Przybysz używał tylko pałeczek, tych, którymi zwykle jedzą Nihongowie. Ściskał nimi sutki, drażnił najdelikatniejsze miejsca między udami, ujmował grzebyk łechtaczki, uderzał piersi. A od czasu do czasu rozkładał uda swej ofiary i wchodził w Mistrzynię Fletu.
To wystarczyło. Po dwóch godzinach takich tortur i takiej rozkoszy Mistrzyni Fletu omdlała, a Mistrzyni Śpiewu była na tyle podniecona, aby też dać się przywiązać do słupa. Po następnych dwóch godzinach do słupa były przywiązane już wszystkie kapłanki. Wszystkie zostały tak samo potraktowane. Przybysz miał niespożyte siły. Jak gdyby zmęczenie, zniechęcenie i inne ludzkie słabości były mu zupełnie obce. Jak gdyby nie był człowiekiem.
Miał też piękne, szczupłe ciało o złotawej skórze.
Kiedy z daleka dobiegły pierwsze krzyki strachu i rozpaczy, Nihonki musiały poczuć, że dzieje się coś złego. Nie były już kapłankami, były dziwkami. Ich twarze wykrzywiał strach, a topniejący od potu makijaż czynił je jeszcze okropniejszymi. Zaczęły błagać demona, aby je odwiązał. Przybysz wyszedł na taras, aby popatrzeć na coś piękniejszego. Na piękne Shiwakyo.
Lilie w kanałach szarpnęły się, a potem zaczęły płynąć. Woda zakryła powierzchnię placu, przykryła bruk uliczek. Potem krzyki rozległy się wszędzie, krzyczało całe nagle obudzone miasto. To woda zaczęła wpływać do domów, przeciskając się pod drzwiami. Nie było już placu, było tylko jezioro, którego powierzchnia coraz szybciej zbliżała się do szczytu wieży. Wielka fala mętnej, rzecznej wody płynęła środkiem placu, niosąc żałosne, szare od wody resztki płóciennych pawilonów. Wśród śmieci i lilii szamotały się łódki, na których próbowali się ratować pojedynczy ludzie.
Woda pochłonęła miasto w ciągu kilku chwil, przykryła domy i pawilony, świątynie i mostki. Gdzieniegdzie widać jeszcze było jakiś ogród na tratwie, teraz pełen rozbitków i odpływający w dal. Ale poza tym wszędzie naokoło wieży rozciągała się wielka tafla wody. Nie było miasta, nie było archipelagu. Był tylko dywan kwiatów i odpadków. Wyglądał tak, jakby dało się po nim chodzić. Tyle że od czasu do czasu falował, chlupotał i wołał o pomoc.
Do pokoju na szczycie wpadł starszy kapłan, ociekając czymś, co jeszcze nie było szlamem, ale na pewno już nie było wodą. Upadł na kolana. Dyszał i kaszlał równocześnie. Dopiero po dłuższej chwili doszedł do siebie na tyle, aby obejrzeć się ze zgrozą za siebie, w głąb spiralnego korytarza ze schodami. Woda jednak nie sięgnęła szczytu wieży, zatrzymała się kilka sążni niżej. Kapłan odetchnął z ulgą i zobaczył związane dziewczyny. I przybysza w masce, który przypatrywał mu się, stojąc bez ruchu.
– Kim jesteś? – wychrypiał kapłan.
– Przybyszem, który niesie dar pokoju – odpowiedział przybysz. – Życiodajny płyn, zwany także wodą. A że wy nie umiecie żyć w pokoju, jest tego daru bardzo, bardzo dużo. Tyle, żeby was zgasić.
Na zewnątrz słychać było krótkie wrzaski, ale woda je tłumiła. Krzyczący zachłystywali się i szli na dno. Wśród kwiatów od czasu do czasu pojawiała się wielka płaska głowa, jakby żabia, i przez chwilę widać było zęby jak kołki. Wtedy wrzask stawał się głośniejszy, dywan wodny barwił się gdzieniegdzie pięknym, czerwonym odcieniem, a żabia głowa okazywała się nie tylko rybożerna.
– Skąd pochodzą Nihońcy? – zapytała Virma.
Było to dziwne pytanie, albowiem, jak świat światem, Nihońcy znikąd nie pochodzili.
– Z koszar – odpowiedział Hengist. – „Nihońcy byli żołnierzami, a ich kobiety dziwkami, nieraz bardzo drogimi. Zawsze tak było”.
– Zawsze tak było? – Virma znowu weszła mu w myśl. – Otóż, panie majorze, Imperium nie było zawsze. A zanim powstało Imperium, Nihońcy mieli swoją ziemię. Żyli na wyspach w ujściu Taglianty.
– W ujściu Taglianty nie ma żadnych wysp. W ogóle nie ma przecież żadnych wysp…
– Cicho. Tam były wyspy. Czterdzieści lat temu, kiedy nasz Cesarz nie był jeszcze cesarzem. – Nawet ona ściszyła głos, mówiąc o tych sprawach.
Nie, pomyślał Hengist. Ci kapłani mają wiedzę, siłą rzeczy musieli przechować jakąś wiedzę o tych dawnych czasach, o których nas nikt nie uczy.
– …Największym wrogiem Plangi – ciągnęła Virma – byli piraci z ujścia Taglianty, Nihońcy właśnie, którzy plądrowali miasta nad rzeką, a potem wymusili haracz na księstwie. W ujściu Taglianty istniał wielki archipelag, Archipelag Trzystu Wysp. Rozciągał się od tego miejsca, gdzie stoi dziś Pomnik-Góra, aż do tego miejsca na wybrzeżu, gdzie jest dzisiaj Cesarski Port. Czterdzieści mil wysp i wysepek. Wszystkie tak blisko siebie, że stworzyły jedno ogromne miasto. Największe miasto świata, które nazywało się Shiwakyo. Największe i najpiękniejsze.
Jego mieszkańcy pobierali haracz z Plangi. Pobierali go przez kilkanaście lat, aż na tron książęcy wstąpił pewien mężczyzna. Nie należał do rodziny książęcej, ale nikt nie ośmielał się nazwać go uzurpatorem. Mężczyzna miał wspaniały pomysł. Równolegle do Taglianty płynęła sobie rzeka Nerbi. Stanowiła linię graniczną między ziemiami Plangi i Murriny. Książę wydał wojnę najmniejszemu pobliskiemu państewku o nazwie Kilmanda. To pierwsze zwycięstwo imperatora nie jest odnotowane w żadnych dzisiejszych kronikach, księgach, podręcznikach historii dla żołnierzy, nigdzie. Po zwycięstwie cała ludność Kilmandy poszła w łańcuchy kopać to, co dzisiaj nazywa się Wielkim Kanałem. Kanał połączył dwie rzeki: Tagliantę i Nerbi. A że Nerbi płynie trochę wyżej niż Taglianta, cała woda z Nerbi wpłynęła do Taglianty, kiedy tylko przebito ostatni wał ziemi. Efekt: ziemie naokoło Murriny przeobraziły się w jałową pustynię, bo wcześniej nawadniała je Nerbi. Ziemie wokół Plangi stały się morowym bagniskiem, bo woda wypełniła to, co kiedyś nazywało się doliną Taglianty, a teraz nazywa się Gnilczyk. Wielka fala wody zmyła Shiwakyo i rozmyła wyspy, na których stało miasto. Teraz są tam mielizny, ale mielizny, chociaż płytko, są pod wodą, a więc nie przeszkadzają Cesarzowi. Nawet pomagają, bo utrudniają wszelką żeglugę. Rezultat jest taki, że naokoło Plangi zostały pustynie i bagniska. To jest to, co dzisiaj nazywa się Środkowymi Prowincjami Cesarstwa. Widzisz, jakie do tej pory są tu trudności z żywnością. Tutaj, w górach, powinno być głodniej, a widzisz, że jest o wiele lepiej. Teoretycznie, handel mógłby temu zaradzić, w końcu Planga ma jeszcze złoto, ale… Sam widzisz, że podróżowanie jest prawie niemożliwe, nawet z glejtem. Nieliczni podróżni, którzy dotrą do gospody, zawsze wpadają w ręce szpiegów. Handel w tych warunkach jest… No, po prostu stał się pojęciem historycznym. Tych paru kupców, których widać w miastach, to nie żadni kupcy, tylko paserzy. Spieniężają to, co zostanie skradzione z transportów wojskowych, bo to jedyne transporty, które przemierzają Cesarstwo.
Tamto zwycięstwo to było największe zwycięstwo Cesarza. Inne przyszły za nim. Nikt prawie nie ośmielał mu się sprzeciwić. Wygłodzonych rolników spod Murriny zaciągnął do swojej armii i po kilku bitwach podbił cały Półwysep Vitellada, dzisiaj nazywany Południowymi Prowincjami. Potem przeprawił się przez te góry, podbił Północ i Vituperę… Cały świat, który znamy.
– Cały świat – poprawił Hengist. – Nie ma innego. Nie ma nic poza Cesarstwem. Uważaj na język. Przedwczoraj za podobne bluźnierstwo o mało nie posłałem do Rombu jednego chłopca.
Powiedział to i się przestraszył. Bo Virma popatrzyła na niego tak, jakby to on ją zgwałcił. Z bólem, ze strachem i… z rozczarowaniem.
– Mam Topazowy Glejt – powiedziała. – Może cię tylko prowokuję.
– A ja, jak należy, reaguję – odpowiedział. I nagle zdał sobie sprawę, że Virmie się udało. Wciągnęła go, i to już dawno, w jakąś grę, w jaką oficer wywiadu nie powinien się wdawać, jeśli nie ma takiego polecenia. Było już za późno. Muszę wyciągnąć z niej jak najwięcej informacji, pomyślał. Ona mnie otumaniła, jest za ładna. Wykorzystała tę… przygodę, żeby mnie otumanić. Nie. Nie tak. To jakaś organizacja kapłańska wszystko sprowokowała, żeby mnie wciągnąć. Oni też nie chcą odkrycia tego obrazu, to jasne. Jedyny mój ratunek to dowiedzieć się jak najwięcej i jak najszybciej zameldować. Jak najszybciej i jak najwyżej, nie do Scarpii, bo on kręci, tylko wyżej, do Marszałka Vesilainena…