Melanie usiłowała pozbierać myśli. Coś się tutaj nie zgadzało.
– Przepraszam, ale kiedy moja siostra została przyjęta do waszego zakładu?
– Cztery dni temu. Przywieziono ją do nas w środku nocy.
– I od tego czasu, oczywiście, ani na moment nie opuszczała szpitala?
– To zrozumiałe.
Informacja lekarki stawiała całą sprawę w zupełnie nowym świetle. Stan jadł granolę codziennie, zabierał nawet pojemnik płatków ze sobą, kiedy gdzieś wyjeżdżał. To oznaczało, że jego ukochany roślinny koktajl musiał zostać zatruty w sobotnią noc, a w tym czasie Ashley znajdowała się już w zakładzie.
Nie miała szans zatruć płatków. To nie ona próbowała usunąć Stana z tego świata. I nie ona wplątała Melanie w zbrodnię.
Zatem kto?
– Halo? Pani May, jest tam pani?
– Panna May – sprostowała automatycznie. – Tak, jestem. Co mam robić?
– Tak jak mówiłam, ona koniecznie chce się z panią widzieć.
– Już wyjeżdżam z domu.
ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY ÓSMY
Długo po wyjściu Melanie Connor stał przy drzwiach z dłonią na klamce. Miał ochotę zawołać ją, zawrócić. Jeszcze kilka godzin później to pragnienie nie dawało mu spokoju.
Pozwolił jej odejść, bo dowody świadczyły przeciwko niej, a przecież w głębi duszy czuł, wbrew temu, co twierdzili Harrison i Stemmons, że jest niewinna.
Miała rację: nie narażałaby się tak głupio, zostawiając w domu obciążające ją przedmioty.
Mordercy niemal zawsze popełniają błędy. Stają się nazbyt pewni siebie, igrają z losem, zakopują ofiary we własnym ogródku, przechowują w domu „pamiątki” swych zbrodni, chełpią się nimi przed przyjaciółmi.
Ale nie Melanie. Bystra, odważna, respektująca kodeks moralny Melanie.
Kiedy po raz ostatni bliska mu kobieta prosiła go o pomoc, odmówił. Pozwolił, by racjonalne argumenty zagłuszyły instynkt i Suzi zginęła.
Nigdy sobie tego nie wybaczył.
Connor przetarł oczy.
Mordercy będą robić wszystko, by ludzie uwierzyli w ich niewinność. Psychopaci należą do najbardziej przekonujących ludzi na świecie. Wiedział o tym z własnego, aż nazbyt bogatego doświadczenia.
A jednak, na przekór swemu doświadczeniu i wbrew wszelkim dowodom świadczącym przeciwko Melanie, był głęboko przekonany o jej absolutnej niewinności.
Był w niej zakochany.
Ta prawda go poraziła.
Musi jej powiedzieć, co do niej czuje. Musi zapewnić, że jej wierzy. Podszedł do telefonu, wystukał jej numer i po chwili usłyszał komunikat nagrany na sekretarce, a potem sygnał.
– Melanie, to ja. – Czekał chwilę, klnąc pod nosem. – Oddzwoń, proszę. To bardzo ważne.
Ledwie odłożył słuchawkę, telefon zadzwonił.
– Melanie?
– Connor Parks?
Zesztywniał, słysząc oficjalny ton głosu.
– Tak.
– Agent Addison z filii Biura w Charlestonie. Znaleźliśmy szczątki pańskiej siostry.
ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY DZIEWIĄTY
Weronika z niemym krzykiem przerażenia usiadła gwałtownie na łóżku i potoczyła błędnym wzrokiem wokół siebie, jakby spodziewała się zobaczyć upiora wyciągającego ku niej szponiaste dłonie. Jednak zamiast zjawy ujrzała jedynie znajome wnętrze sypialni Mii, otulone szarym światłem pierwszego brzasku.
Otarła pot z czoła i położyła dłoń na piersi. Serce waliło jej jak oszalałe, jakby miało za chwilę pęknąć. Zaczęła powoli i głęboko oddychać przez nos, by się uspokoić.
Wiele razy wcześniej śnił się jej ten koszmar, szczególnie ostatnio. Koszmar pełen żywych trupów o gnijących, cuchnących ciałach. Byli wśród nich jej ojciec i mąż oraz kobieta. Przywoływali ją ku sobie, a kiedy w panice rzucała się do ucieczki, ścigał ją ich głuchy śmiech.
Nie było ucieczki.
Mia poruszyła się nieznacznie, mrucząc przez sen imię kochanki.
– Nic się nie dzieje, śpij dalej, kochanie – szepnęła Weronika, muskając wargami skroń przyjaciółki. – Wszystko będzie dobrze.
Jak najciszej wysunęła się z łóżka i na drżących nogach przeszła do łazienki. Nalała wody do szklanki i po chwili poszukiwań znalazła w kosmetyczce buteleczkę prozaku.
Coraz bardziej uzależniała się od leków uspokajających, coraz częściej prosiła o nie swojego lekarza, bo nie potrafiła bez nich funkcjonować, ale nic już nie przynosiło ulgi, nie potrafiło ukoić chwytających za gardło lęków. Dręczyła ją bezsenność, traciła apetyt, nie interesowała się swoją pracą. Przegrała ostatnie dwie sprawy i doskonale zdawała sobie sprawę, że koledzy z biura prokuratora zaczynają poszeptywać na temat jej stanu nerwów.
Wysypała jedną tabletkę na dłoń, połknęła i popiła wodą, po czym wyszła z łazienki, ale zamiast wrócić do łóżka, znieruchomiała na moment w progu, znów olśniona urodą na wpół odkrytej, zaróżowionej od snu Mii.
Tak łatwo, tak szybko się w niej zakochała. Tak, kochać było łatwo, ufać o wiele trudniej. Zaufanie wymagało ogromnej wiary i ogromnego wysiłku ze strony Weroniki. A jednak Mia jakimś sposobem dokonała tego cudu, bo właśnie dzisiaj wypełniła bez reszty jej myśli i niepodzielnie zawładnęła sercem. Poznała wszystkie sekrety Weroniki i zawierzyła jej swoje.
Weronika podeszła powoli do łóżka, nie odrywając wzroku od kochanki.
Była gotowa ofiarować jej wszystko, o co tylko Mia by poprosiła, czego by tylko zażądała. Wszystko, byle tylko uczynić ją szczęśliwą. Wszystko, byle tylko nadal były razem.
Absolutnie wszystko.
ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY
Mniej więcej dwie godziny później Melanie wjechała na parking Rosemont Mental Health Facility. Lekarka wytłumaczyła jej, jak trafić do zakładu. Raz tylko zmyliła drogę i to wyłącznie dlatego, że myśli miała zajęte czymś innym.
Zaparkowała, wyłączyła silnik, sięgnęła po telefon komórkowy, upewniła się, czy na pewno jest włączony, po czym schowała go do torebki. Krótko po wyruszeniu w drogę zadzwoniła do Mii i zostawiła jej wiadomość na sekretarce o tym, że Ashley się odnalazła i że jedzie do niej do Columbii.
Zakład Rosemont już na pierwszy rzut oka sprawiał przygnębiające wrażenie, zważywszy jednak na to, że należał do publicznej służby zdrowia, mógł prezentować się znacznie gorzej.
Melanie weszła do holu, skierowała się do recepcji, powiedziała swoje nazwisko i poprosiła, by zawiadomiono o jej przyjeździe doktor Vickie Hanson.
Lekarka pojawiła się niemal natychmiast. Była ładną i na oko miłą brunetką. Serdecznie wyciągnęła na powitanie dłoń.
– Jesteście panie nie do odróżnienia. Powiedziała mi, że jest jedną z trojaczek, ale nie wiedziałam, czy to rzeczywiście…
– Czy to prawda? Wszyscy tak reagują. – Melanie uścisnęła dłoń lekarki. – Dziękuję, że mnie pani zawiadomiła.
Uśmiech znikł z twarzy Vickie.
– Siostra jest w bardzo złym stanie psychicznym. Liczę, że wspólnie jakoś Jej pomożemy.
– Ja również niezmiernie na to liczę. Bardzo ją kocham. Teraz śpi?
– Nie. – Rozmawiając, ruszyły ku windom. – Mówiłam jej, że ma pani wkrótce tu przyjechać. Powiedziała, że pani obecność jest jej bardzo potrzebna.
Melanie poczuła ucisk w gardle. Owładnęły ją żal i gryzące wyrzuty sumienia. Jej siostra liczyła na nią, cierpiała tak strasznie, że nie mogła już dalej żyć, tymczasem ona zrobiła z niej morderczynię.
Kiedy wsiadły do windy, lekarka nacisnęła przycisk drugiego piętra.
– Potrafi pani powiedzieć, co może być przyczyną problemów siostry?
– Nie mam pojęcia. A co ona mówi?
– Niewiele. Jest w głębokiej depresji. Wyczuwam w niej silną wrogość wobec mężczyzn. Może mi pani coś o niej opowiedzieć? Jak ją pani przez te wszystkie lata widziała?