Helkis lubił ciemność. W ciemności nie musiał się obawiać niczyich spojrzeń. Nie było widać uszu.
Zapach kiszonych ogórków ustąpił zapachowi piżma. Tak kiedyś pachniały miejskie kanały. Kiedyś, kiedy jeszcze elfy mieszkały w mieście. Odchody elfów pachniały piżmem i to tak silnie, że przesiąkało tym zapachem wszystko, co z nimi płynęło.
Byli w starej, zrujnowanej odnodze kanałów miejskich, która odchodziła od pałacu. Teraz większość kanałów została zasypana. Pozostały tylko takie odnogi.
Ostatni władca na świecie, który jeszcze nie poddał się władzy Cesarza, siedział na małym, kulawym stołeczku, z włochatą, obłażącą poduszką pod przysadzistym tyłkiem. Obok płonęła pochodnia.
Król krasnoludów co jakiś czas rozglądał się naokoło, jak gdyby upewniał się, że jego podziemne królestwo nadal istnieje. Miał długą, rudą brodę i nazywał się Skanda.
– Jak trwoga, to do wroga – rzekł Skanda, patrząc małymi oczkami, które wyglądały na czerwone w świetle pochodni. – Jak trwoga, to do wroga. Przyszliście do nas.
– Na razie ja przyszedłem. – Helkis uśmiechnął się. – Chociaż, nie przeczę, jako reprezentant większej całości.
– Potrzebujecie pomocy – powiedział król krasnoludów.
– Wszyscy potrzebujemy.
– To wasza wina, że wszyscy potrzebujemy.
Zapadła cisza. Rozlegało się tylko odległe dudnienie w głębi. Znak, że krasnoludy nie zaprzestały swojej roboty nawet w tych kanałach.
– Pomyślmy o przyszłości – zaczął Helkis. – Są dwa powody, żeby myśleć o przyszłości, zamiast o przeszłości. Pierwszy powód: mamy wieczność do przeżycia. Chyba też chcemy ją przeżyć. Drugi powód: chyba nie chcemy przeżyć tej wieczności w gównie.
– Tak? – uśmiechnął się Skanda. – A co wy, elfy, zamierzacie zrobić, żeby wypić to piwo, któregoście nam wszystkim nawarzyły?
– Musimy odzyskać obraz, w pierwotnej, prawdziwej postaci. Tylko dzięki niemu można odwrócić ten proces. W skali masowej. To znaczy całkowitej. Proces stworzenia ludzi.
– No to gratuluję – jęknął Skanda. – Poszukiwania będą trwały jakieś czterysta lat, biorąc pod uwagę konieczność znalezienia i przebadania wszystkich najstarszych wersji obrazu. Wiesz, ile jest tego bohomazu na świecie? Każda świątynia, każda ludzka rodzina ma swoje stare malowidło, przekazywane od pokoleń. I teraz należałoby zbadać, czy coś się nie kryje pod warstwą farby… Nawet przy waszych zdolnościach, które przecież coraz bardziej tracicie… Czterysta lat, podczas gdy co roku giną tysiące moich chłopców…
– Trudno. To jedyny sposób na całkowite wyeliminowanie ludzi.
– Nie. Nie jedyny. Ja mam o wiele prostszy. Zabić. Wymordować. Zadając tyle męczarni, na ile pozwoli masowy wymiar zabijania.
– Skanda…
– Cicho! Nie jestem głupi. Wiem, co chcesz powiedzieć. Chcesz mnie błagać o litość dla tych waszych pomiotów, waszych kreatur.
– Skanda, przecież wiesz, że to nie ich wina…
– Nie, Helkis. To, co oni robią, to także ich wina. Wasza na pewno, boście to spowodowali, ale ich przede wszystkim. Ja nie będę się z nimi pieścił. Ja nie mam czasu. Moich chłopców łatwiej rozpoznać niż twoich. Wystarczy wzrost. Codziennie setki trafiają do więzień. Wyrywają im brody żywcem. Wiem, jak to boli, bardziej niż obcinanie czubków uszek. Codziennie tysiące zdychają w tych mordowniach, które ludzie… – Skanda zadyszał się -…które ludzie, kurwa, nazywają kopalniami! O nie, Helkis. Oni mają cierpieć. Dwa razy tyle, trzy razy tyle, tysiąc razy tyle, co my. My cierpieliśmy niewinnie, oni też pocierpią niewinnie.
– Nie chodzi o to, by cierpieli. Nie chcemy zadawać cierpień za cierpienie. Chcemy tylko rozwiązać problem poprzez szybką i prostą eliminację. Nie możemy jeszcze bardziej upodobniać się do ludzi. Już za bardzo się do nich upodobniamy…
– To może wy! – ryknął król krasnali, zdzierając z twarzy sztuczną brodę. – Nas upodobniają na siłę! Ja nie będę czekał. Jak myślisz, po co kazałem ryć podkopy pod ich miastami i twierdzami? Żeby uwolnić więźniów? Naszych i waszych? Nie tylko po to. Za pięćdziesiąt-sześćdziesiąt lat fundamenty wszystkich ich miast zapadną się. Domy zmienią się w kupy gruzu, kurhany dla tych, którzy zginą. I straszliwe cele śmierci dla tych połamańców, którzy przeżyją. Widziałeś kiedyś zawalony dom? Wsłuchiwałeś się w jęki dochodzące spod gruzów? Ja słyszałem jęki mojej córki, kiedy kwatermistrz Hanaka zburzył pałac Nokerren. Mój pałac, zbudowany przeze mnie, największy krasnoludzki pałac naziemny. I moja córka… Hanaka kazał mnie przykuć za szyję do słupa koło tej szczeliny w gruzach, żebym słyszał, jak oni jęczą… Wiesz, że prawie całą brodę sam sobie wyrwałem? Wtedy.
– Twój ojciec był kapitanem statku „Vingilot”. Fale były mu posłuszne. Dlatego kiedy to wszystko się stało, twój ojciec zaczął wypływać coraz dalej i dalej. Aż pewnego dnia odnalazł ląd za morzem. Jest ląd za morzem, niewyobrażalnie daleko, ale jest. Wiesz, dlaczego tak zwany Cesarz kazał zniszczyć wszystkie wyspy?
– Domyślam się.
– Żeby nikt nie pomyślał, że coś może być za morzem, że na morzu w ogóle może być jakiś ląd. Miało być tylko Cesarstwo – i woda.
Milczeli przez chwilę.
– Twój ojciec odkrył ląd za morzem. I zaczął tam wywozić elfy. Żeby znowu mogły żyć z dala od ludzi. Kiedy po pierwszej katastrofie zdarzyła się druga… Kiedy w jakieś dwa tysiące lat po powstaniu ludzi władzę objął… Nazywajmy go Cesarzem, tak będzie łatwiej. Kiedy zaczął tępić inne rasy, my staliśmy się rzekomą mniejszością etniczną numer jeden. Ojciec nadal wywoził, tyle że po kryjomu. I wtedy zdarzył się cud.
Znowu chwila milczenia, ciszy i patrzenia w gwiazdy.
– Ty byłeś tym cudem. Nam, elfom, rzadko rodzą się dzieci. To zasadniczo niepotrzebne, jesteśmy nieśmiertelni, niektórzy z nas mówią, że żyje gdzieś Pierwszy Elf, który istnieje od zawsze, nigdy nie miał narodzin ani dzieciństwa.
– To prawda?
– Może i prawda. My, młodsi, nie negujemy tego. Taka wiedza nie jest nam potrzebna. Gdy wiesz, że jesteś wiecznie, przestaje cię obchodzić, skąd się wziąłeś. Przyczyn szukają ci, którzy mają problemy. Jakie można mieć problemy, gdy masz życie wieczne? Jakaś dodatkowa wiedza może tylko coś zepsuć. Każdy dodatek psuje tam, gdzie jest pełnia i harmonia. Ja też powiem ci tylko tyle, ile powinieneś wiedzieć.
– To i tak trochę za dużo dla mnie, przynajmniej na razie.
– Przyzwyczaisz się. Wróćmy do tego, co było. Urodziłeś się. U elfów każde narodziny to ogromne wydarzenie. Ojciec chciał nas wywieźć, ale ja, głupia, wymyśliłam, że zachowam się, jak na elfa przystało, i pozostanę z nim na posterunku, dopóki nie wywiezie wszystkich. A ty… Ty byłeś zbyt wielkim skarbem, żebym oddała cię Arilainowi Tuatha, mojemu ojcu, kiedy odpływał za morze.
– Może szkoda.
– Nawet nie mów. Twój ojciec zaczął się śpieszyć. Rozumiesz? Widzisz, jak daleko zaszła nasza degrengolada? Elf, który się śpieszy. Elf, który się śpieszył. Chciał jak najszybciej wszystkich wywieźć. Bo chciał jak najszybciej wywieźć mnie i ciebie. Zrobił się nieostrożny i ludzie go złapali. Zabili go. Zabili go, rozumiesz? Rozumiesz, co to znaczy?
– Śmierć jest straszna.
– Nie, głupi. Śmierć elfa jest straszna. Czym jest zabicie człowieka? Niczym, drobnym wykroczeniem. Człowiek przecież i tak umrze. A przez całe życie męczy się, męczy, bez żadnego ratunku, nędza napełnia go śmiertelną rozpaczą, dobrobyt śmiertelną nudą. Zabić człowieka to czyn miłosierny, skracanie męczarni tego poronionego płodu. Ale zabójstwo elfa to zniszczenie drogocennego klejnotu, przeznaczonego, aby istniał wiecznie. Tylko zabójstwo elfa to prawdziwe zabójstwo. Tylko śmierć elfa to prawdziwa śmierć.
– Nienawidzisz ludzi?
– Co?! Ja się nad nimi lituję. I dlatego muszę usunąć ich z powierzchni ziemi, zlikwidować. Nie tylko dlatego, że nas zabijają, ale dlatego, że nie możemy skazywać następnych nieszczęsnych istot na śmierć. Nie możemy pozwolić, żeby ta nieszczęsna rasa trwała. To z tego powodu jedziemy na Północ, po ten obraz. Nie dla człowieka Scarpii. Nie dla Cesarza. Jedziemy dla nas. Musimy go zdobyć. Jeśli jest prawdziwy, znajdziemy na nim pewien szczegół, dzięki niemu dowiemy się, jak sprawić, żeby wszyscy ludzie rozpadli się znowu na żmije, krety, żaby i inne rzeczy, z których powstali.