– Starszy haruspik? – uśmiechnął się major Hengist. – Tak wysoki stopień w tak młodym wieku? Musi wykazywać się pan niezwykłą wiedzą…
– Pozory mylą – uśmiechnął się młody starszy haruspik. A w jego uśmiechu było coś obleśnego, a w każdym razie nieprzyzwoitego.
– Oj, mylą, mylą – dobrodusznie uśmiechnął się pułkownik Scarpia. – Mam na myśli wiek starszego haruspika. No i płeć. Jeszcze się nie zorientowałeś, że to dziewczyna?
Hengist poczuł ciepło w całym swoim ciele. Całe szczęście, że od dziecka nigdy się nie rumienił.
– Obawiam się – powiedział – że właśnie skompromitowałem się jako wywiadowca.
– Proszę się nie martwić – odparła starszy haruspik, uśmiechając się nadal. Ten uśmiech nie był ani obleśny, ani nieprzyzwoity. Był po prostu kobiecy. – Można powiedzieć, że mam pewien talent imitatorski – dodała.
– Coś podejrzewałem, ale… – zaczął Hengist i nagle przerwał, bo zrozumiał, na co się zanosi. – Panie pułkowniku! Wysłanie na Północ eksperta-kobiety do świątyni, nawet w przebraniu, jest bardzo niebezpiecznym krokiem. Może doprowadzić do rozruchów. Jeżeli ta hołota odkryje…
Scarpia przestał być dobroduszny. Na jego twarzy pojawiło się coś, czego Hengist wolał nie oglądać. Z takim samym wyrazem twarzy pułkownik przesłuchiwał podejrzanych.
– Czy sugerujecie, Hengist – rozległ się nieoczekiwanie ciepły, lekko chrypliwy głos starszej haruspik. – Czy sugerujecie, że północna hołota odkryje coś, czego nie odkrył cesarski wywiadowca drugiego stopnia? Czy sugerujecie, że północna hołota może w jakiś sposób przeszkodzić zamysłom wywiadu Cesarstwa?
Scarpia milczał przez bardzo długą chwilę. Hengist zdążył sobie wyobrazić różne narzędzia tortur, gdy nagle pułkownik się uśmiechnął.
– Przecież pani haruspik wygląda prawie tak samo jak ty – powiedział.
To był uśmiech, ale taki, którego Hengist wolał nie oglądać. To był uśmiech, który znaczył „mam na ciebie coś”.
– I co? Będziemy tak milczeć przez całą drogę?
Koń człapał powoli, a jego grzbiet równomiernie podskakiwał. Równomiernie pobolewało go coś po prawej stronie brzucha. Pobolewało dokładnie przy każdym podskoku. Może dlatego pobolewało, że przed wyjazdem Hengist musiał pożegnać się ze swoimi nihońskimi współpracownikami. Nihońcy lubili żegnać się hucznie.
Innym równomiernym zjawiskiem był chlupot błota pod kopytami. Droga, niegdyś brukowana, teraz wyglądała jak mały archipelag. Pomiędzy rozlewiskami czarnych kałuż sterczały nie mniej czarne, miękkie wysepki. Jechali przez wilgotną dolinę Biełej Wody. Za nimi wznosiły się mury miasta o tejże nazwie. Przed nimi szaroczarny masyw gór Kartak. Bieła Woda była najdalej położonym na północ miastem Środkowych Prowincji Cesarstwa, leżała właściwie u podnóża tego szerokiego pasma gór, które oddzielało ucywilizowane regiony Imperium od tych niezupełnie ucywilizowanych. Dlatego właśnie w Biełej Wodzie, przy miejscowej Kancelarii Wywiadu, mieściła się Kancelaria Wywiadowczych Interwencji Doraźnych w Prowincjach Północy. Umieszczenia takiej kancelarii w samych Prowincjach Północy nie zaryzykowano. Ktokolwiek jechał urzędować na Północ, bardzo szybko stawał się podatny na korupcję, dlatego Prowincje Północne należało kontrolować od zewnątrz.
– I co? Będziemy tak milczeć przez całą drogę? – spróbowała znowu pani haruspik.
Hengist dopiero niedawno został odkomenderowany do Biełej Wody. Teraz po raz pierwszy w życiu ruszał na Północ. Ale nie tylko dlatego czuł się źle. Podczas służby w Biełej Wodzie zdołał zebrać już tyle informacji o Północy, żeby wiedzieć, iż wysyłanie tam kobiety w charakterze eksperta świątynnego było czymś w rodzaju prowokacji. Najwyraźniej pułkownikowi Scarpii zależało, żeby misja się nie powiodła. Najwyraźniej nie chciał, żeby dopuszczono ich do przeznaczonej do zbadania kopii Świętego Obrazu ze świątynki w wiosce Wostrow. Być może chciał, żeby Obraz został zniszczony lub zaginął w czasie rozruchów. A jeśli tak, to na pewno nie ograniczy się do wysłania na miejsce pani haruspik Virmy. W odpowiedniej chwili pod świątynią pojawi się ślepy dziadek z czterostrunową kantelą albo inny śpiewak, który ogłosi, że świętokradcy z Południa wysłali kobietę do Obrazu. Tłum wbiegnie do świątyni, zerwie z niej ubranie i… Tego chciał pułkownik.
– Tego chciał sam pułkownik. Cesarstwo musi korzystać z usług swych najlepszych poddanych. To nie moja wina, że jestem najlepszym ekspertem od datowania w regionie – powiedziała pani haruspik.
Ona najwyraźniej nie wiedziała nic, ani o Północy, ani o pracy wywiadu.
Koń parsknął, a potem wykonał kilka nerwowych kroczków w tył. Hengist kopnął go piętami. Za chwilę on też poczuł odór.
Na poboczu, w jasnym brzozowym lasku zamajaczyło coś jęczącego i wieloosobowego. Grupa niskich, grubych osobników w łachmanach. Siedzieli w dość dziwacznych pozach, najwyraźniej ktoś skuł ich wspólnym łańcuchem, i to tak złośliwie, żeby musieli iść parami, bokiem, każdy zwrócony twarzą do swojego towarzysza. Na szerokich mordach widać było świeże blizny po brutalnym goleniu bród. Pilnowało ich czterech Nihongów. Jeden z nich właśnie obchodził całą grupę z otwartym rozporkiem i penisem w ręku, starając się równomiernie obsikać ich wszystkich. Wszystkich długowiecznych.
– Długowieczni – rzekła pani haruspik, a Hengist podskoczył na koniu. Bardziej, niż tego wymagał powolny kłus.
– Ostrożnie – odpowiedział dziewczynie, starając się zachować lodowaty spokój. – Na wiele wam pozwalają w służbie świątynnej.
Dziewczyna śmiała się bezczelnie, najwyraźniej zadowolona.
– Wiedziałam, że wreszcie się pan odezwie, panie Hengist. Niech się pan uspokoi, jesteśmy najbezpieczniejszymi osobami w Cesarstwie. Mamy Topazowe Glejty. Ja mogę powiedzieć wszystko, później oświadczę, że tylko pana prowokowałam. Pan może nie reagować, Glejt pana uprawnia. Nawet pan może sam powiedzieć, co pan myśli. Jesteśmy najbezpieczniejszymi osobami w całym Cesarstwie.
Akurat, pomyślał Hengist. Dziewczyna albo była niewiarygodnie głupia, albo podpuszczała go z rozkazu Scarpii. Ale w takim razie też była niewiarygodnie głupia, bo nie tak się podpuszcza oficera wywiadu.
A może kapłani tak jej kazali? Może kapłani coś zaczynają? Może próbują – po amatorsku – rozpocząć jakąś grę?
– Kapłani nic nie zaczynają – powiedziała nagle dziewczyna. – Spokojnie, panie Hengist.
Tym razem Hengist o mało nie spadł z konia. Gdy udało mu się z powrotem odzyskać swój słynny wśród kolegów lodowaty i melodyjny głos, zapytał:
– O co chodzi? Czego pani chce? Dlaczego wymówiła pani słowo, którego lepiej nie wymawiać?
– A jak mam ich nazwać? – zapytała kapłanka, wskazując ręką na lasek, który został już za ich plecami. – Brodaci? To już nieaktualne, widział pan, jak ich ogolono. A jak wy ich nazywacie, w wywiadzie?
– To jest rzekoma mniejszość etniczna numer 3 – twardo stwierdził Hengist. – Grupki zdrajców, wykorzystując niektóre swoje cechy fizyczne, dla celów dywersji podają się za nieistniejącą mityczną rasę. Chcą wywołać zamieszanie, wprowadzić podziały, brak jedności wśród obywateli naszego Cesarstwa. Chcą zniszczyć jedność naszego Cesarstwa, zniszczyć porządek naszego Cesarstwa, który jest jedyną rękojmią bezpieczeństwa, naszego Cesarstwa!
– A dlaczego żyją po tysiąc lat i dłużej?
– Żadnego takiego przypadku nie stwierdzono.
– Bo żaden „przypadek” nie przeżył nawet roku w waszych więzieniach.
– To nie są żadne „nasze więzienia”. To są Kopalnie Cesarskiej Kancelarii Sprawiedliwości. Czy macie coś do zarzucenia Cesarskim Kopalniom?
– Wysyłacie ich wszystkich do kopalni? Ciekawe, dlaczego właśnie do kopalni.
– Ciekawe, dlaczego tak mnie prowokujecie. Dopóki trwa nasza misja, nie mogę was oskarżyć. Być może nawet po zakończeniu misji będzie to trudne. Jestem, jak by to powiedzieć, unieruchomiony…
– Może właśnie to jest podniecające? – odpowiedziała Virma. Jej krótko przycięte złote włosy miały dziwny odcień, jak gdyby trochę świeciły. Hengist chyba gdzieś już widział takie włosy.