Chłopi mieli zamknięte oczy. Niektórzy umarli. Inni żyli, ale wiedzieli, że lepiej nie widzieć tego, czego lepiej nie widzieć.
– Niestety, nieprzyjaciel wysyła nam na spotkanie dziwnych żołnierzy. – Admirał krytycznie przyjrzał się postrzępionym, ugnojonym przyodziewkom chłopów. Marynarze zagrzmieli pogardliwym śmiechem, jakby na rozkaz. – Więc raczej nie mogę liczyć na wrażenia estetyczne związane z przyjmowaniem śmierci. Oni będą umierać ohydnie jak wieloryby. Tym bardziej więc liczę na doznania estetyczne związane z zadawaniem śmierci. Musicie pod tym względem wysilić się w dwójnasób!
– Niech egzekucje będą piękne i przemyślane! – wykrzyczał Yukio.
– Gegebege, demon leśny – śpiewał jeden z przywiązanych do drzewa, wysoki rudy chłop. Lina, wysychając, wżarła mu się w ciało na przegubach rąk i sól morska musiała dostać się do krwi. Nadmiar soli w mózgu prowadził do czegoś w rodzaju wesołego obłędu.
– Kiai! – krzyknął Yukio. Pierwszy z marynarzy zaczął tańczyć z szablą dookoła jednego ze skazańców. Co jakiś czas wykonywał zamach szablą. Za każdym zamachem udawał, że już odcina głowę. Za każdym zamachem tylko lekko ranił pierś lub twarz. Po chłopie spływały potoczki krwi, ale nadal z całej siły zaciskał powieki.
– Słuchajcie, Viran. W ciągu tych trzydziestu lat musieliście jednak zorientować się, kim, a także czym jest ciało.
– Ja… Wybaczcie…
– Nie bójcie się. Mówcie wszystko, całą prawdę. To oczywiście nie poprawi waszej sytuacji, ale też nie pogorszy, bo wasz los jest przesądzony, czeka was mniej więcej to samo, co wasze ciało. To znaczy nie wieczna egzekucja, bo na szczęście dla was, nie jesteście nieśmiertelni, ale co najmniej trzydziestoletnia. Tak więc macie tę wspaniałą sytuację, że możecie mówić prawdę nie ze strachu ani z nadziei, tylko z czystego szacunku dla samego siebie.
– Słucham?
– Kłamać jest brzydko. A kłamać Nieskończenie Przenikliwej Cesarskiej Sprawiedliwości jest Przerażającą Zbrodnią Największej Ohydy. Dodam, że równie przerażającą, co bezskuteczną.
– Tak jest!
– No, dobrze. Teraz powiedzcie mi, wasze ciało jest męskie czy żeńskie?
– No, na takie rzeczy to już naprawdę staram się nie zwracać uwagi! Już chyba jestem profesjonalistą?!
– Nie unoście się! Przez trzydzieści lat na pewno zorientowaliście się, jakiej płci jest torturowane ciało, przecież musieliście storturować każdy jego centymetr sześcienny, ze szczególnym uwzględnieniem fragmentów… najbardziej wrażliwych.
– Tak jest!
– No więc nie zasłaniajcie mi się tu profesjonalizmem, tylko mówcie!
– Ja… Wybaczcie…
– Może zacznijmy tak: na co najpierw zwróciliście uwagę?
– Na uszy.
– Uszy? Hm, może nie jesteście katem profesjonalnym, ale na pewno oryginalnym. Dlaczego na uszy?
– Przecież wiecie. Albo się domyślacie.
– Może wiem, może się domyślam, ale waszym obowiązkiem jest powiedzieć prawdę. Nie polepszy to waszej sytuacji ani specjalnie nie pogorszy, ale bądźcie choć raz, jak trzeba, bądźcie wiernym poddanym Cesarza!
– No, wiecie… Pomyślałem… Mówi się, że niektórzy obcinają sobie czubki uszu, żeby ukryć swoje cechy etniczne, rasowe… Czy, jakby to powiedzieć, gatunkowe… To znaczy, że te uszy są spiczaste… Tak, jak inni golą sobie brody i wkładają wkładki do butów, żeby wyglądać na nieco wyższych… Bo jak ktoś ma przycięte uszy, to nie można powiedzieć, że to na pewno nie człowiek… To człowiek z przyciętymi uszami. No, i w dokumentach można napisać, że człowiek… Nie można aresztować… To znaczy można, można za wszystko, ale nie za to, czym jest i jak wygląda. Bo to, czym jest, nie sprzeciwia się Wspaniałemu Cesarskiemu Planowi i nie wyróżnia go spośród Ukochanych Poddanych Cesarza. Jeżeli ma uszy przycięte. Bo jeśli ma uszy nieprzycięte… To znaczy spiczaste… To wtedy co innego, wtedy to jest jakiś byt, który nie interesuje Cesarza, Cesarz go nie chce. Oczywiście, o tych rzeczach nie wolno było mówić… I teraz też nie wolno, to zbrodnia… Ale pytaliście, co myślałem… Myślałem, że to może jakaś tajemnica państwowa…
– A wiecie, co się mówi… To znaczy, co nielojalni zbrodniarze, niegodni miana poddanych Cesarza, mówią o tej niby mniejszości etnicznej czy tam gatunkowej z przyciętymi uszami?
– No… To niestety właśnie miało sens w związku z rozkazem tej wiecznej egzekucji…
– To znaczy?
– To znaczy, że mówiło się… To znaczy, nielojalni zbrodniarze mówili, że, wybaczcie, elfy żyją wiecznie.
Pierwszych zbrojnych przeciwników marynarze napotkali dopiero następnego dnia. Był to oddział wysłany, aby uśmierzyć niepokoje wśród chłopów.
– Nie mamy żadnych danych w raportach o niepokojach wśród chłopów – powiedział pułkownik Caraffaru.
– A jednak Cesarz mówił wyraźnie. – Generał Lahtilainen, odpowiedzialny za południową część Półwyspu Vitellada, też mówił wyraźnie. I powoli. – Powiedział: „Czuję, że moje dzieci nad morzem niepokoją się. Nie mogę zostawić ich w tym stanie. Idźcie, aby złagodzić ich niepokój, o mężni”.
– Czy jest coś, o czym powinienem wiedzieć?
– To jest wiadomość specjalnej tajności od specjalnego tajnego cesarskiego wysłannika. Może ci się przydać, ale po zakończeniu misji będę musiał cię zlikwidować. Chcesz wiedzieć?
Stało się, pomyślał Caraffaru. Znalazł sposób, żeby się mnie pozbyć. Wiedziałem, że chce mieć na moje miejsce jakiegoś kmiota, Północnik jebany.
– Oczywiście – odpowiedział. Musiał odpowiedzieć. Nie mógł okazać, że wyżej ceni własne życie niż misję. Gdyby się z tym zdradził, mogłoby go czekać nawet względnie długie życie. Ale w Rombie. Lepiej było pożyć do końca misji. A podczas misji można było na przykład… zdemaskować generała. Stwierdzić, że to on spowodował niepokoje wśród chłopów. Zabić go. I zdać się na sąd Cesarza. Co prawda, podobne postępowanie doprowadziło jednego ze znajomych, który służył na Północy, do basenu z rekinami błotnymi. Ale inny ze znajomych w ten właśnie sposób został generałem. A rekiny błotne czy – jeszcze lepiej – morskie, to była naprawdę luksusowa śmierć w porównaniu z innymi rodzajami egzekucji.
– Na pewno na pewno? – zapytał jeszcze generał Lahtilainen.
– Na pewno na pewno na pewno.
– No dobrze. Otóż chłopi uciekają z terenów nadmorskich, nie oglądając się za siebie, a nawet zasłaniając sobie oczy – powiedział generał Lahtilainen, patrząc głęboko w oczy Caraffaru, jak gdyby chciał zapytać: „No i co? Warto umierać za coś takiego?”.
Sam sobie zadasz to pytanie, kretynie, pomyślał pułkownik.
– Co ich tak wystraszyło? – spytał głośno. – Co może aż tak wystraszyć… Nie – poprawił się szybko. – Co może w ogóle wystraszyć poddanych Wielkiego Cesarza, który jest Bezpieczeństwem, Pokojem i Spokojem?
– No właśnie – odpowiedział Lahtilainen. – Nic nie może wystraszyć poddanych takiego Cesarza. No więc, jak wysłannik patrzył tam, gdzie miałoby być to coś strasznego, nie zobaczył nic. Nie zobaczył nic, czego nie powinien.
Mam cię! – ucieszył się Caraffaru. Powiedziałeś: „takiego Cesarza”. To znaczy, że twoim zdaniem mógłby być… Mógłby być… jakiś inny Cesarz!. Waga bluźnierstwa, które przeleciało mu przez mózg, sprawiło, że zadrżał.
– Boisz się śmierci? – zapytał Lahtilainen, przyglądając mu się badawczo.
– Nie, wcale! – krzyknął pułkownik. – Śmierć w służbie Cesarza jest słodsza niż życie wieczne!
Caraffaru miał pod swoją komendą dwa tysiące żołnierzy. I to byli właśnie ci przeciwnicy, których napotkali marynarze.
Wyglądało to tak, że wojsko po prostu wyszło z lasu. Wyszło z lasu i zobaczyło wieś nadmorską, w której Matsuhiro i jego ludzie urządzili sobie bazę wypadową. Zobaczyli coś, co wyglądało jak kupa zbuntowanych Nihońców. Chaty, częściowo popalone, w których leżały jakieś ludzkie kształty, trudne do rozróżnienia z odległości. Mogli to być śpiący w ciepłym popiele buntownicy. Mogły to być częściowo zwęglone trupy. Mogło to być jedno i drugie, bo Nihońcy mogli ułożyć się w popiele, a następnie obłożyć zwęglonymi ciałami, bo te wciąż dawały ciepło.
Wojsko zobaczyło jednak też coś innego. Coś, co mogło wyglądać tylko na przewrócone okręty morskie. Ponieważ jednak flota cesarska została zlikwidowana już jakiś czas temu, po likwidacji ostatniej wyspy, nie mogły to być okręty. Coś takiego jak okręty nie istniało. Czegoś takiego nie można było widzieć, bo czegoś takiego nie było. Nie było już na świecie żadnych morskich okrętów. Ani żadnych marynarzy.
– Bakajaro! – krzyczał żółty wartownik. – Wróg! Wróg się zbliża!
Czarni od popiołu Nihońcy wyskakiwali ze swych legowisk. Ci, którzy byli bliżej, już stali w szyku wojskowym, machając szablami. Teoretycznie nie mieli czasu, aby przygotować się na obronę. Ale zakute w szare kolczugi wojsko pułkownika Caraffaru nie ruszało na nich.
– Rzeczywiście, nic tu nie ma – stwierdził Caraffaru.
– Rzeczywiście – przytaknęli oficerowie.
– Wracamy – powiedział Caraffaru.
– Wracamy – powiedzieli oficerowie.
Wojsko odwróciło się plecami do morza i zaczęło z powrotem podążać w stronę lasu. Ale zanim weszli w jego cień, padły pierwsze trupy. Nic dopadło ich od tyłu.
Jak to zrobić? Jak to zrobić?! – myślał gorączkowo Caraffaru.
– Żołnierze! – krzyknął nagle. – Wracamy nad morze! Ta łąka… była źle skoszona! Musimy wrócić i przejść ją całą, machając szablami! Wojsko pomaga chłopom w pracach polo…
Było już za późno. Nic dopadło go jak strzała wystrzelona z łuku. Nic dopadło go jako strzała wystrzelona z łuku.
– Mamo! – zawołał Hengist i obudził się. To, co zobaczył, to były bardzo zgrabne, nagie, dziewczęce pośladki. Bardzo zgrabne i bardzo dziewczęce. Nie mogły mieć więcej niż dwanaście, trzynaście lat.
Dziewczynka klęczała pod ścianą, unosząc sukienkę do góry i ukazując światu swoją pupę. Nad nią stał ojciec z rzemienną dyscypliną. Dyscyplina uniosła się powoli w górę, świsnęła i nagle ukąsiła piękną pupę, zostawiając czerwoną pręgę na różowych okrągłościach.