprawę, Melanie. Na własne życzenie.

ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY TRZECI

Następnego ranka obudził Melanie dzwonek do drzwi. Wstała po cichu, nie chcąc niepokoić Caseya, który wślizgnął się do jej łóżka nie wiedzieć o której w nocy.

Dzwonek odezwał się ponownie. Melanie nałożyła szlafrok i poszła otworzyć.

Ze zdumieniem zobaczyła na progu Pete’a Harrisona i Rogera Stemmonsa. W ciemnych okularach i w identycznych garniturach wyglądali jak bohaterowie złego serialu policyjnego.

– Co was sprowadzać – Musimy cię zabrać do nas na przesłuchanie, Melanie.

– Na przesłuchanie? – Potrząsnęła głową, jakby chciała uwolnić mózg z resztek snu. – Która to godzina?

Roger spojrzał na zegarek.

– Dziesięć po ósmej.

Rano? W niedzielę? Popatrzyła na dochodzeniowców nieprzytomnym wzrokiem.

– Mam jechać z wami teraz?

– Obawiam się, że tak – mruknął Pete. – Ktoś usiłował zamordować twojego byłego męża.

Dopiero teraz wreszcie się obudziła.

– Ktoś chciał zabić Stana?

– Otruć, ale na szczęście sfuszerował.

– Mamusiu?

Odwróciła się gwałtownie. W drzwiach sypialni stał wystraszony Casey, tuląc w ramionach pluszowego królika. Podeszła do niego i przygarnęła do siebie.

– Wszystko w porządku, kochanie. Mama musi jechać do pracy. – Spojrzała na detektywów. – Wejdźcie do środka. Za kilka minut będę gotowa. Muszę się ubrać i zadzwonić po opiekunkę Caseya.

Po dwudziestu minutach ruszyli w drogę do FBI. Dopiero teraz do Melanie zaczęło docierać, co się właściwie dzieje. Tych dwóch na przednim siedzeniu chce ją przesłuchać w związku z niedoszłym zabójstwem Stana.

Miała wrażenie, że wokół niej rozgrywa się jakiś absurdalny horror. Koszmarny żart wymyślony przez chory umysł.

Powiedziała im to, gdy tylko zadali pierwsze pytanie.

– Źle trafiliście, jeśli uważacie, że mam z tym coś wspólnego.

– Mąż wniósł pozew o odebranie ci prawa do opieki nad synem – pochwalił się Pete swoją wiedzą. – Dla mnie to wystarczający motyw.

Siedzieli w tym samym pokoju przesłuchań, w którym rozmawiali kilka dni wcześniej, z kamerą wideo wycelowaną prosto w twarz Mel. Kto dzisiaj obserwował jej zachowanie, oceniając każde słowo, każde drgnienie twarzy i każdy gest? Connor? Greer? Ktoś z biura prokuratora okręgowego? Na ile poważnie tym razem wdepnęła?

– Nie. – Rozpaczliwie pragnęła, by dochodzeniowcy jej uwierzyli. – Zawarliśmy porozumienie. Ze względu na dobro Caseya mieliśmy znaleźć jakieś kompromisowe rozwiązanie.

– Twój mąż twierdzi co innego – uciął jej Pete.

– Twierdzi też, że go prześladowałaś – wtrącił Roger. – Widział cię z okien swojego biura. Parkowałaś na ulicy. Sąsiadka Mayów widziała cię, jak któregoś wieczoru kręciłaś się koło ich domu. Ochroniarz przy bramie osiedla, w którym mieszka twój mąż, też cię zapamiętał.

– To nonsens!

– Co twój były mąż jada zwykle na śniadania? – zapytał Pete, zmieniając nagle temat.

– Przygotowuje sobie własną mieszankę pełnoziarnistej granoli.

– Jak nazywałaś te płatki, kiedy byliście jeszcze małżeństwem?

– Listki-gwizdki. Stan ma kręćka na punkcie zdrowia. Każdego ranka przebiega dziesięć kilometrów, jest cały czas na niskokalorycznej diecie.